Kiedy Falubaz w ciągu zaledwie czterech lipcowych dni zdobył aż 5 punktów, wydawało się, że awans do czołowej czwórki (po raz 8. z rzędu) jest tylko formalnością. Wystarczyło przecież wygrać u siebie dwa mecze, w których, nawiasem mówiąc, zielonogórzanie byli zdecydowanymi faworytami. Tymczasem już pierwsza przeszkoda okazała się zbyt trudna do pokonania, bo żużlowcy Unii Tarnów zdecydowanie lepiej odczytali warunki na torze przy ul. Wrocławskiej. Nie wszystko jeszcze stracone, ale warunkiem podtrzymania szans jest wygranie co najmniej jednego z dwóch najbliższych wyjazdów, do Tarnowa i Gorzowa. A przecież zgodnie z przedsezonowymi prognozami miało być zgoła inaczej. Kontuzje są niestety nieodłączną częścią sportu, szczególnie tak niebezpiecznego jak żużel, tyle że tak naprawdę zielonogórzanie obecną sytuację zawdzięczają przede wszystkim... samym sobie.
Najłatwiejszą formą opisania obecnych kłopotów Falubazu byłaby zwyczajna krytyka, bo przecież nie wszystko można zrzucić na jakieś fatum. Sama krytyka jednak niewiele wnosi do tematu, a ja bardziej chciałbym zająć się przyczynami. Już na samym wstępie pragnę podkreślić, że ta sytuacja nie powstała sama z siebie. To jest kumulacja spraw, które przez lata (praktycznie od listopada 2009 roku) były albo niezauważane przez klub, albo lekceważone, a na pewno nie zrobiono nic (co najwyżej niewiele) w celu ich naprawy. Chciałbym pokusić się o poszukanie odpowiedzi na przynajmniej kilka fundamentalnych kwestii, przy czym zdaję sobie sprawę z tego, że w Zielonej Górze sposób podejmowania decyzji, czy raczej motywacja do ich podejmowania, podyktowane są często bieżącą potrzebą, a dokładniej aktualnym interesem. Niekoniecznie sportowym.
Kibice i kibole
Niezależnie od poziomu sportowego prezentowanego przez klub, w Zielonej Górze zawsze była dość spora grupa podążająca za drużyną na mecze wyjazdowa. Natomiast grupa prowadząca zorganizowany doping w dzisiejszej formie zaczęła się tworzyć w latach 2006-2007. Gwoli przypomnienia napiszę, że w 2006 roku powrócił do zespołu Grzegorz Walasek, a ówczesny ZKŻ Kronopol awansował do ekstraligi. W 2007 roku powrócił Piotr Protasiewicz, a drużyna po fantastycznym dwumeczu z Polonią Bydgoszcz uratowała się przed spadkiem. Atmosfera na trybunach wtedy, to było coś fantastycznego. Nie pamiętam dokładnie, był to albo sezon 2007, albo 2008 - pojawiły się wówczas gadżety klubowe, a pomysł wyszedł właśnie od grup kibicowskich. Nie da się nie odnotować, że w kolejnych latach to właśnie doping zorganizowany wraz z atrakcyjnymi wizualnie oprawami, tworzyły niepowtarzalny spektakl, przyciągając na trybuny nowych kibiców, pomimo najwyższych w Polsce cen biletów. Dzięki temu wpływy z wejściówek były najważniejszą pozycją klubowego budżetu, choć trzeba uczciwie przyznać, że pomimo świetnych wyników z toru najczęściej wiało nudą. Niestety, z biegiem lat następowała wymiana kadr, a sektory dopingujące pozwalały sobie na coraz więcej. Wulgaryzmy stawały się właściwie codziennością, bez jakiejkolwiek reakcji ze strony klubu. Nie wszystkim to pasowało, więc część dotychczasowych fanów, pamiętających jeszcze walkę w niższych ligach, dawała sobie spokój z żużlem, lecz zastępowała ją szybko kolejna fala nowych kibiców. Efekt widzieliśmy pod koniec ubiegłego roku, gdy spora część tego "owczego pędu" i mody na Falubaz przestała odwiedzać stadion, bo... niechaj każdy sam sobie dopowie dlaczego.
Czy klub wyciągnął wnioski? Odpowiedź nasuwa się sama. A przecież przed obecnym sezonem w Radiu Zielona Góra senator Robert Dowhan mówił, że na trybuny wraca grupa FNF'02, że ma być powrót do atmosfery z roku 2009. Można zresztą przeczytać oświadczenie grupy przed tegorocznym sezonem. Fragment: Każdy z nas ma Falubaz w sercu i od lat wiele dla niego poświęca, ale sezon 2015 pod wieloma względami będzie dla nas przełomowy. Chcemy przywrócić atmosferę z lat świetności, czyli 2007-2010, dlatego w gronie osób najbardziej zaangażowanych w życie kibicowskie podjęliśmy decyzję na trybuny od 2015 roku wraca grupa FNF'02. Jak wyszło, wszyscy widzieliśmy. Zdaję sobie sprawę, że przez te kilka lat znacznie zmieniła się struktura nie tylko tej grupy, ale przede wszystkim cele samego klubu. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie kupując bilety nie muszą znać historii FNF, natomiast mają prawo oglądać widowisko w odpowiednich warunkach, także tych estetycznych. Niekoniecznie chcieć odwracać głowę i zatykać uszy.
Problem z sektorem dopingującym narósł w roku 2012, gdy podczas meczu w Gorzowie Wlkp. wywieszono pamiętny (niestety) transparent: "W lewej ręce flaszka, w prawej ręce nóż, Katarzyna Jancarz, Edka nie ma już". Pozostałe do rozegrania mecze przy W69 odbywały się już praktycznie bez zaangażowania pozostałej części stadionu w doping. W 2013 roku podczas słynnego "finału, którego nie było", wielokrotnie wszyscy obecni na stadionie mieli wątpliwą przyjemność wysłuchiwania, że "Apator starą k...ą jest". Nawet w momencie, kiedy zielonogórscy zawodnicy wchodzili na podium żeby odebrać złote medale. Nie słyszałem wówczas głosów oburzenia ze strony działaczy klubowych.
Zmieniła wszystko dopiero sytuacja po sławnym XI biegu meczu Falubaz - Sparta 19 lipca. Ale śledzący te wydarzenia na żywo kibice mogli poczuć się nieco tak, jak na niemniej "sławnym" turnieju Grand Prix w Warszawie po XII wyścigu. W Zielonej Górze przerwa była krótsza, ale przez dobre 10 minut stadionowy spiker profilaktycznie milczał. Co działo się w tym czasie? Pewnie kilka telefonów mocno się zagrzało. Organizatorzy puścili z głośników muzykę, w tym oczywiście piosenkę o Falubazie, znaną z serialu "39,5", co w zupełności wystarczyło. I nagle, jakby nigdy nic, spikerowi wrócił głos, sędzia włączył czas dwóch minut, a zawody ruszyły dalej...
Podczas niedawnej audycji „Dogrywka” w Radiu Zielona Góra rozgoryczony po meczu ze Spartą Robert Dowhan wyliczał, ile to kar zapłacił klub za swoich kibiców w minionych latach, ile im pomógł, jak bardzo szedł na rękę, ale jakoś nie usłyszałem, jaką Falubaz miał z tego korzyść, skoro tak długo tolerował coraz gorsze zachowania? Jaką korzyść odniósł z tego zielonogórski żużel? Myślę, że wielu ludzi nie wyobrażało sobie już meczu bez dopingu, więc wyciągnięcie poważniejszych konsekwencji mogłoby przede wszystkim uderzyć w sam klub. Poza tym, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną zielonogórską osobliwość. Drobiazg, ale symptomatyczny. Otóż żeby dziś dowiedzieć się czegoś o klubie, nie wchodzę na jego oficjalną stronę internetową (tak swoją drogą, ciekawy jestem, ilu czytelników zna adres zkzssa.pl?), tylko na "portal kibiców". To portal kibiców jest cytowanym źródłem wszystkich najważniejszych informacji o Falubazie. Żeby kupić jakąś klubową pamiątkę - wchodzę do sklepu kibiców Falubazu. Podczas prezentacji oficjalnego kevlaru w 2013 roku, nie było na nim żadnego loga ówczesnego sponsora tytularnego, czyli Stelmetu, za to wszędzie mieliśmy reklamę "portalu kibiców falubaz.com".
Dwie krople, które przelały czarę, czyli Ward i mecz ze Spartą
Nie ukrywam, że zaskoczyło mnie podpisanie umowy z Australijczykiem. Opinii na ten temat było i jest wiele. Część bardziej ortodoksyjnych kibiców, ceniących ponad wszystko barwy klubowe, nigdy nie zapomni o wydarzeniach z finału ekstraligi z 2009 roku w Toruniu, więc dla nich zatrudnienie Warda jest niczym splunięcie w twarz. Inni z kolei uważają, że jeśli była możliwość wzmocnienia drużyny, to w obliczu kontuzji czołowych zawodników należało ją wykorzystać, aby nie zmarnować sezonu. Każdy ma prawo do własnego zdania i nie widzę potrzeby szukania jakiejkolwiek części wspólnej. Osobiście uważam, że kontrakt nie był konieczny, bo w poważny sposób podważył wiarę we własne możliwości obecnej drużyny oraz kompetencje sztabu szkoleniowego. A przecież w Toruniu zarówno zawodnicy, jak i trenerzy, udowodnili, że w obliczu kłopotów są w stanie zmobilizować się i walczyć. Tym bardziej, że Darcy nie ma zamiaru określać się odnośnie swojej klubowej przyszłości w Polsce, więc siłą rzeczy nie wiadomo, czy będzie zainteresowany pozostaniem tu na dłużej. Póki co, wykorzystał po prostu okazję do kilku startów i zarobienia odpowiedniej kwoty, co oczywiście nie oznacza wcale, że nie będzie chciał przyczynić się do sukcesu swojego tymczasowego pracodawcy. To jest jedna kwestia. Druga jest taka, że nikt nie wyciągnął wniosków z toruńskiego pojedynku. Pierwszy raz w tym sezonie spora część ciężaru zdobywania punktów spadła na Krystiana Pieszczka - i ten junior znakomicie wywiązał się z trudnego zadania. Przyszedł nowy kolega i powróciła stara sytuacja (trzy programowe wyścigi - i pod prysznic), z którą wychowanek Wybrzeża najwyraźniej sobie nie radzi. Szkoda, że nie poczekano kilku dni z podjęciem decyzji, bo okazało się, że pojedynek ze Spartą, przy tak słabej postawie drugiej linii gości, był spokojnie do wygrania także bez Australijczyka. Wiem, że łatwo analizuje się po fakcie, niemniej jednak jestem zdania, że mecze wygrywa się przede wszystkim w parkingu. Tymczasem tutaj nie dano nawet szansy sprawdzenia, czy uda się podtrzymać tę atmosferę i mobilizację. To boli.
W obliczu coraz szerzej opisywanych problemów finansowych Falubazu nasuwa się pytanie: kto sfinansuje nowego zawodnika? Nie przekonuje mnie odpowiedź, że punktówka będzie płacona z pieniędzy przeznaczonych na Jarosława Hampela. Jeśli jest możliwość przymusowej oszczędności, to może należało z niej skorzystać? A przynajmniej spróbować. Bliżej prawdy będzie jednak opinia, że Falubaz zagrał va banque, licząc na co najmniej awans do finału i związane z tym gratyfikacje finansowe, umożliwiające jako takie zrealizowanie budżetu, a dokładniej utrzymanie długu na jakimś sensownym poziomie. Opisał to zresztą niedawno Dariusz Ostafiński w swoim felietonie. O tych założeniach z wiarygodnych źródeł usłyszałem już w kwietniu, tyle że wówczas ich realizacja, przy takim składzie, wydawała się całkiem realna. Musimy poczekać jeszcze miesiąc, ewentualnie dwa, i wtedy zobaczymy, czy Myszka Miki znów założy koronę, czy może dorobione jej zostanie poroże łosia.
Troszkę jeszcze o efektach zachowaniu pięciu przedstawicieli gatunku ludzi w kolorowych kominiarkach. Tego, co zrobili, nie ma sensu opisywać, bo wszyscy o tym wiedzą. Zastanawiające jest natomiast, że w ogóle doszło do takiego incydentu (nie po raz pierwszy zresztą). Ochrona zachowała się beznadziejnie, ale sens wynajmowania firm ochroniarskich i sama ustawa o imprezach masowych, to temat na całkiem inny artykuł. Dziwne jest niewątpliwie to, że złapano akurat przedstawiciela Zagłębia Lubin, a czterech miejscowych "bohaterów" spokojnie wróciło przez murawę na swój sektor (teraz namierza ich policja, a senator Dowhan "łapie" przez twittera). W przeszłości niestety zdarzały się przypadki, że ochroniarze byli nadzorowani przez kiboli i nie chce mi się wierzyć, że w klubie o tym nie wiedziano. Nie jest też tajemnicą, że wybrani przedstawiciele dbali o "porządek" w sektorach dopingujących uznawanych za własność określonej grupy, ale też z drugiej strony od lat było to na polskich stadionach właściwie normą, więc każdy, kto zasiada na takim sektorze powinien być świadomym swego wyboru. Okazało się jednak, że dbanie o czystość wykroczyło poza trybunę K, o czym świadczył chociażby przypadek opowiedziany na antenie Radia Zielona Góra przez jedną z pań zasiadającą w "spokojnym" sektorze A, gdzie kibicowi w koszulce Sparty w wieku ok. 50 lat "zasugerowano", żeby w try miga zdjął barwy i wyp... do sektora gości. Całkiem w podobnym tonie utrzymany był apel, wywieszony na płocie i skierowany do Darcy'ego Warda, aby ów pospiesznie opuścił Falubaz, bowiem nigdy nie będzie "jednym z nich". Tak na marginesie, kiedy na wirażu wyścigu nr 11 nagle kątem oka zobaczył tych kilku osiłków biegnących w jego stronę, nie zdziwię się, jeżeli autentycznie przemknęło mu przez myśl, że "oni" nie żartują…
Polityka kadrowa
O tym, że finansowo nie jest w klubie różowo poinformował wiosną, w wielkopiątkowej audycji Robert Dowhan. Przekazał jednak kibicom, że zaległości nie wpływają na przygotowanie zawodników do sezonu. Przyznam, że nie trafia do mnie tłumaczenie, iż całe zło zaczęło się od nieszczęsnego finału w 2013 roku. Skłaniałbym się raczej do tego, że podpisywanie kontraktów z dużą liczbą wysokiej klasy zawodników przy niższej frekwencji i tak, prędzej czy później, doprowadziłoby do obecnej sytuacji. Sezon w klubie zaczęło aż 7 seniorów, więc już z założenia po powrocie Patryka Dudka dwóch z nich "grzałoby ławę". Do tego jeszcze sprowadzono juniora mającego aspiracje większe niż programowe trzy wyścigi. Brak Jarosława Hampela, ze względu na stosowanie zastępstwa zawodnika, nie dał szansy startu następnemu w kolejce, więc de facto w niczym nie przyczynił się do zmniejszenia wewnętrznej rywalizacji. Siłą rzeczy dołożenie do tego składu Darcy'ego Warda praktycznie kończy sezon dla Krzysztofa Jabłońskiego. Podejmowanie decyzji ułatwił Sasza Łoktajew, bo sam się wyeliminował, ale któż po 8 sierpnia będzie kolejnym "szczęśliwcem"? Dwa meczu opuści Piotr Protasiewicz, więc znów ktoś otrzyma możliwość wskoczenia w jego miejsce. W tym kontekście kontuzje, normalnie będące zmorą każdego menadżera, paradoksalnie pozwalają nieco rozładować wewnętrzne napięcia. Adam Skórnicki pokazał, że nawet uraz lidera można wykorzystać do sprawdzenia pozostałych zawodników, dzięki czemu dziś o miejsca w składzie Unii Leszno walczy tylko dwóch, a nie czterech żużlowców.
Kontraktowanie zbyt wielu zawodników wysokiej klasy niesie ze sobą kilka zagrożeń. I nie chodzi mi teraz o kwestie finansowe, bo te są oczywiste. Weźmy takiego Andreasa Jonssona, który w powszechnej opinii prezentuje się znacznie poniżej oczekiwań. Proszę jednak pamiętać, że Szwed w każdym biegu jedzie z wysokiej klasy kolegą klubowym oraz z co najmniej jednym bardzo dobrym przeciwnikiem. Wobec tego jeden punkt w wyścigu wcale nie jest złym wynikiem, tym niemniej bardzo słabo wygląda w statystykach oraz... na fakturze. Nie każdy potrafi sobie poradzić z przymusowym przyjęciem roli zawodnika drugiej linii. Poza tym posiadanie pięciu mentalnych liderów powoduje, że rozmywa się gdzieś mobilizacja i odpowiedzialność za wynik (”nawet jak pojadę słabiej, to ktoś to nadrobi”) i to jest bardzo widoczne w tegorocznej postawie Falubazu. Bo nagle okazuje się, że jeśli z takiego założenia wyjdzie trzech seniorów, to z mocnego składu pozostają tylko znane nazwiska. I teraz weźmy dwa przykłady, czyli postawę zielonogórzan po stwierdzeniu kontuzji obojczyka u Grzegorza Walaska w Toruniu oraz Piotra Protasiewicza w meczu z tarnowianami. Nie wiem jak patrzą na to inni kibice, ale ja widzę wyraźną zmianę w podejściu pozostałych żużlowców, może za wyjątkiem wyjątkowo bezbarwnego... Darcy'ego.
Kubeł zimnej wody - czyli mecz z Unią Tarnów
Przyznam, że nie spodziewałem się takiego wyniku. Wydawało mi się, że gospodarze nie pozwolą sobie na przegrywanie z Arturem Mroczką, że są zdecydowanie lepsi niż chimeryczni Kenneth Bjerre czy Leon Madsen. Już pierwsza gonitwa pokazała w jak wielkim byłem błędzie, gdy goście wręcz ośmieszyli miejscowych na dojeździe do pierwszego łuku. Jest dla mnie niepojęte, że gospodarze nie wyciągnęli przez tyle wyścigów praktycznie żadnych wniosków. Zgadzam się, że przy panujących w Zielonej Górze warunkach pogodowych status meczu zagrożonego był sporym nieporozumieniem, ale to nie jest żadne tłumaczenie. Rozumiem, że można być zaskoczonym warunkami przez cztery wyścigi, kiedy wszyscy zapoznają się z torem, ale nie przez 10 czy 12 biegów. Kiedy na dodatek nawierzchnia odsypała się, praktycznie nieuchwytny stał się Janusz Kołodziej, pokonując łuki w zupełnie innym stylu niż pozostali żużlowcy. Tor był zbyt twardy? Zbyt suchy? Jakoś nie zauważyłem by kierowcy polewaczki zależało specjalnie na zmoczeniu nawierzchni, skoro cała woda szła do góry. To było raczej roszenie i to niespecjalnie intensywne. Żal było patrzeć, gdy Grzegorz Walasek czy Darcy Ward nie wiedzieli kompletnie jak nabrać prędkości. Co więcej, nawet najlepszy wśród zielonogórzan Piotr Protasiewicz w swoim ostatnim występie nie miał szans na doścignięcie Martina Vaculíka, za to co chwilę oglądał się gdzie jest Artur Mroczka. Pretensje do Słowaka po nieszczęśliwym upadku wynikały chyba bardziej z frustracji niż z winy rywala, bo tej tam akurat nie było. Nie zgadzam się, że jego kontuzja miała decydujący wpływ na przegraną, bo na dwóch zmianach gospodarze zarobili cztery punkty, co wcale nie było złym wynikiem.
Tego dnia tarnowianie byli po prostu lepsi, a poza tym miałem wrażenie, że zdecydowanie lepiej wiedzieli o co jadą, wszak porażka praktycznie przekreślała ich szanse na play-offy. Czy jakikolwiek wpływ na postawę gospodarzy mógł mieć brak zorganizowanego dopingu, czy ogłoszone oficjalnie w piątek zawieszenia Aleksandra Łoktajewa? Nie wiem, ale nie przypuszczam, aby były to decydujące przyczyny. Problem leży pewnie gdzieś indziej i teraz kwestia polega na tym, żeby przynajmniej chcieć go zlokalizować.
Szeroko pojęte inne sprawy
Trudno nie doszukiwać się pewnych analogii z ubiegłym sezonem. Wówczas także w czerwcu pojawiły się kłopoty, w wyniku których kompletnie rozleciała się silna, wydawałoby się, drużyna. Uwieńczeniem tego upadku był haniebny pogrom w Tarnowie, gdzie bodaj tylko upadek Vaculíka uchronił Falubaz od "okrągłego" wyniku 65:25. I jak się tak dobrze przyjrzeć i spróbować wydobyć na wierzch analogie, to dopóki każdy ma możliwość wykonywania swoich obowiązków, wszystko idzie we właściwym kierunku. Kłopoty pojawiają się najczęściej wtedy, gdy jakieś zewnętrzne czynniki zaczynają wpływać chociażby na pracę trenerów czy powodować powstanie sztucznej presji na wynik. Choćbym nie wiem jak starał się nie wysuwać tego na plan pierwszy, to nie mogę nie zauważać coraz intensywniejszego zaangażowania Roberta Dowhana w działania klubu. I jakbym starał się wierzyć, że formalnie nie pełni tu żadnej funkcji, to jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest dokładie odwrotnie – ma tu decydujący wpływ. Jednoosobowo. Podobnie było zresztą w ubiegłym roku, gdy medialnie nie udzielał się przez niemal 1,5 miesiąca, a potem... było, jak było. Wiadomo, że zawsze będzie kojarzony z tym klubem, z powrotem wielkiego Falubazu i z tytułami mistrzowskimi. Tylko czy ma jakiś sens udowadnianie wszem i wobec braku wpływu na podejmowane działania, przy jednoczesnej ofensywie medialnej, która mi, i pewnie nie tylko mi, kojarzy się w oczywisty sposób ze zbliżającą się wielkimi krokami kampanią wyborczą? Trochę przypomina mi to scenę z filmu "Pułkownik Kwiatkowski", gdy po interwencji na stacji kolejowej główny bohater mówi: "Mnie tu w ogóle nie było, Malec. Co by tam w Warszawie powiedzieli towarzysze, że wiceminister reguluje ruch na waszej obsranej stacyjce?!”.
Podsumowanie
Niewątpliwie Falubaz kojarzy się w ostatnich latach z sukcesami sportowymi i marketingowymi. Marka oraz barwy klubowe są rozpoznawalne w całej Polsce, nawet dla ludzi nie związanych bezpośrednio z żużlem. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że to jest zasługa określonych osób, czyli Roberta Dowhana, który to wszystko spiął do kupy; sektora dopingującego, który przyciągnął ludzi na trybuny, co pozwoliło w dużej mierze zdobyć finanse na działalność klubu; zawodników walczących na torze oraz masy zwykłych, szarych kibiców, których nigdy tutaj tak naprawdę nie szanowano. Oprócz tego także miasta oraz sponsorów z Kronopolem na czele. Co więc poszło nie tak? W pewnym momencie trzy główne grupy zaczęły działać na własną rękę:
A. Prezes poszedł w politykę, gdzie też odniósł jakiś sukces. Ale ponieważ w polityce istnieje kadencyjność, więc co kilka lat pojawia się jakaś dziwna presja i ciśnienie.
B. Sektory dopingujące zamiast dbać o atmosferę, uczyniły stadion swoją własnością, a przy braku reakcji przedstawicieli klubu liderzy tej grupy poczuli się właściwie bezkarni.
C. Zawodnicy po cichu wykorzystali parcie na sukces dla podwyższenia własnych zarobków. Za to posłusznie po meczu chodzili do sektorów dopingujących, jakby nie zauważając tego, co dzieje się wokół nich.
I nagle ci zwykli, szarzy kibice powoli zaczęli się wycofywać. Po cichu. Nie trzeba było robić hałasu, bo wystarczyło przecież nie przyjść na stadion. Jak widać, nikt nie zwrócił na to uwagi. Klub obudził się tak naprawdę dopiero w tym roku, gdy karnety nie sprzedały się w zakładanej liczbie, a ceny biletów musiały spikować w dół o 10-15 zł, aby kibice w ogóle pojawili się na trybunach.
Warto także pamiętać, że pomimo sukcesów (pięć medali w latach 2008-2013) zespół prowadziło aż czterech menadżerów i każdy z nich odchodził z klubu w atmosferze mniejszego lub większego skandalu. Życzę Sławomirowi Dudkowi, żeby miał możliwość spokojniejszej pracy, bo wierzę że jego doświadczenie z toru i parkingu oraz znajomość środowiska są dobrymi przesłankami do zostania pozytywnym menadżerem.
Jakie jutro?
Pozytywnie zaskoczyła mnie całkiem spora grupa widzów podczas zawodów MDMP 29 lipca. Fajnie, że okazję do jazdy dostali Bartek Kibała, Arek Potoniec i Mateusz Burzyński. Fajnie, że chcą jeździć, chociaż klub przez wiele lat właściwie zapomniał o szkoleniu, kontraktując młodzieżowe gwiazdy i gwiazdeczki. Co więcej, czwarty w składzie Alex Zgardziński wcale nie był wśród gospodarzy najlepszy. I tutaj mamy najważniejszy aspekt problemu. Żeby klub żużlowy wrócił na właściwe tory, to jego główną działalnością powinien być... żużel, czyli dbanie o szeroko pojęty wizerunek speedwaya, o szkolenie młodych chłopaków, bo bez tego nie będzie tej dyscypliny; a także o świadomość kibiców, niezależnie od tego, czy interesują się wyłącznie swoją drużyną, czy także dyscypliną jako całością. Wiem, że to bardzo idealistyczne podejście, szczególnie w dzisiejszych okolicznościach, ale możliwe do zrealizowania.
Póki co, trzeba walczyć o Falubaz w obecnym sezonie. Nic jeszcze nie jest stracone, choć szanse dość mocno się uszczupliły. Niemniej jednak liczę na to, że w kolejnych meczach zobaczę prawdziwą drużynę walczącą o zwycięstwo, bo taki jest przecież sens sportu.