Bar "Pod Kulawym GM-em" pękał w szwach. Budynek położony na skraju ogromnego lasu, oszczędnie oświetlony i okryty nieciekawą sławą wśród tubylców, co roku ściągał tłumy żużlowych osobistości, które radziły nad najważniejszymi wydarzeniami. Dzielono tutaj wynagrodzenia, rozdawano kary i planowano przyszłoroczne rozgrywki. Ci najbardziej dociekliwi mogli nawet podsłuchać na kogo zasadzają się prezesi oraz jakie proporcje wody i cementu są odpowiednie do stworzenia betonu na torze. Dzisiejsze spotkanie różniło się jednak od wszystkich pozostałych. Zorganizowane latem, niedługo przed play-offami, do tego opatrzone niedwuznacznym kryptonimem "Bandyta".
Stali bywalcy, którzy nie opuścili ani jednej zimowej sesji, zjawili się i tym razem, choć zamiast grzańca kazali serwować sobie zimne piwo z beczki i worki z lodem na kark. Nawet pani Krysia, wiecznie młoda barmanka, nie krzyczała na mężczyzn chciwie zaglądających jej w dekolt, kiedy nalewała złoty płyn. Lato dało wszystkim nieźle popalić, dlatego zebrani mocno się niecierpliwili czekając na organizatorów. Wśród gwaru i natłoku nieprzychylnych uwag nikt nie usłyszał, kiedy na scenę weszli wyczekiwani spóźnialscy, a tłum uspokoił się dopiero po nieśmiałym chrząknięciu do mikrofonu. "Awionetkę po nich wysłać!" padło jeszcze gdzieś z końca, ale reszta słuchaczy patrzyła już oniemiała na gości.
- Ekhm, chciałbym zacząć od kwestii najważniejszej: od teraz żadnych imion. Totalna anonimowość i dyskrecja. Nasza akcja jest poważna i niebezpieczna, nie możemy pozwolić sobie na rozpoznanie. Ja jestem Gajos – mówca podrapał się po wąsie – dalej mamy Profesora, Kangura i Zegara. Wszyscy czterej opowiemy wam dzisiaj, dlaczego powinniśmy ukrócić panowanie Sami-Wiecie-Kogo. Nasza propozycja nagrody za schwytanie Bandyty to pół żużlowego królestwa i Miss Speedway za żonę. Dla kawalerów to propozycja ożenku, dla żonatych - korzystnej wymiany – przez tłum przebiegł nieśmiały chichot. - To tyle ode mnie. Przekazuję mikrofon koledze ze Słowenii.
Drugi z gości nieśmiało wstał i podszedł do mikrofonu. Ze względu na swój wysoki wzrost musiał mocno pochylać się nad pulpitem mównicy. - Cześć... No to ja w tej kwestii mam do powiedzenia tyle, że dostałem w jaja, to znaczy w krocze, i średnio mi to pasuje. Po nocach śni mi się ta bezczelnie uśmiechnięta morda, która krzyczy wciąż "fuck off, fuck off!". Ten gość to zwyczajny kur... kuriozalny kierowca. A widzieliście jak mi machał w Lesznie?! Człowiek porażka, mówię wam – mówca wrócił na swoje miejsce i schował twarz w dłoniach. W wyrazie głębszej empatii, wszyscy zamilkli. Po dłuższej chwili puste pole przy ambonie wykorzystał kolejny z organizatorów.
- Hello! Ja swoje w żużlu już widziałem, a właściwie do pewnego momentu miałem wrażenie, że widziałem już wszystko. Moje podejście zmieniło się, kiedy zobaczyłem swoje zdjęcie z pamiętnego ataku na Bandytę. You know... Swoją drogą dziękuję wszystkim, że złożyli się na moją karę - tłum z uznaniem pokiwał głowami. Musicie przyznać, że byłem niezły! No, i właśnie wtedy prawie go miałem, było już tak blisko... To nic, że kilka miesięcy wcześniej byliśmy razem w toalecie - Profesor nieco się obruszył. – Należał mu się atak a la boa dusiciel.
Za Profesorem stał już rozgorączkowany Kangur, który ewidentnie nie mógł doczekać się swojej kolejki przy mównicy. Kiedy stanął przed publicznością, a oklaski nagradzające jego przedmówcę ucichły, Australijczyk uśmiechnął się szeroko. – Ja to właściwie nie mam wiele do tłumaczenia. Sami-Wiecie-Kto chciał mnie zniszczyć, zmiażdżyć i zdemolować. No, to teraz my zróbmy mu trzy raz "Z" i będzie po problemie.
- A ta wystająca noga? - padło gdzieś z tłumu.
- Jaka noga? - młodzieniec popatrzył zdziwiony.
- Jeśli mogę się wtrącić - wszystkie oczy przeniosły się na oblaną rumieńcem barmankę Krysię - to ponoć wystawiłeś nogę, co mogło poskutkować upadkiem. Ja wiem, że to pewnie wyłączna wina tego Duńczyka, no ale...
- Noga jak to noga! Zawsze może gdzieś zbłądzić, polecieć na bok - Kangur silnie się zapierał, jednak tłum już mniej chętnie spoglądał na swoich gości. Widząc to Gajos wypchnął Australijczyka ze sceny i ponownie znacząco chrząknął: - Dobrze, panno Krysiu, proszę puścić filmik. Przygotowałem dla państwa krótką zachętę wizualną po której wszyscy rzucicie się na Bandytę z kleszczami.
Wtem światła "Pod Kulawym GM-em" zgasły, a zgromadzonym widzom ukazał się jasny garaż. Pod ścianą stała dwójka małych dzieci. Chłopczyk miał na głowie zdecydowanie za duży kask i dosiadał malutkiego motocykla o napędzie "nożnym”. Dziewczynka, trochę starsza od towarzysza, stała przygotowana na swojej hulajnodze i poprawiała opadający na oczy kask. "Three, two, one, GO!" - rozległo się z głośników, a maluchy wystartowały do biegu, którego meta znajdowała się na drugim końcu pomieszczenia. Zwycięzcą został mały blondasek, którego kamerzysta zachęcał cichym "go,go,go!”. Projekcję zakończono, w barze znowu zrobiło się jasno, a zgromadzone towarzystwo żużlowe przecierało ze zdumienia oczy i komentowało.
- Czy to nie był garaż Bandyty?
- Przecież tam były jego motocykle!
- I ten głos... nie powiecie mi chyba, że ktoś go podrobił.
- A dzieciaki całkiem do niego podobne.
- I słodkie, totalnie słodkie...
- Pani Krysiu! - z mównicy rozległ się donośny głos – Może mi to pani wytłumaczyć?!
- No, bo ja... - wszystkie twarze ponownie skierowały się w stronę kształtnej niewiasty – no bo ja pomyślałam, że skoro on już i tak przeprosił za tego kopniaka, to może warto pokazać, że nie zawsze jest z niego taki bad-ass. Jest całkiem fajnym tatą.
- Przeprosił? O kurczę, w takiej sytuacji głupio by było go więzić... - Gajos podrapał się po podbródku. – Ja to tam nawet lubię jak on czasami jedzie, ma jakiś styl. Zabijaka, ale bez niego byłoby nudno, no i... - w tym momencie drzwi do baru szeroko się otworzyły, a pomieszczenie wypełniło się powietrzem z sauny. Przez twarze gości przeszedł wyraz szoku, gniewu, a na koniec wszyscy szeroko się uśmiechnęli.
- God aften, co słychać? Trochę się spóźniłem, ale w samolocie robili straszne problemy. Kłócili się o jakąś żółtą linię, której ponoć nie wolno przekraczać - nowo przybyły gość zamaszyście gestykulował. - Straszne mecyje. Rzuciłem w nich goglami, poprawiłem kaskiem, pomachałem i jestem. No, więc co mnie ominęło?
Weronika Gębka (Twitter)