Sezon 2015 w wykonaniu Stali Gorzów został już szeroko podsumowany na naszym portalu. Teraz czas na wybiegnięcie w przyszłość i próbę oceny szans żółto-niebieskich w roku następnym, a także w dalszej perspektywie. Chyba wszyscy baczni obserwatorzy żużlowej rzeczywistości zgodzą się z tym, że na naszych oczach rozpoczyna się - być może mimowolny - przełom, jakim jest zjawisko "samozamknięcia się Ekstraligi". Prawdę mówiąc, z każdym nowym doniesieniem o kolejnym upadającym ośrodku, zaczynam się zastanawiać, czy to już nie jest samozagłada żużla w Polsce w ogóle. Po latach finansowego drenażu i przepłacania na coraz uboższym rynku, o sukcesie sportowym dużo bardziej decyduje to, co dzieje się w naszych klubach od poniedziałku do piątku, a nie w samą meczową niedzielę. Dlatego istotniejszą kwestią od "giełdy nazwisk", którą każdy zna z Internetu, jest przyjrzenie się finansowym podstawom klubu z ul. Śląskiej. Czy Stal Gorzów jest quasi bankrutem, jak sugeruje prezes PZM Andrzej Witkowski, czy stabilnym, wypłacalnym klubem, jak przekonują gorzowscy działacze?
Wspomniany prezes PZM wywołał niemały ferment w końcówce minionego sezonu, wysyłając do mediów sugestię, że sytuacja finansowa wielu klubów ekstraligowych jest dramatyczna, a najgroźniej wygląda właśnie w przypadku Gorzowa. Jak inaczej można nazwać taką postawę, jeśli nie dywersją? Czy Witkowski nie zagrał de facto przeciwko własnej spółce Speedway Ekstraliga, której Stal Gorzów jest udziałowcem? I nawet gdyby miał rację, powinien zachować takie tajemnice dla siebie. W tle tej sprawy były jednak partykularne interesy zainteresowanego, który dawał do zrozumienia, że przyczyną plajty wielu klubów jest "zabijanie się" o polskie rundy GP u brytyjskiego organizatora, co skutkuje coraz bardziej kosmicznymi pieniędzmi łożonymi na wykup praw do cyklu. Akurat w przypadku Stali to argument chybiony, do którego jeszcze wrócę, ale celem Witkowskiego raczej nie była troska o zdrowe finanse polskich klubów, tylko nacisk na działaczy z Gorzowa, by zrezygnowali ze swojej rundy SGP. To miało stworzyć dodatkowy argument na uniknięcie frekwencyjnej klapy na GP 2016 w Warszawie, o którą prezes PZM - zdając sobie sprawę z nastrojów kibiców - słusznie się obawiał. Zresztą z własnej winy. Szef naszego motorowego związku, do spółki z Ole Olsenem, nie tylko doprowadził tegoroczną rundę do groteski, ale celowo wywołał przy tym niepotrzebną panikę wśród sponsorów Stali. A jak jest naprawdę z finansami w Gorzowie?
Z logicznego i zdroworozsądkowego punktu widzenia, w jakim postrzegamy tradycyjnie nasze prywatne budżety domowe, to rzeczywiście kolorowo nie jest. O wysokości długu Stali krążyły do pewnego czasu legendy, jednak "oficjalne czynniki" w postaci Gazety Lubuskiej donoszą o tym, że słynny 3,5-milionowy dług poręczony klubowi przez miasto w 2013 roku jest co prawda spłacany (sezon 2015 podobno wyszedł in plus), ale i tak wynosi obecnie 2,8 mln zł. Czy to jedyne zobowiązania Stali? Mam nadzieję. Ale nawet jeśli, to już sama ta kwota robi wrażenie. Wystarczy przypomnieć, że sąsiedzi zza miedzy walczą właśnie o ligowy byt i licencję, a kwoty ich zadłużenia wymieniane w mediach są zdecydowanie niższe. Dlaczego więc bardziej obciążony klub z Gorzowa wydaje się obecnie pewniejszym podmiotem, przedłuża kontrakty i chwali się spłaceniem wszystkich zawodników? Czy rzeczywiście wysokość bieżącego zadłużenia jest w dzisiejszej gospodarce miernikiem powodzenia biznesu (a właściwie jego braku), i czy nie jest przypadkiem zbyt fetyszyzowana? Uciekając w dygresję, dług publiczny Stanów Zjednoczonych jest obecnie szacowany na 18,5 biliona dolarów, co jest nawet z fizycznego punktu widzenia kwotą nie do spłacenia i stanowi absolutny rekord świata wśród wszystkich krajów. A mimo to uznaje się, że Stany Zjednoczone są jednym z najbardziej wiarygodnych pożyczkodawców. To paradoks, ale możliwy przy sprytnym zblatowaniu polityki z biznesem oraz zastosowaniu odpowiedniej kreatywności księgowej. Czy podobne procesy, oczywiście w skali mikro, mają miejsce w klubie ze Śląskiej? Wszak prezes Ireneusz Zmora w jednym z wywiadów powtarzał, że dług jest czymś normalnym, a posiada go każde większe przedsiębiorstwo. Kwestia tylko odpowiedniej jego obsługi.
Jak zatem to się robi w Gorzowie, że od kilku lat słyszymy o wielomilionowych długach, a drużyna zamiast degradacji do drugiej ligi, zdobywa tytuł DMP i regularnie otrzymuje licencje na kolejne sezony? Odpowiedź brzmi: nieoceniona pomoc miasta, bez którego żółto-niebiescy nie mogliby nawet pomarzyć o jeździe w Ekstralidze na takim poziomie, jak w ostatnich ośmiu latach. Bo możnych sponsorów prywatnych w mieście nad Wartą po prostu brakuje. Między innymi dlatego zaangażowanie magistratu w Stal jest zakulisowe oraz wielopłaszczyznowe. Oto składowe filary tego mariażu.
Po pierwsze. Miasto zainwestowało potężne miliony w gorzowski stadion. Najpierw, na początku tego wieku, musiało przejąć obiekt od poprzedniego właściciela Lesa Gondora (Pergo), by nowe władze klubu nie musiały płacić koszmarnego haraczu za wynajem obiektu. Potem miasto dokonało spektakularnego remontu w latach 2007-08 oraz 2010-11, który nie tylko wpłynął na estetykę obiektu, ale także - a może przede wszystkim - umożliwił generowanie większych przychodów z biletów, z powodu zwiększenia pojemności stadionu oraz otwarcia drzwi do organizacji nowych zawodów, w tym największych światowych imprez.
Po drugie. Właśnie dzięki remontowi Gorzów zaczął ubiegać się o organizację żużlowej Grand Prix oraz, niejako w pakiecie, DPŚ. I tutaj wrócę raz jeszcze do hucpy prezesa Witkowskiego, który nie miał racji mówiąc, iż KS Stal z powodu IMŚ miała się wykrwawić finansowo, licytując inne kluby w Polsce. Organizacja Grand Prix w gorzowskich realiach jest przecież, wypisz-wymaluj, tą drugą formą finansowania klubu przez miasto. W dotychczasowym kontrakcie z BSI na lata 2011-15 Stal co prawda ponosiła pewne koszty, ale większość ciężaru brało na siebie miasto (4/5 z kwoty 2,2 mln funtów za pięć lat). Jednak per saldo Stal zyskiwała, gdyż główną część przychodu z imprezy, zgodnie z umową, przyznawano nie skarbnikowi miasta, a właśnie klubowi.
Chociaż w samym Gorzowie narzekano - to prawda - na bodaj najwyższe koszty tej imprezy w historii wszystkich polskich rund cyklu i zapowiadano rezygnację z Grand Prix, była to tylko gra na obniżenie ceny nowej umowy z BSI. Nowy prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki dobił targu. Za trzy rundy Grand Prix w latach 2016-18 i dodatkowo finał DPŚ w roku 2019 miasto zapłaci "tylko" 780 tys. funtów (wg kursu na dzień 24.11.2015 to nieco ponad 4,7 mln zł). Dochód z tych imprez w całości zasili budżet Stali. Decyzję tę "zaklepała" Rada Miasta w stosunku 18 za, 1 wstrzymał się, 0 przeciw. Bo chociaż gorzowscy radni w wielu sprawach zapamiętale się kłócą, to akurat kibicami żużla w większości są niezależnie od barw partyjnych. Niejako w nagrodę, Stal Gorzów ofiarowała radnym darmowe karnety VIP na mecze ligowe (przynajmniej tak było rok temu, i raczej nie ma podowów, by coś się w tej materii zmieniło). Który prawdziwy kibic by takim pogardził...?
Trzeci sposób na pomoc Stali via magistrat jest związany z dotychczasowymi sponsorami strategicznymi klubu. Z naturalnych względów w tej sprawie musimy się poruszać w dużej mierze na gruncie "przecieków", spekulacji, plotek i tego wszystkiego, co mówiło się "na mieście". Konsorcja Strabag i Caleum miały podobno wejść w nazwę klubu w zamian za "zielone światło" z magistratu na inwestowanie w Gorzowie. I faktycznie, w niedługim czasie ci pierwsi zbudowali drogę, ci drudzy galerię handlową "Nova Park". Zdaniem byłego radnego Artura Radzińskiego, Caelum dostało wręcz działkę na budowę obiektu za cenę niższą od rynkowej, a brakującą część... wpłacając właśnie na konto klubu ze Śląskiej. Do skutku nie doszła jednak głośna sprawa wejścia w sponsoring Stali firmy Siemens, która dostała kontrakt na potężną inwestycję w Elektrociepłowni "Gorzów". Co ciekawe, ta ostatnia jest jednocześnie jednym z głównym sponsorów Stali, co w widoczny sposób wyeksponowano na oficjalnej stronie Business Speedway Club. O wspomnianym BSC od dawna krążyły legendy, że bez uczestnictwa w tym projekcie, nie mogło się liczyć na żadne poważniejsze zlecenia biznesowe z magistratu. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że grupę tę tworzą prawdziwi żużlowi pasjonaci, biorący na swoje barki ogromny ciężar finansowy, a nierzadko - o czym warto pamiętać - są to małe lub średnie firmy. Duży biznes gorzowski oparty o zagraniczne koncerny produkcyjne jest w tej kwestii zupełnie obojętny, tym bardziej należy docenić wysiłek rodzimych, gorzowskich przedsiębiorców w podtrzymywanie tutejszego żużla.
Czwarty sposób na pomoc Stali przez miasto, to wreszcie tak eksponowany w mediach, kluczowy dla przetrwania klubu, kredyt w wysokości 3,5 mln zł, poręczony Stali przez magistrat w 2013 roku, kiedy było już naprawdę "podbramkowo". Jak pokazują najnowsze wiadomości z innych ośrodków, wartość takiego wsparcia jest wręcz nieoceniona, a nie każda władza lokalna jest chętna do takich ruchów. Porównajmy te 3,5 mln zł z obecnym długiem Stali Rzeszów czy Falubazu. Bez tej pomocy raczej nie byłoby mowy o utrzymaniu ekstraligi, a co dopiero o złocie z 2014 roku.
Piąta metoda na poprawę wpływów klubu z ul. Śląskiej jest być może najmniej "dochodowa" na dzień dzisiejszy, jednak ma zaprocentować w przyszłości. To cała tzw. praca u podstaw - to wychowywanie nowego pokolenia kibiców poprzez wizyty w miejscowych przedszkolach i szkołach, organizowanie wycieczek na gorzowski stadion, darmowe bilety na ligę dla dzieciaków, czy wyposażenie przedszkolaków w kamizelki odblaskowe z herbem Stali. Ba, nie tylko kamizelki. Nawet w żółto-niebieskie motorki na sprężynach, będące hitową atrakcją na niektórych gorzowskich placach zabaw i w przedszkolach. To kosztuje, a zysk jest odłożony w czasie, ale już dawno stwierdzono, w starszych od naszej ligach, że taka polityka przynosi konkretne owoce.
Na koniec tej wyliczanki warto jeszcze wspomnieć o szóstym sposobie, w jaki miasto wspiera Stal. Akurat w tym przypadku prochu nie wymyślono - mowa tu o standardowej corocznej dotacji w ramach promocji miasta przez sport na "drobne" kilkaset tys. zł. Ktoś powie, że w porównaniu do Rybnika czy Bydgoszczy to mało. To prawda, ale dodajmy do tego pięć wcześniejszych punktów. A nie są to wszystkie interakcje na linii klub-miasto, bo istnieje część drobniejszych, ale pożytecznych inicjatyw, których szerzej tu nie omówię, jak chociażby bardzo preferencyjne udostępnianie niektórych powierzchni reklamowych w mieście. Skąd na przykład te gorzowskie autobusy kursujące świątek-piątek w żółto-niebieskich barwach Stali? Kibic spoza Gorzowa nie musi tego wiedzieć, ale mieszkańcom takie rzeczy nie umkną. A ile kosztuje komercyjne oklejenie tramwaju czy autobusu reklamą swojej firmy - to każdy może łatwo sprawdzić wchodząc na stronę przewoźnika we własnym mieście. Za dobrą reklamę jest dobra cena.
Gorzowskie autobusy Solaris (foto: stalgorzow.pl)
Jak zatem mają się wypowiedzi prezesa Witkowskiego, wieszczące rychły koniec Stali, do rzeczywistości? Wiele wskazuje na to, że dość... paradoksalnie, bo klub zamiast się zwijać, wciąż się rozwija. Jakby tego było mało, wychodzi także poza żużel. W ciągu ostatnich kilku lat powstało w Gorzowie całkiem sporo ciekawych sportowych inicjatyw pod patronatem Stali. Są to nowe sekcje, np. piłki ręcznej mężczyzn (obecnie lider II ligi), futbolu amerykańskiego, sekcja siatkówki występująca w gorzowskiej lidze amatorów, czy akademia piłkarska dla najmłodszych.
Wniosek? Pomimo iż w Stali Gorzów obecnie się nie przelewa, co przyznał w jednym z ostatnich wywiadów w programie Fabryczna 19 prezes Ireneusz Zmora, wydaje się, że wspólne siły zarządu klubu oraz władz miasta nie pozwolą, by klub stracił płynność finansową. I nie przeszkodzi w tym nawet polityczna zmiana warty, czyli wymiana prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka na Jacka Wójcickiego, który w żaden sposób ze Stalą nie był kojarzony. Jak się okazuje, dotychczasowy "brat bliźniak" Jędrzejczaka - Władysław Komarnicki nie tylko już przestał z nim palić cygara, ale publicznie przyznał w mediach: "to nie ja mówiłem, że byliśmy przyjaciółmi". O co poszło na linii Jędrzejczak - Komarnicki, nie mam pojęcia. Ale ten drugi szybko "zakumplował się" z nowym prezydentem, wspierając go jeszcze w hucznej kampanii wyborczej do samorządu. Nic nie wskazuje więc na zmianę przyjaznej polityki miasta wobec Stali, o czym świadczą kolejne decyzje rady miasta i nowego prezydenta. Sam Komarnicki osiągnął natomiast sukces w ostatniej kampanii, zyskując upragniony mandat senatora z ramienia PO. Co oczywiście może mieć (choć nie musi, ze względu na zmianę władzy w kraju), pozytywny wpływ na lobbing na rzecz Stali w "Warszawce". Wyborczy sukces "honorowego" to kolejny dowód na to, jak bliskie są związki żużla z polityką w Lubuskiem.
Niestety, ale to właśnie polityka odgrywa w obecnym kryzysie w naszej dyscyplinie kluczową rolę. W okresie, w którym kluby padają jak muchy, a powyborcze zmiany w spółkach skarbu państwa tylko kumulują poczucie niepewności, istnieje jedna, być może ostatnia, deska ratunku. Przetrwają tylko ci, którzy znajdą partnerów w samorządzie lokalnym, a w Gorzowie wiedzą jak to się robi. Stali nie stać obecnie na fajerwerki transferowe w postaci Hancocka, Vaculika, Kildemanda czy Łaguty, ale w kuluarach mówi się o Jepsenie Jensenie i Przemysławie Pawlickim, jako pewniakach na przyszły rok. A to daje naprawdę duże szanse na wypełnienie trybun przy Śląskiej w nadchodzącym sezonie.
No właśnie... Kibice. Last but not least. To oni w zeszłym roku po 6 porażkach z rzędu nie odwrócili się od drużyny i ponownie wygrali cały sezon pod względem średniej liczby widzów. A to, wraz z kompletem widowni podczas Grand Prix, wydatnie wspomogło finanse klubu. Bez tych tłumów nie byłoby mowy o tym, co opisałem wcześniej, czyli przychylności miasta, czy polityki Komarnickiego, który szybko zdał sobie sprawę z tego, że żużel może potraktować jako trampolinę do polityki, ale tylko pod warunkiem, że tych tysięcy ludzi nie zawiedzie i da im igrzyska na poziomie. Prosty lud wciąż jest przekonany, że tylko dzięki niemu "Staleczka" przetrwała ciężki okres po spadku do I ligi w 2002 roku, gdy mówiło się o likwidacji żużla w Gorzowie.
Najwierniejsi, czyli stalowy "młyn" w akcji (foto: Paweł Mruk zuzlowefotki.pl)
Przyszłość Stali nie musi być zatem tak czarna, jak ją maluje prezes PZM. W najbliższych latach klubowi nie grozi raczej żadna katastrofa, bo na posterunku stoją władze miasta będące pod presją wyborców (czytaj kibiców). Jednak dług nie może rosnąć w nieskończoność, a niezbędne staje się choć częściowe jego zredukowanie w przyszłych latach. Ostrożna polityka transferowa i wyniki przyciągające fanów na Śląską - to musi być klucz do ustabilizowania sytuacji klubu.
Michał (Gorzów)
P.S. Tak na marginesie - mam nadzieję, że teraz, po przeczytaniu powyższego artykułu, także kibice spoza Gorzowa zrozumieją, dlaczego piłkarscy fani Stilonu, który wciąż plącze się po niższych ligach, tak bardzo nie trawią Stali i żużla w ogóle. Chociaż dla mnie osobiście polska piłka nożna jest nudna jak flaki z olejem, trochę rozumiem tę ich frustrację. Bo gdyby tylko miasto miało taką "wolę polityczną", to gorzowska drużyna piłkarska mogłaby być w tym samym miejscu, co obecny lider ekstraklasy - typowo miejski klub, jakim jest Piast Gliwice. Życzę, aby tej woli politycznej nie zabrakło w Rawiczu, Gnieźnie, Ostrowie, Zielonej Górze, Rzeszowie, Lublinie i innych ośrodkach. A wraz z przychylnością magistratów (rozsądną, nie na wyrost), żeby w klubach pojawili się kompetentni ludzie. Bo nie chcę, by czarny sen o czwórmeczach ekstraligowych, lansowany przez lata na łamach Tygodnika Żużlowego, w końcu się ziścił.