Cofnijmy się w czasie… Mamy rok 2005 i udany sezon w wykonaniu żużlowców z Rzeszowa. Świadomość bliskiego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej pozwalała mieszkańcom grodu z krzyżem maltańskim w herbie ze stoickim wręcz spokojem zapełnić trybunę w oczekiwaniu na mecz z kolegami z Krosna. Piknikowa atmosfera, spokój malujący się na twarzach i spekulacje dotyczące ewentualnego odpuszczenia "Wilkom". Drużynie zza miedzy nie pomożemy? Dla nas to żadna strata, a Krosno łaknie punktów jak kania dżdżu... Pamiętam jak dzisiaj, ile serca zostawili krośnieńscy zawodnicy na torze, podsycając kibicowskie dywagacje dotyczące ustawianego wyniku. Rezultat do końca na styku i jeszcze na okrasę ta "świeca" na starcie w wykonaniu Karola Barana i jego narowistego rumaka. - Jeździec i maszyna zostali w blokach specjalnie! - mówiono. - Cóż za kunszt aktorski i utrzymanie konwencji dramatu! - słyszałem tu i tam. Krosno przegrało, wynik na styku. "Małe derby" to możemy sobie mówić tu, w Rzeszowie, ale "Wilki" będą u nas zawsze jechać do końca i tyle!
Wspominki wspominkami, ale te różowe akcenty na kevlarze jednego z krośnieńskich zawodników, Janusza Ślączki, wyprzedziły epokę i zapoczątkowały modę kontynuowaną chociażby przez Griszę Łagutę, a przy okazji napsuł pan Janusz krwi na torze naszym zawodnikom, do spółki z Rafałem Wilkiem, jak mało kto...
Czasy współczesne
Ładny słoneczny dzień, koniec tygodnia i fajny meczyk przed nami. Szkoda tylko słabej frekwencji wskutek kolejnym przełożonym spotkaniu. Trudno się mówi…
Przed szarym murem zaopatrzonym napisem "Stadion Miejski Stal", bystry obserwator, a może kibic udający się niespiesznym krokiem do kasy, mógł delektować się scenkami ilustrującymi rodzinny charakter czarnego sportu. Tu rodzinka w komplecie, tam synek z ojcem spokojnie zmierzają na obiekt przy Hetmańskiej. Miły obrazek wywołujący mimowolny uśmiech: tato zakładający małym córeczkom szaliki z groźnym wilkiem na żółto czerwonym tle. Żadnych gromkich okrzyków mających zdeprymować drużynę przeciwną i zmotywować własną. Takie tam podkarpackie klimaty, budowane przez naród spokojny i nieskory do wojen. Troszkę to wszystko, co można było zaobserwować, zakłócało pogląd na możliwą (czy niemożliwą) mobilizację drużyny z Krosna. To zapewne Prządki i Czarnorzecko-Strzyżowski Park Krajobrazowy nie pozwalały nam usłyszeć okrzyków radości brzmiących na domowym stadionie naszych rywali, na wieść o przegrywanym przez stalowców pojedynku. W tym przypadku każdy woli być "Wielkim Bratem", nie (jak na razie oczywiście), tym mniejszym. Czułem! Czułem emocje i biegi, których "spacerkiem" nikt nazywać nie będzie. Znowu instynkt żużlowy zapalił czerwoną lamkę sygnalizującą emocje na torze.
Na pustawym stadionie uwagę przykuwał zawieszony przez Klub Kibica transparent ze złotym napisem dobitnie świadczący o tym jakiego koloru zgłoskami zapisał się w historii rzeszowskiego speedwaya Maciek Kuciapa. Miły gest wywołujący wzruszenie u naszego kapitana, podobną reakcję wywołał niedawno i u Tomka Golloba. Wrażliwi ci torowi twardziele, mający przecież podobny staż na torze i pewne wspólne, nie dające się zapomnieć, gonitwy. Przywiązanie do domowych barw Maćka trener Ślączka skwitował krótkim "tacy już nie jeżdżą". Szacun, Maćku!
Zrobiło się tak jakoś sentymentalnie, a tymczasem za szyną ciągniętą przez sprzęt rolniczy, równający nawierzchnię po próbie toru, coś mało materiału zbiera. Szlag by to! Coś za twardo... Niestety, miałem rację, choć wolałbym zrzec się tego wyczucia starego bywalca, na rzecz młodszych i nie takich "do przodu" w zabawie w scenarzystę. Oczywiście żadne prognozy nie przewidywały przegranej z Krosnem i żadne atencje dla tego walecznego zespołu nie mogły przyćmić chęci odniesienia wygranej. O żesz ty! Nie miał ten "Jabol" kiedy się odbudować, tylko na meczu z Rzeszowem!? Co prawda nie on pierwszy, żeby choć ostatni, bo punktów to już narobił za paru grajków...
Siedzimy z moją młodzieżą spokojnie, tor się odsypuje i nasi na wyjściu z pierwszego łuku to nie tylko na kolano, ale i na łokcie zaczynają schodzić. Nie można było tak od razu? Pewnie nie, skoro podczas krótkiej, pomeczowej rozmowy z Carlosem Baranem, jednogłośnie doszliśmy do wniosku, co do skutków jazdy na "setupach" z treningu. Było widać jak chłopcy wachlowali przełożeniami, wzorując się zapewne na orientalnych sposobach walki z upałami. Mamy szósty bieg, siódmy... a tu dalej na styku. Mogło być sensacyjnie, gdyby nie przerwa na kosmetykę przed ósmą odsłoną. Chwila spokoju i wtem słyszę trzepot skrzydeł jednego z mieszkańców zadaszonej trybuny, który sam w sobie nie zwiastował jeszcze niespodzianki z moją skromną osobą w roli głównej. Ale nieoczekiwany dźwięk, który miłośnik onomatopeicznych smaczków określiłby jaki "splash!", już tak... Oberwałem! Ranny może nie jestem, ale czym tu się powycierać? Piękna nagroda za mmoją iłość do żużla, do nowej trybuny i do zwierząt! I jak tu się teraz między ludźmi pokazać? Mruknąłem pod nosem "Nie no, teraz to zaczną wygrywać...” Miałem rację. Koniec emocji, zwycięstwo zostaje przy naszych. Ktoś znajomy skonstatował mecz i całą aferę: "Wiwat Gołąb - zbawca Rzeszowa". Dodał jeszcze ten "Kubuś Fatalista" coś o tym, bym cieszył się, że krowy nie mają skrzydeł i nie latają nad stadionami. I o tym, że może wtedy awansujemy do ekstraligi. Ale o tym to przecież w życiu nie napiszę...
Znowu schodami w dół, merdnięcie prasowymi glejtami i jestem. Pomeczowe opinie wyrażanego przez trenerów i wytypowanych zawodników (u nas zwyczajowo Lampcio), cytowane są w prasowych kolumnach, annałach i innych żużlowych papirusach. Cały smaczek pomeczowych wypowiedzi to spontaniczne reakcje na słowa albo sytuacje. Sala konferencyjna zamknięta na cztery spusty, bo klucznik Gerwazy w biało-niebieskich barwach nie wyrobił. Szelest, stukot - to "Jabol" wykonał zwrot przez bakburtę na łyżwie i skwitował rzecz całą: "jadę do domu". Śmiech, szelest i Mirek wraca. Siedzi Janusz przy konferencyjnym stole, rozmowa toczy się strumieniem wartkim jak górski wodospad, więc czas i na niego. - Panie trenerze, zawodnicy się przełożyli do warunków torowych? "Raczej przyłożyli" - głosem na poziomie infradźwięku, swój stosunek do meczowej progresji zawodników wyraził trener. Taka sytuacja.
Było sobie Opole...
Z całym szacunkiem dla tego klubu, ale wynik był łatwy do przewidzenia. W rozmowach, które lubię prowadzić w trakcie tygodnia poprzedzającego torowe boje, można pospekulować i gwałtowną gestykulacją podkreślić swoją, jedynie słuszną rzecz jasna, opinię. Malutkie ziarno niepewności zasiała jedynie deklarowana absencja Karola Barana. Podejrzewano, że Mateusz Rząsa wielu punktów nie zrobi, ale zdobycz tego młodego zawodnika nie miała wpływu na końcowy wynik. Szkoda tylko defektów naszej młodzieży na punktowanych pozycjach i braku ich końcowego sukcesu, pomimo walki. Maszyny młodzieżowców coś tam jadą, przykre tylko, że dwa albo trzy okrążenia a jak na razie regulamin wciąż przewiduje cztery. Rene Bach na plus i Karczmarz show!. Przy takiej jeździe Duńczyka z bardziej wymagającym przeciwnikiem, to Janusz Ślączka zacznie mieć dylematy, którego z obcokrajowców wstawić do składu. Mam tylko nadzieję, że z klęską urodzaju poradzi sobie lepiej niż w ubiegłych latach podkarpaccy producenci owoców. Generalnie to w tym meczu "stalowcy" pojechali bardzo dobrze… no bo Łełek. I znowu wraca przedsezonowy pomysł na skład uformowany z samych wychowanków. Ciekawie by było!
Tomasz "Wolski" Dobrowolski
Foto: Stal Rzeszów Speedway FB