Najbliżsi rywale zielonogórzan wskutek kontuzji odniesionej w Szwecji stracili na jakiś czas Maksyma Drabika. Z kolei Falubaz w ostatnim dniu okienka transferowego pozyskał Australijczyka Justina Sedgmena. Jak wiadomo, 7. kolejka z powodu śmierci Krystiana Rempały została przełożona na 12 czerwca. Decyzja podjęta w tragicznych okolicznościach siłą rzeczy wpływa na przebieg rozgrywek, bo siódmym w kolejności pojedynkiem zielonogórzan będzie właśnie potyczka w Poznaniu ze Spartą, więc Falubaz będzie mógł wtedy skorzystać jeszcze z ZZ-tki za Jarosława Hampela, choć jest to spotkanie rundy rewanżowej. Wiem, że teraz nie ma to wielkiego znaczenia, w obliczu takiej tragedii wszystko staje się małe, a wielu z nas straciło radość z oglądania żużla, ale w niedzielę 5 czerwca żużlowcy wrócą na polskie tory...
W takich chwilach jak obecna, w zasadzie nie wiadomo, co powiedzieć. Schylenie i głowy i kondolencje, chwila zadumy... - to pozostaje. W trakcie tych dłużących się dni i w oczekiwaniu na dobre wieści ze szpitala w Jastrzębiu-Zdroju, przejrzałem domowe archiwum i odnalazłem kilka zdjęć Krystiana Rempały. Nie było wielu okazji, by zobaczyć Go na żywo, w dodatku nie był łatwym celem dla obiektywu - raczej skryty, gdzieś w drugim planie - ale wystarczająco wiele, by dojrzeć, iż miał talent i zadatki na dużej, a może nawet wielkiej klasy żużlowca. To jedno z takich zdjęć, z wiosennego sparingu Falubaz - Unia Tarnów. Przepraszam, że w oryginale, w kolorze, ale wciąż jeszcze nie chce się wierzyć...
Za którymś razem zwróciłem uwagę na to, co widać pod szyją zawodnika. Przy dokładnym skupieniu wzroku, pasek pod kaskiem wydaje się być bardzo luźno zapięty... Mam nadzieję, że rybnicki prokurator stanie na wysokości zadania i wszystkie okoliczności tej tragedii zostaną wyjaśnione. Czasu już nie cofniemy, ale nawarstwianie się spekulacji nie posłuży niczemu dobremu.
***
Sześć meczów Falubazu jest już solidną podstawą do oceny wejścia w tegoroczny sezon drużyny, której aspiracje sięgają najwyższych celów. Na przeszkodzie stają niestety także zdarzenia losowe, związane zresztą nie tylko ze sportem, jednak chyba nie wszystko można wytłumaczyć słowem "fatum", pojawiającym się ostatnio bardzo często przy omawianiu występów ekipy spod znaku Myszki Miki. Warto podkreślić jednocześnie, że pomimo wszystkich problemów, sytuacja w tabeli nie jest wcale zła i daje spore szanse na skuteczną walkę o miejsce w czołowej czwórce, zwłaszcza że niemal wszyscy rywale też notują wpadki. Punktem odniesienia dla wielu kibiców Falubazu jest jednak postawa sąsiadów zza między, co mocno psuje atmosferę wokół drużyny, czego mogliśmy doświadczyć w derbową niedzielę na trybunach zielonogórskiego stadionu.
Przygotowanie toru
Warto na wstępie podkreślić, że zielonogórzanie z sześciu rozegranych spotkań aż cztery odjechali na swoim obiekcie, co trzeba niewątpliwie uwzględnić przy rozpatrywaniu szans w dalszej części sezonu. Nie da się przy tym nie zauważyć, że za każdym razem ten "swój tor" oznaczał inną nawierzchnię, co po części było wynikiem wpływu warunków atmosferycznych, ale po części wyglądało jednak na brak jednej, spójnej koncepcji przygotowania owalu. O ile spotkanie z ROW-em Rybnik przerywane było opadami mokrego śniegu (trzeba jednak pamiętać, że przed samym rozpoczęciem zawodów tor został dość obficie polany wodą, co musiało mieć wpływ na zachowanie się nawierzchni), to trudno mówić o jakichkolwiek problemach z pogodą podczas meczów z Unią Leszno i Spartą Wrocław, a mimo wszystko ta sama nawierzchnia wyglądała zupełnie inaczej. O ile w pojedynku z Bykami przez zdecydowaną większość biegów mieliśmy praktycznie jedną ścieżkę preferującą wąskie wychodzenie z łuków, to pięć dni później zawodnicy mogli korzystać już z wielu ścieżek, co jakoś niespecjalnie sprawdzało się w przypadku gospodarzy. Leszczynianie z uporem maniaka szeroko wychodzili z łuków, tracąc wielokrotnie pozycje na trasie i nie wyciągając ze swojej postawy żadnych wniosków (aż dziw bierze, że tak długo nikt w parkingu nie potrafił zwrócić im na to uwagi). Dopiero w trzech ostatnich biegach tor pozwolił na prawdziwą walkę - i te trzy biegi goście wygrali aż 6 punktami, zmniejszając różnicę do zaledwie 10 "oczek". Zaledwie, bo zanosiło się na to, że Unia nie przekroczy bariery 35 punktów. I chociaż gołym okiem widać było, że ten tor z końcówki meczu niespecjalnie leży zielonogórzanom, to pięć dni później był właśnie w ten sposób przygotowany. Jak potoczyłyby się losy meczu, gdyby nie wypadek Václava Milíka i przerwa w zawodach? Można spekulować, ale powiem szczerze, że do tego feralnego momentu nie widziałem żadnego pomysłu na jazdę wśród miejscowych zawodników.
Największe kontrowersje w temacie przygotowanie toru dotyczą oczywiście lubuskich derbów. Chyba wszyscy widzieliśmy jak to wyglądało – bardzo sucha nawierzchnia, jedna ścieżka blisko krawężnika i bardzo, ale to bardzo wąskie wyjścia z łuków. Przypominał się ubiegły rok we Wrocławiu. Niestety, wąska ścieżka powodowała, że wszyscy chcieli w nią wjechać, a jednocześnie rynna przy krawężniku utrudniała panowanie nad motocyklem, czego efektem był upadek i kontuzja Jasona Doyle'a oraz kilka innych niebezpiecznych zdarzeń. Australijczyka zabrakło w decydujących biegach, więc gospodarze przegrywając ten mecz, niebędący przecież zwykłym żużlowym pojedynkiem, tak naprawdę sami siebie ukarali. Czy faktycznie popełniono błąd podczas prac przed zawodami? Nie wiem. Być może, choć wierzyć się nie chce, że tak doświadczeni ludzie mogli się aż tak pomylić. Poza tym skoro chciano utrzymać odpowiednią wilgotność nawierzchni (bo przecież temu musiało służyć "zbyt obfite polewanie" przed meczem), to dlaczego już w trakcie samych zawodów tor był strasznie suchy, a dysze polewaczki skierowane były... w górę, w wyniku czego praktycznie cała woda leciała na szyby ciężarówki? Nie potrafię tego zrozumieć. Wygląda na to, że jednak próbowano gości zaskoczyć przygotowaniem bardzo twardej nawierzchni, ale ewidentnie coś poszło nie tak. Tłumaczenie spłynięcia wody do krawężnika jest co najmniej dziwne, bo łuki nachylone są od kilku sezonów (samo nachylenie jest zresztą mniejsze od pierwotnie projektowanego), a upały w maju też jakąś anomalią pogodową nie są. Nie przypominam sobie też podobnych problemów w ostatnich latach.
Kibice
Wiem, że narzekanie na frekwencję może wydać się szukaniem nieistniejącego problemu, ale pamiętać należy, że w rundzie zasadniczej raczej trudno będzie zapełnić stadion, bo te najatrakcyjniejsze dla kibiców mecze już były, a mimo wszystko nawet na derbach nie udało się w 100 procentach wypełnić trybun, pomimo cen biletów pozostawionych na dotychczasowym poziomie. Warto chyba także zauważyć, że tegoroczne wejściówki są tańsze od średniej ceny wynikającej z kosztu karnetu. Niewiele, bo jest to zaledwie kilkadziesiąt groszy na jednym meczu, ale sam fakt, że znów karnety wychodzą drożej niż suma cen biletów, powoduje, że na dłuższą metę zielonogórski klub po raz kolejny strzela sobie samobója.
Frekwencja, a więc także wpływy do klubowego budżetu, to jedno, a poziom kibicowania, to zupełnie inna sprawa. O ile doping podczas meczów z Rybnikiem i Wrocławiem był kulturalny, z Lesznem było już sporo wulgaryzmów, ale to, co działo się w derbową niedzielę, przekroczyło wszelkie granice chamstwa. Sektory "dopingujące" Falubazu i Stali co chwila "pozdrawiały się" niezbyt wyszukanymi okrzykami. Nie przeszkodził im w tym nawet wspomniany wypadek Jasona Doyle'a. Dopiero słowna interwencja prowadzącego spikerkę Kamila Kawickiego zwróciła "kibicom" uwagę na to, że oprócz wyzywania się, jest jeszcze zawodnik, który leży na torze i cierpi z bólu. Pan Kamil musiał być mocno poirytowany tym zachowaniem, bo zazwyczaj nie przerywa "dopingu". Te sceny były żenujące, ale chyba jeszcze gorszy był poziom słownej agresji i negatywnych emocji wśród tzw. zwykłych kibiców, niemających nic wspólnego ze środkowymi sektorami trybuny K. Praktycznie każda decyzja sędziego przeciw gospodarzom spotykała się z falą wyzwisk, pomimo iż wszystkie te decyzje były prawidłowe. Po jednej z nich pod wieżyczkę pofatygował się pewien stary kibic, obrażający już chyba trzecie pokolenie sędziów, nabluzgał ostro (za co otrzymał zresztą brawa od sporej części sektora A2) i nie niepokojony przez ochronę wrócił na swoje miejsce. Sporo "pozdrowień" usłyszał też siedzący na sektorze pod wieżyczką Władysław Komarnicki i będąca razem z nim grupa gorzowskich kibiców, chociaż ich zachowanie trudno było uznać za jakąkolwiek prowokację.
Wielu ludzi uznaje takie chamstwo za część derbowego widowiska, ale jeśli próbuje się żużel wprowadzać na salony, jeśli nazywa się żużel sportem rodzinnym, a kluby sprzedają wiele biletów na sektory rodzinne, to takie zachowania powinny być tępione. Problem w tym, że często to właśnie te negatywne emocje przyciągają ludzi na trybuny, zapewniając dochód, a media podsycają je, tworząc z chamstwa jakąś niepowtarzalną atmosferę.
Myślę, że najbliższy mecz na własnym obiekcie (19 czerwca z Get Well Toruń) będzie wyznacznikiem tego, na jaką frekwencję i na jakie wpływy Falubaz będzie mógł liczyć w pozostałych dwóch spotkaniach. Władze klubowe mają na pewno świadomość, że porażka w derbach może znacząco wpłynąć na sprzedaż biletów i zmusić klub do obniżenia cen. Dlatego właśnie te lokalne pojedynki nie są tylko zwykłymi meczami o ligowe punkty.
Zawodnicy
Skład jaki jest, każdy widzi. Pomijam Justina Sedgmena, bo jego widziało dotąd niewielu. To może być sensowny krok w tej trudnej sytuacji, jednak tylko pod warunkiem błyskawicznego dosprzętowienia Kangura. No i dużego kredytu zaufania ze strony działaczy oraz kibiców. On dopiero zacznie uczyć się ekstraligowych torów. Przypomnijmy sobie, jak wyglądał pierwszy występ Nicka Morrisa w barwach Sparty. Ale w kolejnym - choć wielu pukało się w głowę - ten sam Morris zdobył bezcenne 5 punktów w Tarnowie.
Żużel jest sportem niebezpiecznym, więc z ryzykiem kontuzji trzeba się liczyć. Trudno jednak było przewidzieć problemy Kenniego Larsena, co w połączeniu z przedłużającą się absencją Jarosława Hampela nie daje praktycznie żadnego pola manewru przy ustalaniu składu. Mimo wszystko, żużlowcy, choć często mocno obolali, starają się walczyć o jak najlepszy wynik. Żadnemu z zawodników nie można zarzucić braku woli walki, ale efekty nie zawsze idą w parze z oczekiwaniami. Sporo ostatnio oberwało się, ze wszystkich stron, Krystianowi Pieszczkowi za derbowy występ. I chyba trochę w wypowiedziach Marka Cieślaka wyszła irytacja związana ze współpracą, czy raczej brakiem współpracy, ze strony czołowego polskiego juniora. Krystian rzeczywiście nie udźwignął ciężaru tego meczu w najważniejszym momencie i mocno przyczynił się swoją postawą do porażki. A przecież jeszcze kilka tygodni temu był wstawiany do wyścigów nominowanych kosztem Andrieja Karpowa, co omal nie skończyło się przegraniem pojedynku z ROW-em Rybnik. Teraz Marek Cieślak wspomina nawet o możliwej rewolucji w składzie, tyle że nie bardzo wiadomo na czym miałaby ona polegać...
Mecz Falubazu w Tarnowie został przełożony i choć okoliczności tej decyzji były bardzo przykre, to nie da się ukryć, że dla zielonogórzan taka sytuacja jest pomocna - dwa tygodnie wolnego pozwoli kontuzjowanym zawodnikom nieco dojść do siebie, a drużynie jako całości zapomnieć o ostatniej porażce i poprawić atmosferę wewnątrz niej. Co ważne, dzięki temu siódmym w kolejności pojedynkiem zielonogórzan będzie potyczka w Poznaniu ze Spartą, więc Falubaz będzie mógł skorzystać ostatni raz z zastępstwa zawodnika za Hampela, chociaż formalnie jest to już spotkanie rundy rewanżowej.
Duża niepewność w temacie Jarosława Hampela też nie dodaje skrzydeł. Z reguły ZZ działa prawidłowo, ale zawodnicy są mocno obciążeni psychicznie musząc cały czas rywalizować w okrojonym składzie. Pytanie "kiedy Mały wróci?" powoli zamienia się w wątpliwość, czy w ogóle wróci. Jeśli opuści kolejną rundę cyklu SGP, to jego szanse na utrzymanie się w ósemce będą czysto teoretyczne, a co za tym idzie – sezon w tym zakresie już w czerwcu będzie mógł uznać za stracony. Trudno dziś odpowiedzieć na to pytanie, nie mając właściwie żadnych danych dotyczących aktualnej dyspozycji byłego wicemistrza świata. Najnowsze informacje mówią, że nie wróci na 5 czerwca, co jest oczywiście równoznaczne z możliwością zastosowanie wspomnianej ZZ. A co z Falubazem po 5 czerwca, gdy nie będzie już można korzystać z tej regulaminowej pomocy? A może Justin Sedgmen - po korepetycjach u Jarka - zaszokuje wszystkich?
W lipcu powrócić ma do jazdy Aleksandr Łoktajew. W obliczu kłopotów kadrowych "Przyjaciel Klubu" zapomniał już o ubiegłorocznych pretensjach i teraz niczym ojciec oczekuje syna marnotrawnego z otwartymi ramionami. To chyba dowód, że czasem warto wykorzystać szansę do niepowiedzenia czegoś.
Oglądając niedzielne derby zastanawiałem się, dlaczego zawodnicy solidarnie nie powiedzieli "stop", skoro tor ewidentnie zagrażał ich zdrowiu? Śledząc ligowe zmagania mam czasem wrażenie, że podpisane kontrakty jakby ubezwłasnowolniają dorosłych ludzi. Nie mają prawa nic powiedzieć, nie mają prawa zaprotestować, karani są za odniesienie kontuzji startując w innych ligach czy zawodach towarzyskich, czasem występują jako maskotki, udając wielką radość z kontaktu z kibicami, a wszystko dlatego, żeby wyciągnąć więcej pieniędzy z umów z klubami. Dzisiejsze obostrzenia regulaminowe w kwestiach finansowych są pochodną ogromnych zarobków pokolenia dzisiejszych trzydziestokilkuletnich i starszych zawodników. To oni podbijali stawki, rozpoczynając przy okazji swoisty sprzętowy wyścig zbrojeń, który praktycznie rozwalił to środowisko i do dziś nie ma w nim jedności nawet w tematach dotyczących bezpieczeństwa, czego efektem jest choćby wprowadzenie nowych tłumików. Niestety, sami żużlowcy muszą być świadomi, że reakcją na ich oczekiwania finansowe będzie presja ze strony działaczy i kibiców. To, co działo się na zielonogórskim torze powoli przestawało przypominać sport, a stawało się pokazem rodeo, w którym nie można odpuścić, bo przecież "żużel to nie szachy" (ulubiony zwrot kibiców-internautów po każdym karambolu). Żużlowcy stali się zakładnikami oczekiwań swoich pracodawców, współczesnymi gladiatorami, a każda kontuzja spotyka się z tłumaczeniem, że "taki jest speedway". I nie pomogą tu żadne zmiany przepisów czy zwiększone środki bezpieczeństwa, dopóki ludzie ryzykujący swoim zdrowiem i życiem nie powiedzą w końcu "stop". Dopóki sami nie zrezygnują z obecnej formy żużla, która promuje posiadających szybki i perfekcyjnie dopasowany sprzęt. Fajnie jest pomarzyć...
Rywale
Zejdę na ziemię. Mam wrażenie, że tegoroczny sezon wyjątkowo słabo promuje zespołowość, czy może raczej tworzenie dobrej atmosfery w drużynach. Z czterech meczów, które widziałem w Zielonej Górze chyba tylko Stal miała siłę do podjęcia walki w najważniejszym momencie. Przyznam, że po taśmie Bartosza Zmarzlika sam myślałem, że goście już się nie podniosą, a mimo wszystko wygrali ten mecz. Wcześniej rybniczanie, mając praktycznie wygrany pojedynek, nie skoncentrowali się na starcie do ostatniego wyścigu, a Grigorij Łaguta ustawiając się pod taśmą dwie sekundy po(!) regulaminowym czasie wykazał się wyjątkową nieodpowiedzialnością. O leszczynianach już pisałem – nie potrafili przez 12 wyścigów przykleić się do krawężnika przy wyjściu z łuków, pomimo wygrywania zdecydowanej większości startów. Wrocławianie kompletnie rozkleili się po kontuzji Milíka, przegrywając ostatnie 7 wyścigów aż 28:14. Te wszystkie słabości przeciwników udało się jeszcze Falubazowi wykorzystać.
Na przykładzie wymienionych meczów widać też, jak wielką siłą nagle stają się zawodnicy, którzy mieli przecież tylko walczyć o skład. Gdyby jeszcze dwa miesiące temu powiedzieć, że o wynikach swoich drużyn decydować będą Max Fricke, wspomniany Václav Milík czy Andriej Karpow, to pewnie niejeden ekspert popukałby się w czoło. Tymczasem właśnie przedstawiciele drugiej linii stają się kluczowymi elementami swoich drużyn, co jest w pewien sposób objawem kryzysu żużlowców kreowanych na liderów. Rzadko który zespół ma trzon oparty na trzech silnych podstawach, czyli siłą rzeczy co najmniej jedna para składa się ze średniaków. Jest to niewątpliwie okazja do wybicia się, co nie zmienia jednak faktu, że czasem wynik sportowy nie wystarcza do przebicia się przez balast kontraktowych obietnic czy "układów". Zielonogórski Ukrainiec swoją postawą jednak udowodnił, że warto na niego stawiać, przynajmniej na własnym torze, i umocnił swoją pozycję kosztem Krystiana Pieszczka. Pamiętając o ubiegłorocznych problemach wychowanka Wybrzeża Gdańsk, mam wrażenie, że nie do końca jest mentalnie przygotowany do walki o miejsce w seniorskim składzie.
Mamy za sobą dopiero 6 kolejek ligowych, więc najtrudniejsze chwile są pewnie jeszcze przed poszczególnymi drużynami. Rozgrywki wydają się być dość wyrównane, właściwie wszystkie ekipy, poza gorzowianami, dość solidarnie tracą punkty. I tu jest chyba jednocześnie problem i szansa. Szansa, bo być może będą emocje do ostatniej kolejki rundy zasadniczej, a problem, bo póki co rozgrywki, jako całość, nie stoją na najwyższym poziomie - a to właśnie przez nieobliczalność poszczególnych ekip (oczywiście chodzi mi o nieobliczalność w tym niezbyt pożądanym zakresie). Zwłaszcza, że coraz częściej zdarzają się przypadki niemocy pojedynczych żużlowców, a czasem nawet całych drużyn, na określonym rodzaju nawierzchni. Wystarczy deszcz lub upał i cała koncepcja bierze w łeb. Tak na marginesie, obserwując wyniki tegorocznych eliminacji do cyklów SGP, SEC czy IMŚJ wydaje mi się, że polscy żużlowcy mają jakby większe problemy niż w latach wcześniejszych. I jakoś na myśl przychodzą mi komisarze torów próbujący często ujednolicić nawierzchnie, czego efektem było odpadnięcie kilku naszych reprezentantów na torach mokrych czy dziurawych. Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby zmuszać do jazdy na torach ewidentnie niebezpiecznych, ale jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Polacy powoli zatracają umiejętność rywalizacji na takich właśnie owalach.
Strategicznym celem na tym etapie rozgrywek jest oczywiście awans do czołowej czwórki przy jednoczesnym wypracowaniu pozytywnej atmosfery przez menadżera i ogarnięciu finansowej strony przez działaczy. Pojedyncza przegrana, nawet w tak ważnym meczu jak derby, o niczym jeszcze nie przesądza, a czasem może być wręcz impulsem do wprowadzenia pewnych zmian. I tak traktuję też obecną sytuację w Falubazie, oczekując jednak, że pewne wnioski zostaną wyciągnięte, także, a może nawet szczególnie, w kwestiach pozasportowych. Obecna sytuacja w tabeli nie jest zła i cała sztuka polega na tym, żeby tą "niezłość" utrzymać. Problemy w ostatnich dwóch latach zaczynały się właśnie w okolicach siódmej - ósmej kolejki. Dlatego potrzebna jest teraz szczególna uwaga i mobilizacja, żeby pewnych błędów nie powtarzać. W przeciwieństwie do choćby ubiegłego sezonu mamy teraz prawdziwą drugą linię i warto ten atut wykorzystywać. A że derby przegrane u siebie pierwszy raz od 15 lat? Trudno. Gratuluję Stali Gorzów, bo byli po prostu lepsi. Uważam, że sportowo, pomimo kontuzji, zielonogórska drużyna idzie w dobrym kierunku, ale w tym samym kierunku muszą podążać także działacze i kibice. Zwłaszcza ci ostatni powinni zrozumieć, że chodzi nie tyle o dokopanie rywalom, co o wspieranie swoich ulubieńców.