Transferowa klątwa torunian, a może zwykły (choć zastanawiająco duży) pech? Bo jak inaczej można określić to, co w ostatnich latach działo się w Grodzie Kopernika? Od kilku sezonów praktycznie wszystkie wzmocnienia drużyny z Torunia były nietrafione, co do tego trudno polemizować. Na szczęście dla fanów tej drużyny, Greg Hancock po raz kolejny przełamuje niechlubną passę swojej (którejś już z kolei) ligowej ekipy.
Grigorij Łaguta, Hans Andersen, Tomasz Gollob… to tylko kilka nazwisk zawodników, którzy po przyjściu do toruńskiej drużyny nagle tracili impet, przywożąc w najlepszym wypadku jedno, góra dwa „oczka” na wyścig. Każdy kibic, niekoniecznie toruński, bez żadnego problemu z pamięci wymieni kilku innych. W Toruniu zaczęto nawet mówić o swoistej "klątwie transferów". Oczywiście tylko tych w kierunku na Moto Arenę. Każde kolejne okno transferowe oznaczało wzmocnienia "na papierze". Kiedy jednak nadchodził sezon, popularne "Anioły" stawały się największym rozczarowaniem ligi i zamiast batalii w finale play-off, torunianie musieli co najwyżej zadowolić się startem w meczu o 3. miejsce. Przed trwającym sezonem władze Get Well Toruń stwierdziły, że postawią na zawodników "pewnych", czyli Grega Hancocka i Martina Vaculíka.
Można rzec, że wzmocnienia te okazały się najsolidniejszymi od lat w wykonaniu torunian. Do liderowania w tabeli sporo brakuje, ale na Moto Arenie Get Well nie może znaleźć pogromcy. Inaczej wygląda sprawa jeśli chodzi o wyjazdy. Kiedy "Anioły" przyjmują rolę gościa, brakuje punktów, zarówno drugiej linii, jak i liderów. Czyżby zatem klątwa nowych nabytków znów dopadła podopiecznych Jacka Gajewskiego? Wciąż nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wydaje się, że Martin Vaculík prezentuje się nieco gorzej, aniżeli w zeszłym roku. Postanowiłem zestawić jego starty z rundy zasadniczej 2015 i 2016 na obiektach, gdzie zdążył już się zaprezentować, i w barwach Get Well, i w barwach Unii Tarnów (2015). Statystyka ta dotyczyć więc będzie czterech obiektów: toruńskiego, zielonogórskiego, gorzowskiego i leszczyńskiego, a więc kluczowych dla marzeń torunian o fazie play-off.
Ktoś może rzec, że gorzowianie w zeszłym sezonie prezentowali się kiepsko. Odpowiadam: ta słaba zeszłoroczna Stal potrafiła sprawić tęgie lanie tarnowskiej Unii jeszcze z Vaculíkiem na pokładzie (61-29). Wynik podobny, ale wkład zawodnika różny. Rok temu w Gorzowie Vaculík zdobył ponad 20% dorobku punktowego swojej drużyny, w tym sezonie wkład Słowaka w punkty swojej drużyny na gorzowskim owalu wyniósł… 7%. Nieco gorzej Vaculík zaprezentował się także w Lesznie i Toruniu, choć te występy można mu wybaczyć. Minusem z pewnością był ostatni start w Zielonej Górze, gdzie jeden z liderów toruńskiej drużyny zdobył zaledwie 7 punktów, a przecież pokazywał już, że na terenie Falubazu potrafi wykręcać dwucyfrowe wyniki.
O ile Vaculík mógłby teorię o klątwie potwierdzać, o tyle Greg Hancock jest modelowym przykładem dla osób, które w teorie spiskowe nie wierzą.
Jeśli nawet ten doświadczony zawodnik notuje gdzieś regres, to można mu wybaczyć - idealny przykład to Moto Arena, gdzie podczas ubiegłorocznej potyczki w barwach rzeszowskiej Stali, Hancock zdobył aż 16 punktów. W tym roku jego średni występ na toruńskim obiekcie to 10 punktów, a więc minimum, które jest od niego wymagane. W Gorzowie jednak, gdzie rok temu zanotował wpadkę, w tym sezonie był jedynym zawodnikiem, który starał się bronić honoru torunian - zdobył 9 „oczek”, a więc mniej więcej 30% całego dorobku Get Well (fakt, że nad wyraz nikłego). Największe słowa pochwały pod adresem Amerykanina należą się za mecz w Lesznie, gdzie był nie do pokonania, a dodatkowo zaprezentował się jeszcze lepiej niż rok temu w barwach drużyny z Rzeszowa.
Czy zatem transferowa klątwa torunian istnieje? Jeśli tak, to uśmiechnięty Greg Hancock tym sezonem właśnie odsyła ją do lamusa. Jeśli nie, wychodzi na to, że torunianie mieli dotąd pecha co do zawodników, którzy przed przyjściem na Moto Arenę prezentowali się znakomicie. Tak czy inaczej, amerykański weteran czarnego sportu po raz kolejny przełamuje serię swojej (kolejnej już) drużyny.
Mateusz Dziopa