Ufff…!! Na całe szczęście wakacje od żużla dobiegły końca i na stadion przy ulicy Hetmańskiej powrócił warkot motocykli. Szkoda tylko, że ten dźwięk, będący dla kibiców najwspanialszym utworem, wybrzmiał przedostatnim akordem. Działo się jednak sporo. Gdzieś pomiędzy letnimi wojażami fani rzeszowskiej Stali mogli śledzić pojedynki z Lokomotivem Daugavpils, Wandą Kraków, Włókniarzem Częstochowa, Polonią Bydgoszcz i na koniec, chyba ten budzący najwięcej kibicowskich emocji (a wcześniej także domysłów i spiskowych teorii), czyli rewanżowe derby w Krośnie.
Zacznijmy jednak od początku, a dokładnie od meczu z drużyną z Łotwy, zwaną potocznie "Długopisami". Z pewnością wszakże nie są to cienkopisy... Co z tego, że w łotewskim teamie zabrakło akurat Fredki Lindgrena i Joonasa Kylmaekorpiego… Co z tego! Zainstalowany w składzie w trybie awaryjnym inny straniero, Davey Watt, może w obecnym sezonie nie poszalał, ale dzięki niemu znowu w przedmeczowych dyskusjach pojawił się wątek cudownych metamorfoz "cieniujących" w lidze zawodników… Strzelił związany niegdyś z Rzeszowem "Kangur" 11 punktów, potwierdzając tym wynikiem słuszność tezy o dobrym wpływie naszego owalu na zwyżkę formy zawodników… przyjezdnych (podkreślenie nie jest błędem wydawcy).
Emocje w tym meczu były, a przecież o to chodzi, więc może to wyżej wspomniane zjawisko ma korzystny wpływ na frekwencję, zadowolenie i jeszcze (w gratisie) podwyższone ciśnienie u wielu osób zapełniających trybuny. Spoglądając na zdobycze punktowe rzeszowskich zawodników, można potwierdzić tezę o wartości drużyny zmontowanej z równo jeżdżącej "kamandy". I jeszcze ta, będąca języczkiem u wagi, "wartość dodana" w postaci punktującej młodzieży... Postawa Rafała Karczmarza nie wymaga komentarza, bo on swoje robi od dawna, jednak pięć punktów Patryka Wojdyły potwierdza, jak ważna jest formacja młodzieżowa i mądre (nie tylko finansowe) inwestycje w szkółkę i zawodników świeżo po licencji. W felietonie pod znamiennym tytułem "Żurawienie", coś o tym było…
Dwa punkty w tę, dwa w drugą stronę, i tylko Karol Baran nam się wyrwał z tą jedenastką i bonusem. A tak się zarzekało chłopisko, co do wysokości zdobyczy punktowej i późniejszej, wynikającej z tego, konieczności zasiadania przy stole konferencyjnym. Trudno Carlos! Ktoś musi! Tak przy okazji, to wygrana wspomnianego Karola w biegu 13. i przywiezienie remisu pozwoliła nam chyba ten mecz wygrać. Były podczas tej gonitwy emocje i zgrzyt z Kjastasem Puodżuksem. Tłumaczył się potem nasz zawodnik z całego zdarzenie na konferencji jak umiał najlepiej. Na całe szczęście, wszystko dobrze się skończyło, bo mógł być z tego niezły "dzwon". W ramach odreagowania emocjonującego meczu, tak na przywitanie błądzącego w labiryncie korytarzy nowej trybuny (wiem coś o tym!) trenera Kokina, wspomniał coś nasz Karolek o "sztrafie" w wysokości 200 euro. Twardy Łotysz nie przejął się jednak słowami Carlosa, tak zresztą lubianego za niekonwencjonalne wypowiedzi i "stalowe" serce, błysnął charakterystycznym dla ludzi wschodu złotym zębem i z rozbrajającym uśmiechem przyznał, że w najmocniejszym składzie, to walka toczyłaby się o coś zupełnie innego, niż "przyzwoity wynik".
Jeszcze nasz "Ciapek"... Upadek młodego Artioma Trofimowa w biegu 12. skończył się "jedynie" złamaniem nogi, a wszystko dzięki doświadczeniu naszego kapitana i tak charakterystycznej dla Maćka sportowej kulturze. Położył maszynę i siebie na torze bez chwili namysłu. Kurz jeszcze nie opadł, a on już był obok łotewskiego zawodnika i z troską godną starszego brata, zajął się stanem naszego gościa. To był autentycznie wzruszający obraz, który potem długo się pamięta. Widzisz Maćku? Jest wielu na trybunach, dla których zdobycz punktowa nie zawsze jest najważniejsza, bo na piękno żużla wpływa wiele rzeczy.
***
Na takim betonie, jaki przygotowała Wanda Kraków, to "w palnik" było do przewidzenia. W Rzeszowie też ostatnimi czasy "kopy" nie ma, ale wrażenia, jakie wynieśli z krakowskiego stadionu wszyscy pokryci kilogramami kurzu kibice naszych stalowców z którymi miałem okazję porozmawiać, nie pozostawiają złudzeń. Dwie ścieżki, jeden "jajcarz" przebrany za kierownika startu, który utrudniał rzeszowianom zajęcie miejsca pod taśmą, dopełniają obrazu meczu. Fajnie, kiedy drużyna wygrywa na domowym torze, ale zostawmy coś żużla w żużlu!
No dobrze, jako rzeszowianin mogę mieć lekko wypaczony obraz sytuacji. W końcu mamy zawodników, którzy "gryźli” już nawierzchnię wielu torów i powinni coś pojechać… a tu piach! Nomen omen. Jeżeli "młodociany" Rafał Karczmarz potrafi wywieźć 7 punktów i dwa bonusy, to mimo wszystko chyba można było pozostawić po sobie lepsze wrażenie. Brakowało zdecydowanie punktów Porsinga, a przecież gość ma "papiery" na jazdę. Maciek... jak to Maciek. Na wyjazdach jedzie kiepsko i nie ma czego "rozkminiać" czy zrzucać winę na tor lub funkcyjnych. Tak w ogóle, to będąc jeszcze zawodnikiem Wandy, chyba nie polubił się z nowohuckim torem. Doczekaliśmy się za to debiutu Nicolasa Covatiego… i dobrze. Atak po szerokiej i "łyknięcie" dwójki krakowskich zawodników było bardzo dobrym prognostykiem. Skończyło się na tej jednej "trójce”… Szkoda. Trener wie, co robi, ale chyba warto dać Nicko kolejną szansę. Może na domowym torze?
***
Częstochowski przekładaniec w końcu doszedł do skutku. Oświetlenie stadionu, na całe szczęście nie było potrzebne, pogoda wytrzymała, więc pojechali. Wynik znamy - 50:40 i bez punktu bonusowego dla którejkolwiek z drużyn. Cyferki przy nazwiskach naszych zawodników to można chyba w ciemno wpisywać. Maciek, Nicklas i Patryk Wojdyło w kolejnym meczu wyjazdowym furory nie zrobili, ale na całe szczęście w składzie znalazł się Scott Nicholls, który od początku sezonu imponuje walecznością i "dwucyfrówkami". Patryk miał przeciwko sobie mocnych młodzieżowców z zespołu Eko-Dir Włókniarza Częstochowa i w tym przypadku nie można mieć do niego pretensji za taki, a nie inny występ przeciwko Hubertowi Łęgowikowi i Oskarowi Polisowi. Niestety, nasi doświadczeni seniorzy pojechali, posługując się eufemizmem, kiepsko. Jednak na Dawida Lamparta i Karola Barana można liczyć - i nie przeliczyliśmy się. Dodatkowo "Lampcio" zaczął przywozić trójki, a ostatnio nie był do nich chyba przekonany. Było, minęło. Cieszy przebieg meczu określany niejednokrotnie zwrotami typu: "niesamowity", "z dramaturgią" itp. Czyli sól żużla.
Jeszcze pozostało do tej beczki miodu dodać trochę dziegciu… Znowu moment startowy, podobnie jak w Krakowie, stał się przedmiotem dyskusji. Nie wiem, czy to refleks Nicolaia Klindta pozwala mu na tak rakietowe wyjścia spod taśmy, czy to brak refleksu (a może refleksji?) sędziego tego meczu, znanego i "lubianego" w Rzeszowie (i nie tylko), Wojciecha Grodzkiego, w każdym razie dyskusja trwała jeszcze długo po ostatnim wyścigu. Cała sprawa jest obarczona dodatkowym ciężarem gatunkowym”, z uwagi na trwającą od początku sezonu sagę zatytułowaną "szybki Lampart". Tym, którzy są spoza Rzeszowa lub nie śledzą na bieżąco Nice PLŻ, wyjaśnię, że nasz zawodnik jest tak często upominany za dobry refleks, że kwestia "lotnych" Klindta powinna być chyba nieco inaczej potraktowana. Trudno… Postacie z wikliny (bo takie giętkie jakieś), psują nie od dzisiaj sportowe zmagania. I to nie tylko na krajowym drugim froncie, ale w Grand Prix, DPŚ... wszędzie. Sędzia ma zawsze rację!
***
Gdzie ci chłopcy z dawnych lat, możemy powtarzać za Sławą Przybylską… Mecze z Bydgoszczą, te sprzed lat, wywoływały olbrzymie emocje. Pamiętam rok 1998 i wygraną Maćka Kuciapy z Tomkiem Gollobem, podczas pierwszej gonitwy tego spotkania. Emocje na trybunach odzwierciedlające wydarzenia na torze. Okrzyki kibiców odbijające się echem od Lisiej Góry po Olszynki… Nie trzeba było siedzieć na stadionie, by wiedzieć, kto odniósł biegowe zwycięstwo. To dopiero były emocje! Biegi z udziałem Jacka Golloba, "Małego Wojownika" Andy'ego Smitha, Joe "Maszyny" Screena... Podziwiali je ci, którzy pofatygowali się na stadion przynajmniej trzy godziny przed rozpoczęciem meczu. Ponoć to dzisiaj jest "naj". Mnie za tamtą złotą erą polskiego żużla wciąż trochę tęskno…
Mamy "tu i teraz". Dwa kluby, które zapisały się w historii rodzimego speedwaya, solidarnie tkwią na zapleczu Ekstraligi. Czasy się zmieniają, ale chyba nikt spośród kibiców zasiadających na trybunach podczas tamtego pamiętnego spotkania przed niemal 20 laty, nie przewidziałby, jakie koło może zatoczyć fortuna. Pozostaje obydwu drużynom powoli budować potencjał zawodniczy, zaplecze finansowe i w końcu wrócić na żużlowe salony.
Wynik spotkania z bydgoszczanami nie zaskoczył. Owszem, był bardzo wysoki (60:30), ale walka w poszczególnych wyścigach zaistniała, a końcowy rezultat nie odzwierciedla zaangażowania zawodników. Początek - jak zwykle w Rzeszowie - nie zapowiadał odniesienia tak przekonującego zwycięstwa Stali BETAD Leasing. Wszyscy wątpiący zostali jednak wyjątkowo szybko przekonani, jak nieporównywalnymi potencjałami dysponują poszczególne zespoły. Uwaga skupiła się na Nicklasie Porsingu - wszak by to dla niego mecz ostatniej szansy, jak wszem i wobec zapowiedział Janusz Ślączka. Popis jazdy i możliwości naszego Duńczyka tkwił, jak się okazało, w doświadczeniu stalowego trenera. Szukajcie, a znajdziecie - mówi Pismo… No i znalazł pan Janusz przyczynę problemów i kiepskiej pracy silników w motocyklach Nicklasa. Zapłon, stator - innych, fachowych nazw nie pamiętam - i problem rozwiązany. Odżyło chłopaczysko, na równi ze swoimi stalowymi rumakami. Wrócił rumieniec i gest wyrażający wśród raperów wysoki poziom wyluzowania (…wiem co oznaczał, bo mi młodsi podpowiedzieli).
Na osobną wzmiankę zasługuje biegowe zwycięstwo Mateusza Rząsy, broniącego się umiejętnie przed atakami spadkobiercy żużlowych talentów rodu Gollobów - Oskara! Będzie chrzest! - powiedział nasz trener… Trzeba się będzie przy okazji Janusza Ślączki dopytać, co należy przez to rozumieć. Ta onegdaj wyjątkowo barwa i zabawna ceremonia, w dzisiejszych czasach, kiedy w większości klubów 2/3 składu wpada kilka godzin przed meczem, a tuż po nim pędzi na mecz w innym kraju, podupadła. A szkoda...
Łuki były szerokie i Karol mógł spokojnie odprowadzić sobie "na dużą”, Łukasza Sówkę. Po biegu nasz były zawodnik wyraził zresztą swoje niezadowolenie z tego faktu. Maciek ładnie pojechał w dwunastym. Była walka, był szacunek dla zdrowia przeciwnika i popis jazdy parą z Rafałem Karczmarzem. W następnym zresztą biegu, Karol ze Scottem udowodnili, że ta ginąca powoli umiejętność (a może wola), również i im nie jest obca.
Polonia Bydgoszcz się "nie sadzi". To im trzeba oddać. W przeciwieństwie do przedstawicieli kilku drużyn, które gościliśmy na stadionie przy Hetmańskiej, nie było narzekania na tor, brutalną jazdę, preparowanie. Był wyluzowany Jacek Gollob, który przypomniał mi dawno nie słyszane słowo "smary". Wygodnie rozparty na niewygodnym krześle, też widział bydgoskie "tu i teraz". Dofinansowana (na miarę możliwości) Stal i borykająca się z wieloma problemami Polonia. Zawodniczy rozwój Ajtnera-Golloba i… przegrana większą ilością punktów, niż się spodziewał. Cóż, to jest jakiś etap w budowie (odbudowie) żużla nad Brdą. Etap, gdzie rzucanych kłód i krytyki będzie najwięcej. Powodzenia życzę bydgoskiej drużynie w realizacji wszystkich planów.
Dwa mecze z Bydgoszczą - i dwa zwycięstwa. Kiedyś bywało trudniej... (zdj. z meczu Polonia - Stal Rzeszów 43:47, foto: Patryk Sobota)
***
Zaprzyjaźniony krośnieński klub miał z pewnością "wilczy apetyt" na zgarnięcie przynajmniej dwóch punktów w dwumeczu z Rzeszowem. Roszady w składzie "Wilków", odstawienie "Jabola" (bez dwuznaczności proszę!), nie przyniosły jednak spodziewanych efektów. Znają nasi wychowankowie czarną nawierzchnię tamtejszego toru, jak mało kto. Może nie wszyscy, ale nie chciał pomóc chłopakom z Krosna "Hot-Scott", który - pomimo pionierskiego występu na owalu ulokowanym nieopodal Wisłoka - "ustrzelił" dyszkę plus dwa bonusy. I podkreślił, że mu się nowy obiekt spodobał, bo na nim… przetrwał! Identyczny wynik zanotował zresztą Niclas Porsing. Niby mu się nigdy w Krośnie nie układało, a tu proszę. Po przeglądzie okresowym, jakich w motocyklach Duńczyka dokonał Janusz Ślączka, pojechały stalowe rumaki już w kolejnym meczu jak trzeba i nawet wcześniejsze marudzenie "Perszinga” jakby odeszło w niepamięć. Również szeroko dyskutowane w gronie kibiców "Żurawi" wstawienie do składu Grzesia Bassary, okazało się trafnym posunięciem. To kolejny młody, rzeszowski zawodnik z biegowym zwycięstwem. Kolejny "chrześniak" w drużynie i dodatkowo dobry prognostyk na przyszłość. Pochyliłem się we wspominanym już "Żurawieniu", nad finansowymi bolączkami naszych młodzieżowców. Pomarudziłem, wytykałem "błędy i wypaczenia”, jakbym się co najmniej na Plenum KC urodził… Najważniejsze, że spadkobiercy "Złotej Rzeszowskiej Młodzieży" zaczęli jechać! Sylwetki się poprawiły, maszyny już dojeżdżają do mety… Może ktoś te moje "Treny" jednak przeczytał i zastanowił się nad przedstawionymi tam argumentami. Cóż, jeśli w dalszym ciągu będziemy obserwować coraz lepsze gonitwy w wykonaniu "Żurawiątek" i jeszcze kondycja finansowa szkółki się poprawi, to jestem nawet skłonny zmienić podpis na Tomasz "Malkontent" Dobrowolski…
Jeszcze "Ciapek”… Nie dość, że "zbonusował" drugą linię, to dodatkowo zawziął się na biednego Buska Jacobsena, który ze swojego występu najlepiej zapamiętał numer widniejący na plecach naszego Kapitana.
Były przed tym meczem dyskusje o ewentualnym pozasportowym układzie. Były podejrzenia i uważne "mędrca szkiełko i oko", skupione na wydarzeniach przy ulicy Legionów. I co? I nic. Cały mecz odbył się w duchu fair play, podobnie jak przed wielu laty pamiętny mecz Rzeszowa z Lesznem. Jadący równolegle łotewski Lokomotiv również stanął na wysokości zadania i pojechał z klasą w Bydgoszczy. Brawo! A krośnieńskiej drużynie życzymy powodzenia w pozostałych meczach o utrzymania w Nice PLŻ. Niech każdy jedzie uczciwie o swoje. Tyle i tylko tyle.
Przed Stalą BETAD Leasing jeszcze dwa spotkania. Zobaczymy, jak mocno powalczymy o bonus z Gdańskiem (4 września). Kolosalna przewaga z pierwszego meczu (62:28) stawia jednak naszych gości w komfortowej sytuacji. Ciekawie będzie też w Łodzi na zakończenie fazy zasadniczej (11 września), zwłaszcza po tym, co drużyna Skrzydlewskich zrobiła z Włókniarzem Częstochowa. Czy wyobrażam sobie taki sam scenariusz z Rzeszowem? Nie ma co się na zapas denerwować. Obowiązuje przesłanie zawarte w pieśni Elektrycznych Gitar: "Spokój grabarza. Wszystko będzie dobrze”. Jeszce tylko chwilka ciekawości, jakie to w tym roku prezenty wymienią Janusz Ślączka i prezes Skrzydlewski... Zostawmy po sobie dobre wrażenie, kształtowane emocjonującymi spotkaniami, a nad kwestią awansu do Ekstraligi pracujmy, by uczynić ją przyszłością (mam nadzieję, że niezbyt odległą)...
Tomasz "Wolski" Dobrowolski
Zdjęcia: Kamil Woldański - Foto by Woldan
Patryk Sobota - S.P. Speedway Photo