Niepewność dotycząca wynajmu stadionu, niska dotacja z miejskiej kasy, napięte relacje z miastem... i tak co roku. A "na deser", w tle, polityczne gierki na szczytach lokalnych władz. Jednym słowem - witajcie w Grodzie Staszica.
W tym roku się udało, chociaż kibice musieli denerwować się do samego końca. Pilska Polonia podpisała umowę na dzierżawę stadionu już po wyznaczonym przez Polski Związek Motorowy terminie, czyli 31 stycznia. Udało się także uzyskać wyższą ("na czysto") o 200 tys. zł dotację z miejskiej kasy. Teraz Polonia otrzyma z magistratu 500 tysięcy złotych, tak jak w poprzednich latach, jednak za wynajem stadionu musi zapłacić mniej, bo tylko 100 tysięcy (rok temu było to aż 300 tys.) To duży plus i wypada się cieszyć, że magistrat wzmacnia swoje wsparcie.
Jeżeli chodzi o przyszłość, to klubowi najprawdopodobniej zaproponuje się przejęcie stadionu na długoletni okres (mówiło się o 10 latach), za symboliczną kwotę. W celu uniknięcia corocznej, tradycyjnej już nerwówki, rozmowy w tej sprawie mają ruszyć jeszcze w trakcie trwania sezonu 2017. Podchodzę do tej sprawy jednoznacznie - czyli dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. Obawiam się, że magistrat z pilskim MOSiR-em znowu będzie zwlekać i odkładać wszystko w czasie. Nie wiadomo też, czy ta oferta będzie lepsza od obecnej. Przejęcie obiektu na własność, to przecież badzo duże koszty, wystarczy wspomnieć o opłatach za prąd, czy podatku od gruntu. Przymiarki z przejęciem stadionu robione były już przed sezonem 2017, jednak pilski klub podchodził do tej sprawy raczej sceptycznie. Bo nie otrzymał żadnej wstępnej umowy w tej sprawie, dzięki czemu widziałby jak to wygląda od strony finansowej. Mimo większej dotacji i chęci uregulowania na długie lata kwestii stadionu, relacje klubu z miastem idealne wcale nie są i nie zawiera się to tylko w problemach z obiektem przy ulicy Bydgoskiej. Klub uwikłany jest także w gierki polityczne, przez co ma ograniczone pole manewru.
Kibice Polonii w większości zapewne są wtajemniczeni w zawiłości wokół pilskiego stadionu i znają ich przyczyny, a fanom żużla z innych miast spieszę z wyjaśnieniem. Pewnie nie będzie to zaskoczenie, ale coroczne problemy klubu biorą się z przyczyn stricte politycznych. Obecnie w Pile można zaobserwować tak zwaną "wojenkę pilsko - pilską", swoistą "Grę o tron", pilską edycję "House of Cards" (zwał jak zwał), pomiędzy prezydentem miasta a starostą powiatu pilskiego. Obaj panowie, przynajmniej politycznie (bo nie wiem jak jest na stopie prywatnej), za sobą nie przepadają i możliwe, że będą konkurentami o fotel prezydencki w zbliżających się wyborach samorządowych, co przekłada się również na kiepskie relacje pomiędzy zarządzanymi przez nich urzędami. W tej rozgrywce obecny jest również jeden z najbogatszych Polaków, były senator Henryk Stokłosa, który jest członkiem Rady Powiatu Pilskiego, a zarazem głównym sponsorem pilskiej Polonii. Chyba już wszystko jasne, prawda? Przedstawiciele miasta pewnie myślą, że są niejako w szachu, bo uważają, że wspierając klub, wspierają swoich politycznych oponentów. Szkoda tylko, że cierpi na tym Polonia i jej kibice, którzy przecież w żadnym stopniu nie zawinili. W kiepskiej sytuacji jest także zarząd Polonii, bo nie może oficjalnie skrytykować magistratu czy MOSIR-u - klub jest niestety na ich łasce.
Osobną kwestią jest także siedziba klubu - mieszcząca się w niewielkim pomieszczeniu za parkiem maszyn. Mimo że została niedawno wyremontowana, nie da się ukryć, że pod względem wizerunkowym nie wygląda to najlepiej. Ot, choćby gdyby chciało się zaprosić na rozmowy poważnych potencjalnych sponsorów. A wszystko to, gdy w linii prostej, jakieś 100 czy 200 metrów dalej, znajduje się elegancka siedziba MOSIR-u... Siedem lat temu ówczesny radny miejski z opozycji, a obecnie przewodniczący Rady Miasta Piły, powiedział: "Nie może dochodzić do takich rozwiązań w cywilizowanym mieście, w stolicy północnej Wielkopolski, aby klub żużlowy, który jest spadkobiercą imponującej tradycji pilskiego speedwaya, mieścił się w garażu w odłegłości 200 metrów do siedziby Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, w którym nawet ciężko wygospodarować pomieszczenie 3 na 3, żeby klub z pucharami znalazł tam swoją godną siedzibę". Siedem lat minęło... i niewiele się w tej kwestii zmieniło. Ale jak wiadomo - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Teraz jest trochę lepiej, a jeszcze niedawno konferencje prasowe wyglądały tak... (foto: espeedway.pl 2009)
Chciałbym w tym miejscu postawić sprawę jasno - nie jestem absolutnie zwolennikiem wspierania ogromnymi kwotami z pieniędzy podatników sportu kwalifikowanego. Myślę, że sytuacje, w których na przykład z kasy KGHM-u (w którym skarb państwa ma ponad 30% udziałów) co roku przeznaczane jest kilkadziesiąt milionów złotych na funkcjonowanie piłkarskiego Zagłębia, nie jest dobra. Wiem jednak jakie są realia żużla w Polsce (gdzie bez miejskiej dotacji pewnie większość klubów by po prostu upadła), więc pewne wsparcie jest nawet wskazane. Dla takich miast jak Piła, to także doskonała promocja. Bo umówmy się, jakie skojarzenia oprócz żużla mogą mieć z naszym miastem ludzie spoza Piły? Pewnie jeszcze "Strachy na Lachy" i "Piła tango". A jeżeli miasta na większe wsparcie nie stać, to niech przynajmniej nie robi danemu klubowi pod górkę...
WSPARCIE MŁODYCH (za 0 zł)
Trzeba powiedzieć, że w Pile ze wsparciem klubów ogólnie jest pewien problem. W porównaniu do miast o podobnej liczbie mieszkańców, miasto nad Gwdą wypada blado. W Grodzie Staszica na sport kwalifikowany przeznaczono w skali roku dokładnie 899 500 złotych. Pieniądze popłyną tylko dla trzech klubów, czyli Polonii, siatkarek PTPS-u i drużyny futsalowej. W Lesznie są to niemalże 3 miliony zł, a w Grudziądzu nieco ponad 5,1 mln złotych (dane pochodzą z materiału pilskiej Telewizji ASTA).Widać więc ogromną różnicę. Jest to o tyle dziwne, że kondycja finansowa miasta jest całkiem niezła, a budżet na rok 2017 wynosi grubo ponad 300 milionów złotych. Reasumując, czytając użyte w tytule hasło sloganowe miasta sprzed lat "Piła miastem sportu", można się obecnie jedynie głośno zaśmiać. Ogólnie raczej można odnieść wrażenie, że miasto jeśli tylko może wbić szpilę klubowi, albo pokazać "kto tutaj rządzi", to robi to bez najmniejszego wahania. Jak chociażby niedawno, gdy pod koniec lutego, na szkolenie młodzieży Polonia z miejskiej kasy... nie otrzymała ani złotówki.
Jak więc widać, wszystko rozbija się o politykę. Sytuacja, gdzie sport jest po prostu sportem, a liczy się zdrowa rywalizacja oparta o zasady fair play, czysta od wszelakich nacisków politycznych, jest już jedynie archaiczną, idealistyczną i abstrakcyjną koncepcją. Pewnie brzmi to banalnie, ale taka jest smutna prawda. I nie jest tak - rzecz jasna - tylko w Pile, ale w całej Polsce, czy nawet na świecie. Szans na zmianę tej sytuacji nie widzę żadnych i myślę, że kibice po prostu muszą trwać w nadziei, że zarządzający ich klubem żyją w dobrej komitywie z lokalnymi lub "warszawskimi" politykami.
Jakub Sierakowski
Zdj. ilustracyjne: powiat.pila.pl