Właściwie od zawsze wielkanocny poniedziałek kojarzy się miłośnikom żużla z ligową kolejką, która najczęściej inaugurowała rozgrywki. Bywało, że Wielkanoc wypadała w marcu i wtedy też ruszała liga, bo kiedyś tradycję szanowano i nikomu nie przyszło do głowy odkładać rozpoczęcie sezonu. Dziś wprowadzane są różnego rodzaju regulaminowe regulacje, mające na celu podniesienie poziomu sportowego, robienie z zawodów sportowych tzw. show oraz polepszenie jakości oglądania. A prawda jest niestety banalna - jeśli ktoś nie żyje żużlem, to prędzej czy później oglądanie jazdy w kółko mu się znudzi. Dlatego mam duże wątpliwości, czy ta część argumentacji, mówiąca o "wygodzie kibiców" nie służy przykryciu innych powodów.
Cofnę się o kilka dobrych lat - do czasów, gdy nie było jeszcze miejsc numerowanych na stadionach żużlowych. Nie wiem jak wyglądało to na innych obiektach (zakładam, że podobnie), ale w Zielonej Górze na 2,5 godziny przed rozpoczęciem meczu przed bramami czekali kibice, a po otwarciu stadionu rozpoczynał się prawdziwy wyścig. Wyścig do zajmowania miejsc, sobie i znajomym (najczęściej używane do tego były szaliki z racji swojej skuteczności na drewnianych ławkach). Zdarzało się czekać dwie godziny w deszczu, oczekując na rozpoczęcie zawodów, a potem kolejne dwie lub trzy godziny oglądając zmagania. Od tego czasu standardy mocno się podniosły i dziś organizatorzy starają się, by obserwowanie zawodów dawało ludziom jak najwięcej przyjemności. I w jak najkrótszym czasie. Jednak chyba coś poszło w niewłaściwą stronę, skoro "w trosce o warunki oglądania" mecze są odwoływane na dwa dni przed planowaną datą ich rozegrania, a potem okazuje się, że zamiast ulewy świeci piękne słońce. Ciekawe jest też to, że decyzja o wcześniejszym przełożeniu meczu jest swoistym biletem w jedną stronę i nie można jej cofnąć.
Samo wcześniejsze odwoływanie meczów ma oczywiście swoje uzasadnienie, bo może uchronić klub oraz telewizję przed niepotrzebnymi kosztami. Czy w jakikolwiek sposób chroni kibiców? Jeśli tak, to ewentualnie tych przyjezdnych, czyli stosunkowo niewielką grupę, bo miejscowi i tak mieli ten termin zarezerwowany. Nie czarujmy się. Patrząc na to, co dzieje się w polskim ligowym żużlu - na wysokość podpisywanych kontraktów, na przedkładanie ligi ponad wszystko i częste zadłużanie się tylko po to, żeby jednorazowo osiągnąć wynik, który medialnie zostanie sprzedany jako sukces – nie wierzę, że zawsze faktycznym powodem korzystania z tego zapisu są koszty organizacji zawodów na poziomie 100 tys. zł. W naszych realiach dużo większym kosztem może się okazać utrata atutu własnego toru i przegranie meczu przed swoją publicznością. Szczególnie dla drużyn, przed którymi stawiane są bardzo wysokie cele. Wynik jest przecież wartością nadrzędną, bo przekłada się na wpływy oraz atmosferę wokół drużyn. Swoją drogą, jeśli to wynik ma tworzyć atmosferę... to z góry wiadomo, że taka drużyna daleko nie zajedzie.
Ekstraligowa rzeczywistość uległa sporej zmianie w ostatnich latach, bo rozgrywki transmitowane są przez telewizję, a kluby mają z tego tytułu niemałe dochody. Sport oglądany na szklanym ekranie bardzo różni się od tego, co możemy zobaczyć na żywo. Będąc na stadionie nie ma mamy co prawda dostępu do powtórek, nie słyszymy wywiadów, nie wiemy co w danej chwili dzieje się w parkingu, a do tego często nie jesteśmy także informowani o decyzjach organizacyjnych. Ale za to widzimy to, co się dzieje na własne oczy, możemy obserwować całą rywalizację, a nie tylko jej fragmenty wybrane przez kamerzystę czy realizatora. Czujemy atmosferę, a hałas motocykli nie jest zagłuszany mniej lub bardziej sensownym komentarzem. I myślę, że tak właśnie podchodzą do tego tematu kibice żużla – traktują relacje w telewizji jako swego rodzaju uzupełnienie. A jeśli rezygnują z przyjścia na stadion, robią to świadomie. Tymczasem telewizja stała się jednym z najważniejszych elementów żużla. Niejeden z nas wściekał się pewnie, gdy nad stadionem wisiała chmura, ale nie można było niczego przyspieszyć, bo przecież w TV akurat leciały reklamy. Wiadomo, że każdy przyjazd ekipy to konkretne koszty, a gdy mecz się nie odbędzie, kosztów tych nie da się w żaden sposób odzyskać.
Dwa powyższe akapity były krótkimi argumentami za podjętą w sobotę decyzją o odwołaniu spotkań. Oba mają w tle kwestie finansowe, które nas kibiców tak naprawdę wcale nie muszą obchodzić. Choćby dlatego, że kluby ze sprzedaży biletów mają też niemałe korzyści. Najbardziej szanowani powinni być teoretycznie ci, którzy deklarują, że będą na każdym meczu, a tym samym dają klubowi konkretny dochód (i to przed sezonem, gdy wydatki są spore, a nie ma specjalnie innych wpływów), czyli nabywcy karnetów. Rzeczywistość niestety nie zawsze nadąża za teorią, a wpłacenie z góry pieniędzy za wszystkie mecze spycha karnetowiczów do roli obserwatorów nie mających już wpływu na bieżące decyzje klubu, co w Zielonej Górze kończyło się tym, że karnety okazywały się na koniec sezonu nieopłacalnym wydatkiem.
Teraz pojawia się kolejny problem. Jeżeli mecz został przełożony, choć jak się okazało, decyzja o przełożeniu okazała się błędna, to co mają zrobić nabywcy karnetów? Z Falubazu przed sezonem wyszedł przekaz dotyczący karnetowiczów. Klub wreszcie zauważył (albo inaczej – został zmuszony do zauważenia coraz mniejszymi wpływami z ich sprzedaży), że w zakupie pakietu siedmiu spotkań rundy zasadniczej nie ma żadnej korzyści dla jego nabywcy. Dlatego teraz kibic otrzymał gwarancję, że suma cen pojedynczych biletów będzie co najmniej 30 zł wyższa od ceny karnetu. Ale co z tego, gdy już w pierwszym możliwym momencie tenże kibic może poczuć się oszukany, jeżeli termin przełożonego meczu nie będzie mu pasował. Wiem, kupując karnet trzeba liczyć się z możliwością zmiany terminu rozegrania poszczególnych spotkań (sam odczułem to boleśnie w 2012 roku, gdy mecze ze Stalą Gorzów i Unią Leszno oglądałem w TV, dlatego przestałem zaopatrywać się w karnet i zarazem planować wakacje pod terminarz rozgrywek). Jednak w tym konkretnym poniedziałkowym przypadku, mecz, jak się później okazało, wcale nie musiał być przekładany, a jednocześnie klub w pewien sposób uczestniczył w podjęciu decyzji, która może być niekorzystna dla kibica. I co teraz?
Okazuje się, że prognozy na II rundę także są niekorzystne. To w Zielonej Górze, bo w Rybniku i Częstochowie po prostu leży śnieg. Na trzy dni przed planowaną datą rozegrania pojedynku z Get Well Toruń w sprzedaży jest jeszcze grubo ponad 9 tys. wejściówek. I trudno się dziwić, skoro w ciągu kilku dni bezsensownie odwołano w Zielonej Górze dwie imprezy, czyli Złoty Kask i mecz z MrGarden GKM Grudziądz. Lepiej poczekać, bo nie wiadomo co tym razem strzeli do głowy sternikom polskiego żużla. Kto na tym ucierpi? W ostatecznym rozrachunku kluby, czyli te podmioty, które przepis miał chronić. Nie wszyscy ludzie przychodzący na mecze ligowe są wielkimi fanami żużla i trzeba o tym pamiętać. Dlatego nie leży w interesie klubów zbyt długi okres oczekiwania na rozegranie spotkań, bo może nastąpić zwyczajne zniechęcenie, a czasami ludzie odkrywają, że zamiast przyjść na stadion można zrobić wiele innych, często fajniejszych rzeczy.
Ekstraliga idzie w bardzo złym kierunku, starając się za wszelką cenę stwarzać warunki do bezpiecznej pracy dla żużlowców i luksusowego oglądania dla kibiców. Ci sami żużlowcy jeżdżą w tak zwanym międzyczasie na torach różnej jakości i w różnych warunkach pogodowych.
Świąteczny poniedziałek (17 kwietnia 2017): Rune Holta w barwach MSC Brokstedt w lidze niemieckiej (zdj.hboxleitner.de)
Poza Polską przychodząc na stadion można mieć pewność, że organizatorzy zrobią wszystko, żeby zawody doszły do skutku. A jeśli impreza zostanie odwołana lub przerwana, oznaczać to będzie, że nic więcej nie dało się zrobić. Powtarzam, tam kibice mogą mieć pewność, bo nikomu nie opłaca się przekładać lub odwoływać turniejów. Deszcz nie jest też wielkim problemem dla tamtejszych fanów – ubierają po prostu foliowe płaszcze i tyle. Bo tam kibicom zależy na obejrzeniu zawodów, a nie na ich wyniku. Tymczasem w Polsce za dużo jest kombinowania i generowania przepisów, które coraz bardziej wykluczają zwyczajny zdrowy rozsądek. Organizator będzie starał się przygotować dobry tor wtedy, gdy ma w tym jakiś interes, albo jest zmuszony przez regulamin. Ten sam regulamin, który w trosce o bezpieczeństwo i wygodę pozwala na odwołanie meczu, choć za oknem świeci słońce. Życzę powodzenia naszym włodarzom i ciekaw jestem kogo oskarżą, gdy trybuny w Polsce zaczną świecić pustkami. Na pewno nie siebie. Przecież te wszystkie zmiany w przepisach nie są dla nas – kibiców i dobrze byłoby, że panowie działacze wprowadzając je nie argumentowali ich naszym dobrem.
Więcej ciekawych tekstów na blogu "Żużel widziany z trybun" kibic-zuzla.pl