Pięknie się zaczęło. Cztery zwycięstwa z rzędu (w tym pierwsze, historyczne z łotewską Lokomotywą)... i to by było na tyle. Ostatnie tygodnie dla Polonii Piła i jej kibiców były zatrważające i szokujące. Nie są to słowa na wyrost, bo tylko szokiem można nazwać odczucia towarzyszące oglądaniu czerwcowych zmagań pilan. Na szczęście, po serii klęsk i upokorzeń, w Krakowie karta się odwróciła i Polonia rozjechała osłabioną - nie ukrywajmy tego - Arge Wandę. Wciąż jednak bardzo trudno zapomnieć o złej passie, która dotknęła pilski klub.
Gdy Tarnów rozpędzi się niebezpiecznie, co z nami będzie?
Ależ to się wszystko posypało... Pierwszym znakiem ostrzegawczym była - rzecz jasna - masakra w Tarnowie. Pilscy kibice byli pełni optymizmu, bo Polonia była wówczas w gazie, a Unia w tamtym momencie miała odjechane zaledwie dwa mecze w Nice PLŻ, więc nadzieje na dobry wynik nie były wcale bezsasadne. Przyznaję się, że sam postawiłem wtedy na minimalne zwycięstwo pilan w pokredowym Typerze (bodaj 47:43), przez co później nie wychodziłem przez dwa dni z domu. Bo skończyło się wynikiem 30:60, bo oprócz Tomasza Gapińskiego i może odrobinę Norberta Kościucha nikt nie potrafił nawiązać jakiejkolwiek walki z tarnowianami, bo czułem się, jakbym dostał mocną "lutę" w splot słoneczny. A potem gdziekolwiek się nie obejrzałem, widziałem uśmiechniętą twarz Kennetha Bjerre... No ale okej, zdarzyło się. W końcu Polonia jechała z potentatem ligi, drużyną, która chce awansować i ma większy budżet. Wypadek przy pracy. Plan na ten sezon, czyli play-offy, nadal jak najbardziej realny.
Tyle krętych dróg pod prąd i czy musimy stracić to?
Podobnie można było myśleć po kolejnym meczu, z Gdańskiem u siebie. Bolesna porażka, ale tylko dwoma punktami, poniesiona w ostatnim biegu. Zdarza się, przecież Gdańsk to też główny kandydat do awansu. Wprawdzie niepokoją fatalne starty pilan i brak (znowu) punktów juniorskich, ale raz - mecz toczył się w niespotykanym wcześniej w tym roku upale, więc zawodnicy zapewne przez to pobłądzili z ustawieniami; i dwa - przecież Stal Gorzów obiecała juniora. Już za chwilę, już za moment będzie lepiej.
Potem miał być rewanż w Gdańsku, ale z dzisiejszej perspektywy można się tylko cieszyć, że został odwołany. Boję się tego, jaki padłby tam rezultat.
Przewidujemy najgorsze, że nie dojdziemy do happy endu
Do czasu... Po niedoszłym spotkaniu nad morzem nadeszło prawdziwe pandemonium. Piekło przy Bydgoskiej i dramat na torze. Ponownie te wstrętne "Jaskółki" (bez obrazy oczywiście) rozjechały Polonię, tym razem w Pile 51:39 i aż żal było na to patrzeć. Można dodać do tego fatalny karambol "Gapy" i Adriana Cyfera i wychodzących jeszcze przed biegami nominowanymi kibiców, żeby dopełnić obrazu tej katastrofy. To była najwyższa porażka Polonii u siebie od ponad 4 lat - 12 maja 2013 roku KSM Krosno wygrał w Pile 53:37 (co ciekawe, w składzie ówczesnej Polonii byli m.in. Dakota North, Josh Grajczonek i Krzysztof Pecyna). Nie to było jednak najgorsze. Najgorsze były plotki i pogłoski, jakoby Polonia wpadła w kłopoty finansowe. Nie przesadzę ze stwierdzeniem, że trybuny aż huczały od tego typu opinii. Ponoć w każdej plotce jest ziarnko prawdy (no chyba, że dotyczy to plotek produkowanych hurtowo przez naszego ulubionego Redaktora Bez Hamulców), więc pomimo 30 stopni na termometrze, poczułem na plecach lodowaty powiew wiatru, a gdy się obejrzałem, dostrzegłem rok 2003, rok 2006 i rok 2011 - czyli te wszystkie lata, gdy Polonia bankrutowała. Wiadomo, że reakcja przesadzona, ale nie dziwcie się - gdy w ciągu zaledwie kilkunastu lat obserwuje się tyle upadków swojego klubu, to każda taka pogłoska wywołuje duży niepokój. Ale o tym za chwilę. Po meczu z Tarnowem był wyjazd do Dyneburga... i to wszystko, bo szkoda tutaj strzępić języka. Chciałbym tylko serdecznie podziękować Norbertowi Kościuchowi a.k.a pilskiemu Tomaszowi Gollobowi, za uchronienie Polonii przed kompletnym blamażem. Bo kiedy po XIII wyścigu wyświetlił się na ekranach telewizorów wynik 55:23, a cała Polska kwiczała ze śmiechu, nam naprawdę do śmiechu nie było.
Jeśli kogoś należy wyróżnić, to tylko tych kilku wariatów, którzy przejechali mnóstwo kilometrów i z dwiema flagami zaakcentowali obecność pilan w Dyneburgu. Bo na torze, jak na tym zdjęciu, goście rzadko łapali się w kadr... (zdjęcie: Roma Rubenis/SK Lokomotiv, pełna galeria z meczu: lokomotive.lv)
A to dopiero początek, tyle przed nami, po co się pytać na starcie, co będzie z nami?
Na koniec apel i prośba. Chyba przede wszystkim do tych, którzy wychodzili ze stadionu przed XIV biegiem w meczu z tarnowską Unią. Spójrzcie dwa lata wstecz. Gdzie wtedy była pilska Polonia? Dla przypomnienia: w lidze rywalizowała z Kolejarzem Rawicz i ówczesnym bankrutem z Lublina, mecze odjeżdżała co dwa miesiące i przegrała z kretesem finał drugiej ligi z Gdańskiem, a potem baraże z Gnieznem. A w składzie był na przykład Jesper Monberg, którego wspierał ówczesny lider, tak bardzo przez niektórych krytykowany w ubiegłym roku Patryk Dolny. Zaledwie dwa lata temu! Oczekiwaliście, że Polonia w tak krótkim czasie znowu stanie się potęgą, że awansuje do Ekstraligi (bo i takie głosy po tych czterech zwycięstwach się pojawiały)? Z czym? Bez takiego sponsora jak Grupa Azoty? Ze stadionem, na którym niektóre ławki pamiętają jeszcze mistrzostwo z 1999 roku? Sport to biznes, a w biznesie liczy się cierpliwość. Nie ma sensu rzucać się z motyką na słońce, a po roku zwijać interes. Tym bardziej, gdy klub jest fatalnie uwikłany politycznie (nie będę się rozpisywał, więcej o tym było w przedsezonowym tekście "Piła miastem sportu? Wolne żarty..."). I kiedy jest bardzo zależny od jednego człowieka i jego aktualnego "widzimisię", czyli Henryka Stokłosy. Nie jest to absolutnie zarzut, bo przecież senator w ciągu ostatnich lat wyłożył mnóstwo pieniędzy na żużel (chociażby 600 tysięcy w 2016 roku) i bez niego Polonia nigdy nie byłaby w tym miejscu, w którym jest teraz. W listopadzie, gdy przygotowywałem materiał o wzmocnieniach pilskiego klubu dla regionalnej telewizji z Piły, prezes Polonii, Tomasz Soter, powiedział: "Myślę, że trzeba sobie wyraźnie to powiedzieć: gdyby nie Henryk Stokłosa, to żużla w Pile by nie było." Ponieważ jednak pogłoski o tym, jakoby były senator wstrzymał się nieco z finansowaniem klubu, pojawiły się (i wciąż się pojawiają), to wspominany już lodowaty wiatr na plecach tylko się wzmaga. W dodatku bieżące relacje z miastem to jeden wielki dramat - w ostatnich dniach wniosek Polonii o dofinansowanie z miejskiej kasy (ustalone przed sezonem na 500 tys. zł), oczywiście został odrzucony przez "błędy formalne klubu". Co za niespodzianka...
Klub z kolei odrzucał ostatnio zarzuty o braku pomocy dla juniorów. I to właśnie Kacprowi Grzegorczykowi mocno się oberwało, bo według przedstawicieli klubu, pomimo dobrego i nowego sprzętu, miał symulować defekty. Sam Grzegorczyk i drugi junior, Paweł Staniszewski, "dołożyli do pieca", gdy po porażce z Unią, na klubowym fanpejdżu pożalili się na brak sprzętu. Mimo to, za przespanie zimy w kwestii wzmocnienia formacji juniorskiej, klubowi należy się żółta kartka. Obiecany w listopadzie Kamil Nowacki wybrał jednak Ostrów, bo dostał wolną rękę w szukaniu klubu od prezesa Ireneusza Zmory. Czy hasło "Gorzów - Piła, jedna siła" przeszło do historii? Oby nie, chociaż niesmak na pewno zostaje. Pasuje tutaj jak ulał napis na jednym z budynków na pilskim Jadwiżynie, na którym się wychowałem: "Umiesz liczyć - licz na siebie". Teraz można jeszcze dopisać: "I na pewno nie na Stal Gorzów".
Co do problemów finansowych Polonii, to klub zdecydowanie je dementuje. I tej oficjalnej wersji się trzymajmy, a jak jest naprawdę - przekonamy się zapewne przy procesie licencyjnym na następny sezon, gdy tropiciele faktur z PZM-u wyruszą w teren. Wygrana w Krakowie może być jakimś znakiem stabilizacji. Może, ale nie musi.
Nawet jeśli życie dawno zna odpowiedź, może lepiej, gdy nam teraz nic nie powie
Według powtarzanego do obrzydzenia powiedzonka, prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. A przed Polonią jeszcze 6 meczów, więc w dalszym ciągu istnieją szanse na play-offy. Przynajmniej matematyczne. Pojawia się jednak jedno pytanie - w przypadku ewentualnego awansu (zapewne z czwartego miejsca), w półfinale przyjdzie się pilanom zmierzyć z tarnowską Unią. Jak wyglądały dotychczasowe dwa mecze z tą drużyną, już wiemy. Czy ma to więc sens? Może lepiej spokojnie dojechać sezon do końca, wyciągnąć wnioski i zacząć już myśleć o budowie zespołu na nowy rok? Niezależnie od scenariusza, który się ziści i tak najgorsze, najbardziej żenujące i beznadziejne jest to, że mamy dopiero początek lipca, a przed Polonią zostały zaledwie DWA mecze u siebie (w najlepszym wypadku trzy). I to trzeba zmienić jak najszybciej, bo tak mała liczba spotkań i tak szybki koniec sezonu to kpina większa i boleśniejsza niż kara dla prezesa Mrozka za krótkie szorty w parku maszyn.
Jakub Sierakowski
zdjęcie tytułowe: moto.onet.pl