Mecz pomiędzy Polonią Piła a Wandą Kraków miał w sobie absolutnie wszystko. No, może poza sprawnym tempem, bo trwał dobre 3 godziny. I mimo że czasem wlókł się jak Chris Holder za Glebem Czugunowem w piątkowym barażu DPŚ, to i tak mógł się podobać licznie przybyłym pilskim kibicom (około 5 tysięcy). Kibicom, którzy już po pierwszym biegu, musieli głośno przeklinać fatalny los...
Ten mecz nie mógł się dla pilan rozpocząć gorzej. Pierwszy bieg, pierwszy łuk - lekko podnosi koło Tomasza Gapińskiego, wraz z jadącym po zewnętrznej Clausem Vissingiem bierze w "kanapkę" Brady'ego Kurtza... i to jest koniec meczu dla młodego Australijczyka. Wraz z Duńczykiem ląduje na torze, a wypadek wyglądał tym dramatyczniej, że podobnie jak w 2015 roku i kraksie Jakuba Jamroga z Borysem Miturskim w Gnieźnie, tak i tutaj na skutek uderzenia otworzyła się chyba źle zamknięta brama wjazdowa do parkingu. Niestety, już po minie Australijczyka widać było, że nie jest dobrze. Mimo to, zaszło pewne nieporozumienie, bo lekarz zawodów początkowo powiedział, że Kurtz jest zdolny do dalszej jazdy (co zgłoszono sędziemu), po chwili jednak "Kangur" poczuł się gorzej i pojechał do szpitala. W efekcie nie można go było już zastąpić juniorem. 0:5 dla Wandy, a diagnoza Brady'ego może i niegroźna, ale na pewno bardzo bolesna - złamane żebro.
Kurtz to chyba jeden z największych pechowców w tym roku, bo gdy kontuzję leczył Michał Szczepaniak, odwoływano wszystkie mecze, wtedy powołany do składu Brady pojechał tylko dwa biegi w błocie z bydgoszczanami. Teraz przyleciał do Piły w piątek na trening, dostał szansę, a mecz skończył po 50 metrach trasy. Wielka szkoda.
Dla Polonii to była prawdziwa powtórka z rozrywki - w Rzeszowie wygrali w pięciu, a tutaj wydawało się, że będą musieli poradzić sobie w zaledwie czwórkę, biorąc pod uwagę formę juniorów. Norbert Kościuch był klasą dla siebie i brak już komplementów, które opisywałyby jego fantastyczną formę. Wrócił także "Król Cyfer" z początku sezonu, bo 11 punktów z dwoma bonusami to wynik świetny, a jego wygrana w 13 biegu, gdy osamotniony odpierał ataki Mateusza Szczepaniaka, dała nadzieję na zwycięstwo Polonii. Ogólnie Cyfer to dla mnie taki cichy MVP tego meczu, bo aż trzy biegi z jego udziałem Polonia wygrała 5:1. Najgorszy mecz w sezonie zanotował natomiast kapitan Polonii, Tomasz Gapiński. Najpierw, niecelowo oczywiście, "skasował" Kurtza, potem zahaczył Jakobsena - ogółem tylko 5 punktów i aż dwie literki "w". Kapitan to jednak kapitan i "odpalił" w najważniejszym momencie, gdy w 14 biegu wyprzedził i Ernesta Kozę i Rasmusa Jensena (tego od gó*nianych Polaków), dzięki czemu dowiózł 5:1 z Cyferem. Chyba wszystkich zaskoczył najbardziej Kacper Grzegorczyk - w ostatnich tygodniach kibice wylewali na niego tsunami hejtu za fatalną jazdę, a on wygrał bezproblemowo bieg juniorski, a później wyprzedził jeszcze Ernesta Kozę. Po meczu dużą rolę juniora w tym boju podkreślał menadżer pilan, Tomasz Żentkowski.
- Dzisiejszy mecz był wyjątkowo nerwowy już od pierwszego biegu. Cieszę się przede wszystkim z tego, że wygraliśmy praktycznie trzema zawodnikami. Bardzo dobra była postawa Kacpra Grzegorczyka, gdyby nie jego punkty w pierwszych dwóch biegach, to tego meczu byśmy nie wygrali. Punktów juniorów zawsze brakowało, a 4 oczka Kacpra dały wygraną. Bardzo się cieszę, że Michał wrócił na swoje tory i już w Krakowie się przełamał. Ten bieg gdzie bracia walczyli, to był najpiękniejszy wyścig w meczu, bo walka toczyła się praktycznie do samej mety.
Triumfujący Kacper Grzegorczyk (zdjęcie: Fotografia Maciej Ksyta)
No właśnie, bieg X i pojedynek braci to chyba symbol tego meczu. Zaciętość i cios za cios. To też maestria żużla, ten wyścig powinien być pokazywany adeptom, bo był idealnym przykładem na to, jak można ostro, ale z szacunkiem i w 100% fair "ciąć" się z przeciwnikiem. Nawet przez chwilę nie można było zauważyć jakiejkolwiek przesadnej kurtuazji, czy odpuszczania, bracia pojechali ze sobą "na styk", co chwilę się mijając, ale w każdej sekundzie tego pojedynku zachowując respekt dla swoich kości. Ostatecznie wygrał Michał i tylko potwiedził, że wrócił do rewelacyjnej formy.
- Już w Krakowie dobrze się czułem. Dzisiaj było wyśmienicie i myślę, że teraz wszystko pójdzie w dobrą stronę. Początek sezonu był fatalny, kontuzja, a potem nie mogłem się odnaleźć. Ta przerwa dobrze mi zrobiła i wszystko wraca na dobre tory. Ojciec zawsze pomaga i mi i Mateuszowi, jak tylko może. Należy mu się chwała, bo te motocykle były bardzo szybkie. Można powiedzieć, że to on te punkty zdobył, a nie my - tyle lider pilskiej Polonii. Chociaż, co ciekawe, Szczepaniak senior w parku maszyn miał na sobie koszulkę teamu z Krakowa. I patrząc na wyniki Mateusza, czy odradzającego się Michała, chyba Peter Johns, Flemming Gravesen, czy inny Ashley Holloway nie będą mogli spać spokojnie, gdy ojciec braci zechce bardziej wkroczyć na tunerski rynek. Pamiętając jeszcze chociażby o Maćku Janowskim, który śmiga na jednostkach Ryszarda Kowalskiego - niech żyje polska myśl technologiczna?
Wisienka na torcie - bój braci Szczepaniaków (zdjęcie: Fotografia Maciej Ksyta)
Pojedynek braci i jeszcze kilka innych ciekawych biegów pokazały, jak telewizja "zabija" mecze w Pile. Oczywiście, świetnie, że są transmisje, ale te długie przerwy reklamowe, gdy w upale pilski tor robi się suchy jak pieprz, nie sprzyjają widowisku. Dobre ściganie przy Bydgoskiej będzie tylko wtedy, gdy nawierzchnia będzie dobrze polana wodą i będzie "nosić" zewnętrzna, co mogliśmy widzieć w niedzielę, gdy zawodnicy wypuszczali się praktycznie pod same dmuchawce, żeby znaleźć najszybszą ścieżkę.
Ten, który nie zawodzi, czyli Norbert Kościuch. Jego 12+1 w dużej mierze pozwoliło odwrócić losy meczu z Wandą (zdjęcie: Fotografia Maciej Ksyta)
Po dwóch zwycięstwach z krakowską drużyną, w Pile powróciły marzenia o fazie play - off. Unia Tarnów jest poza zasięgiem kogokolwiek z tej ligi i zajmie pierwsze miejsce po fazie zasadniczej. Wybrzeże Gdańsk najprawdopodobniej drugie. Wydaje się, że pewny awans ma także Lokomotiv Daugavpils. Głównym rywalem Polonii o miejsce w czwórce, będzie zatem Orzeł Łódź. Pilanie mają 10 meczów i 13 punktów, łodzianie też 10 spotkań, ale 14 punktów. Zabawię się teraz w typera (oczywiście Wy możecie zrobić to samo, korzystając z niezastąpionego Symulatora Wyników) - oto rozkład następnych meczów tych dwóch ekip i potencjalne rezultaty:
Polonia Piła:
- Bydgoszcz (wyjazd), typ: wygrana za 3 pkt
Bydgoszczanie są już jedną nogą i połową drugiej w niższej lidze i myślę, że po meczu w Rzeszowie zeszło z nich powietrze. Pilanie są na fali wznoszącej i powinni to wykorzystać.
- Gdańsk (wyjazd), typ: przegrana
Niestety, nie ma się co oszukiwać, Gdańsk to gorący teren i trudno będzie o niespodziankę i jakiekolwiek punkty, tym bardziej, że w Pile wygrało Wybrzeże.
- Łódź (wyjazd), typ: bonus
Łodzianie prezentują w tym roku dziwną formę, czasem potrafią niemal wygrać w Tarnowie, a czasem ledwie ratują remis z Lokomotivem, który jedzie czterema juniorami. W Pile Orzeł przegrał 12 punktami, więc Polonię stać na bonus, a jeżeli liderzy łodzian dalej będą tak zawodzić, to kto wie, może na coś więcej. Tym bardziej, że już rok temu było bardzo blisko (43:47)
- Rzeszów (dom), typ: 3 punkty
Zwycięstwo to obowiązek, ciekawe swoją drogą w ilu zawodników przyjedzie Stal?
Jeżeli te typy się sprawdzą, po tych meczach Polonia miałaby 20 pkt.
Orzeł Łódź:
- Gdańsk (wyjazd), typ: 0 pkt (w Łodzi był remis)
- Tarnów (dom), typ: być może przesadzam, ale jednak 0 pkt
- Piła (dom), typ: 2 pkt
- Kraków (wyjazd), typ: 1 pkt (w Łodzi Orzeł wygrał 50:40)
Orzeł po tych spotkaniach miałby 17 punktów. Nawet, jeżeli wygrałby jednak z Unią (bez punktu bonusowego), to 19. Jak więc widać, wszystko jest możliwe - i wszystko teraz w głowach, rękach i motocyklach polonistów. Kluczowym dniem będzie 30 lipca, gdy pilanie przyjadą do Łodzi, wtedy wiele może się wyjaśnić.
Jakub Sierakowski
Zdjęcia: Maciej Ksyta
P.S. Dobrych 15 lat temu Krzysztof "Grabaż" Grabowski śpiewał, że "w Pile było jak w Chile", no i że każdy miał "czerwone ryło", tak jak ja po 3 godzinach w upale. Podobnie było i na niedzielnym meczu. Nie dość, że dramaturgia była na torze, to także i na trybunach - zasłabła aż dwójka kibiców, co rzadko się zdarza. Całe szczęście, że jednak obyło się bez tak dramatycznych scen, jak te niedawne z Wrocławia.