Okres międzyżużla wchodzi w decydującą fazę. Już trwają obozy przygotowawcze, jeszcze trzy tygodnie i zaczną się – a przynajmniej powinny – sparingi i świat wróci na właściwy, lewoskrętny tor. Na razie z braku laku kibicowi żużlowemu przychodzi żyć pomniejszymi aferkami i doniesieniami z mediów społecznościowych. Tylko ile można żywić się takimi resztkami?
Szukając speedwaya
Wspomnienia z sezonu 2017 uporządkowane, emocje, które pod koniec sezonu wylewały się uszami, opadły, składy drużyn na sezon 2018 i kalendarz wszelkich możliwych rozgrywek znamy już na pamięć… Co by tu porobić, żeby jakoś przeżyć międzysezonową posuchę? Jak wnoszę z aktywności środowiska żużlowego na portalach społecznościowych, ulubioną rozrywką są inne sporty. Chwilę temu zakończyły się igrzyska olimpijskie w Pjongczangu (jak twierdzi mój ukochany Eurosport, bo ja twierdzę, że odmienianie tego Pjongczanga nie wygląda zbyt ładnie), które były udane dla Polaków. Były. Polscy sportowcy mieli medale, i to nawet jeden złoty. Wiecie, jak rzadko nasi sportowcy przywozili krążki z igrzysk zimowych? Startujemy w nich od 1924 roku, a do tej pory biało-czerwoni powracali z medalami z zaledwie ośmiu imprez. Cieszmy się z małych rzeczy!
A teraz serio. Tak narzekamy, że żużel nam w kraju obumiera, co rok prorok… afera, znaczy się… nowy regulamin, bankruci, długi, niedofinansowanie. Ale przynajmniej mamy w żużlu silną ligę i naprawdę dobre szkolenie młodzieży w kilku ośrodkach, mamy jakiś plan działania i zmierzamy w jakimkolwiek kierunku zamiast tkwić w miejscu. Większość dyscyplin zimowych zamieniłoby się z tym żużlem miejscami bez słowa. Igrzyska boleśnie obnażyły główny problem polskiego sportu, czyli pełny „jakośtobędzizm”. Po co inwestować w rozwój biegów narciarskich? Przecież jest Justyna Kowalczyk. Po co szkolić panczenistów? Mamy Zbigniewa Bródkę. Po co zajmować się biathlonem? Zawsze znajdą się jacyś biathloniści… Tylko skoki wyszły już z etapu „mamy Małysza, to nam wystarczy”, bo Małysza nie ma, ale jest Stoch i paru innych godnych następców.
Żużel takich problemów w XXI wieku nie miał. Umówmy się, nawet kiedy honoru Polski w wielkim speedwayu bronił tylko Tomasz Gollob, cały kraj szukał mu następcy, każdy zdolniejszy chłopak był natychmiast otaczany nimbem „nowego Golloba” i mimo wszystko środowisko na ile mogło i chciało, ale dbało o tych następców. Nie każdy potężny ośrodek speedwaya szkoli młodzież – tak, Wrocławiu, z ukosa zerkam w twoją stronę, w tej materii zawsze będziesz pierwszy w kolejce – ale też młodzież nie została porzucona. Ma gdzie się rozwijać, wiele klubów myśli o kolejnych pokoleniach. Zresztą, wystarczy spojrzeć na to, ilu mamy obecnie rajderów na światowym poziomie i jaka jest ich średnia wieku. A w kolejce już czekają następcy.
Na szczęście igrzyska służą nie tylko temu, żeby żużel poczuł się lepiej. W dyscyplinach olimpijskich można przecież znaleźć odblaski speedwaya i tych emocji, bez których nie umiemy żyć. Łyżwiarstwo szybkie to taki żużel, tylko że na łyżwach i bez walki na łokcie, chyba że short-track – to żużel z ostrą jazdą. Idąc tym tropem, powinniśmy uznać, że łyżwiarstwo figurowe to też daleki krewniak speedwaya, tylko bardziej artystyczny. A biegi narciarskie, biathlon, kombinacja norweska? Jeśli ktoś oglądał finiszowe starcie Martina Fourcade’a z Simonem Schemppem, na pewno przyzna mi rację, że ta walka do ostatnich metrów wyglądała całkiem żużlowo. Natomiast niektóre decyzje sędziów w skokach narciarskich jako żywo przypominają pomysły arbitrów w „czarnym sporcie”… podobnie zresztą jak walka z warunkami pogodowymi.
To się nazywa jazda drużynowa! A obrazek, wbrew pozorom, z biegu jak najbardziej indywidualnego. Trójka Niemców (Rydzek, Riessle i Frenzel) wyprzedza trzeciego po skokach do kombinacji Wilhelma Denifla, a chwilę później liderującego Japończyka Watabe. Pomimo że startowali odpowiednio: 24, 31 i 34 sekundy za nim. Współpraca się opłaciła, niemiecki "pociąg" pomknął do mety, a całe Igrzyska zakończyły się historycznym triumfem niemieckich dwuboistów (3 złote medale w 3 rozegranych konkurencjach).
Żużel jest wszędzie, tylko czasem trzeba spojrzeć pod innym kątem, albo przymknąć oko, żeby go znaleźć. Nawet piłkę nożną da się jakimś krańcem do speedwaya przyfastrygować. Wiedzą o tym leszczyńskie Byki, które w przerwie od corridy w katalońskim słońcu wybrały się na mecz FC Barcelony. Mam tylko nadzieję, że ci fani Unii Leszno, którzy w odwiecznym konflikcie Hiszpanii z Katalonią stoją po stronie Realu Madryt, nie obrażą się teraz na żużel.
Po cienkim lodzie
A skoro już temat zszedł na sporty wszelakie – niedobór żużla można uzupełnić oglądaniem ice racingu. Polecam. Prawda, dla wytrawnego żużlomaniaka nie jest to aromat speedwaya, tylko zapach identyczny z naturalnym, ale lepsze to niż nic. Od dwóch sezonów jednym okiem śledzę lodowe areny i to naprawdę całkiem przyjemna zabawa. Wprawdzie tak jak w piłce nożnej (i omal nie w hokeju) gra dwudziestu dwóch gości, a wygrywają Niemcy, tak tutaj jeździ nastu gości, a wygrywają Rosjanie, ale przynajmniej nie są to zawsze ci sami Rosjanie. W klasyfikacji przejściowej Indywidualnych Mistrzostw Świata w ice racingu na czele jest Dmitrij Kołtakow, obecnie trochę Rickardsson lodowych torów, ale już czwartą rundę IMŚ wygrał, ku ogólnemu zaskoczeniu, jego imiennik – Dmitrij Chomicewicz (w generalce trzeci). A w Indywidualnych Mistrzostwach Europy triumfował jeszcze inny Rosjanin – Igor Kononow (i cicho-sza, że to dlatego, że nie było tam obu Dymitrów). Nie sposób się nudzić, prawda?
Jeśli serio: to naprawdę miły dla oka sport, ale jego oglądanie przypomina jesienne sesje ze Zlatą Přílbą – to delektowanie się wyścigami dla samych wyścigów, a nie okazja do kibicowania. Jeżeli kiedyś sądziliście, że biegi narciarskie są zdominowane przez Norwegów albo żużel przez Polaków i to w sumie nudne, spójrzcie na ice racing. Rosyjskie podium w IMŚ – kolejny raz – to kwestia czasu. W ostatniej dekadzie bodaj tylko raz nie-Rosjaninowi udało się zdobyć medal w tej imprezie. A w pierwszej dziesiątce oprócz nieolimpijczyków z Rosji i Szwedów jest tylko samotny przedstawiciel Austrii. Też skądinąd iceracingowego kraju – pamiętam, jak na pewnej międzynarodowej konferencji naukowej omal nie przegapiłam własnego wystąpienia, bośmy się z pewnym profesorem z Salzburga (miał na imię Wolfgang, ale na nazwisko nie Mozart) zagadali o urokach ice racingu. Wygląda na to, że lodowy kuzyn żużla cieszy się większą estymą, a nasz kochany speedway wciąż w wielu kręgach traktuje się per nogam, jak coś niedostatecznie elitarnego. Cokolwiek to znaczy.
A co z żużlem na lodzie w Polsce? Akurat w lutym 2018 zima chwyciła... (zdj. Ice Racing Team Polska FB)
Tę elitarność chciałoby podbić BSI, to pewne. Ale zabiera się do tematu od tyłka strony. Mój optymizm z poprzedniego felietonu, kiedy szukałam pozytywów w nowym formacie drużynowej rywalizacji, i nawet jakieś znalazłam, okazał się mocno na wyrost. Oto BSI wymyśliło bowiem Speedway of Nations, czyli właściwie mistrzostwa świata par, tylko pod inną nazwą. I wszystko byłoby całkiem fajnie, gdyby nie fakt, że ten nieszczęsny Speedway of Nations trafi pod strzechy z wrocławskiego Nowego Olimpijskiego (który od Starego Olimpijskiego zasadniczo różni się głównie epitetem).
Nie zrozumcie mnie źle. Nowy Olimpijski (Stary zresztą też) jest naprawdę piękny, dobrze położony, a Wrocław to ładne i zadbane miasto (minus smog). Ta okolica będzie się ładnie prezentować na plakatach promujących imprezę i niewykluczone, że przyciągnie do żużla nowych kibiców, a także sponsorów – a o to w Speedway of Nations chodzi (między innymi; wcale nie o to, żeby mieć podstawy do renegocjacji umowy ze Stalą Gorzów na rok Pański 2019). Tylko że czar pryśnie w momencie, gdy owi sponsorzy i kibice zasiądą na trybunach, zawodnicy zaś staną pod taśmą…
Moje pierwsze Grand Prix, w 2006, było we Wrocławiu. Moja wolontariacka posługa na World Games 2017 była we Wrocławiu. Mimo jedenastu lat i jednego stadionu różnicy pewne rzeczy się nie zmieniły – we Wrocławiu ścigać się nie da. Wrocławski tor to koszmar każdego łowcy emocji: o kolejności decyduje start, trzymanie kredy, ewentualne błędy samych żużlowców. Mijanki można policzyć na palcach jednej ręki – ta jaskółka, którą był spektakularny atak Emila Sajfutdinowa w finale Ekstraligi 2017, nie czyni wiosny. Zdarzyło się. Na dziewięćdziesiąt procent w Żużlu Narodów zabraknie tego, co w tym sporcie najbardziej widowiskowe: walki, o której wyniku nie zawsze decyduje szybkość. A gdyby ten potencjalny nowy kibic chciał obejrzeć bezpłciowy wyścig z wynikiem wpisanym w założenia, czytaj: wygrywa ten, kto stoi na pierwszym polu lub kto akurat ma najszybszy sprzęt, to by włączył w telewizji Formułę 1.
Nie wykluczam, że Wrocław mnie zaskoczy i toromistrz zrobi z nawierzchni żyletę. Ale po tym, co widziałam na World Games, jestem bardzo mocno sceptyczna. Wrocławiu, kocham cię, nie łam mi serca (i przy okazji nie łam serc tłumom kibiców, którzy chcą cię odwiedzić).
Dobroczynność – robisz to źle?
W międzyżużlu zajmujemy się też wciąż dobroczynnością. Chętniej otwieramy serca i portfele, zwłaszcza dla ludzi „ze środowiska”. Wspieramy kontuzjowanych, chorych, cierpiących albo potrzebujących pieniędzy na sprzęt, jak dwunastoletni Kajetan, który chciałby robić fantastyczny speedway, ale brak mu nie tylko doświadczenia, lecz i zaplecza finansowego. Na Kajetana zbiera Fundacja Speedway’a, nowy gracz na żużlowych terenach, ale może dlatego, że nowy, to pełen pasji i chęci czynienia dobra.
Czy czynienie dobra może być trudne, zwłaszcza jeśli masz na to środki? Niestety, może. Na dobry początek: istnieje ryzyko, że ktoś zarzuci, że lansujesz się na cudzym nieszczęściu. Uśpiona obecnie ekipa z DW#43 była oskarżana o robienie kariery na plecach tragedii Darcy’ego Warda, Fundacji Speedway’a jacyś półanonimowi ludzie z Internetu zarzucają, że gra wypadkiem Tomasza Golloba. To drugie jest jeszcze bardziej absurdalne, jeśli wziąć pod uwagę, że Fundacja Speedway’a akurat na Golloba nie zbiera, uznając, że tym już ktoś się zajmuje, a trzeba zadbać też o tych mniej znanych i równie potrzebujących.
No właśnie. Tu dochodzimy do poważniejszego problemu. Trzeba być jemiołem, żeby robić Fundacji wyrzuty, że zbiera na pomoc, ale jemiołów zawsze można zignorować. Trudniej zignorować ludzi, którzy próbują wartościować tragedie. Jakiś czas temu w jednej z kibicowskich żużlowych grup w mediach społecznościowych ktoś zapytał, dlaczego wszyscy zbierają na Golloba i Warda, a nikt nie zbiera na innych pokrzywdzonych przez ukochany sport zawodników, takich jak Witalij Biełousow czy Mariusz Fierlej. I się posypało… Z dyskusji można było się dowiedzieć między innymi, że Gollob bardziej zasługuje na wsparcie, ponieważ jest Polakiem i mistrzem świata. Tak jakby ludzie, którzy nie zostali mistrzami świata, odczuwali mniejszy ból albo mniej potrzebowali sprawnego kręgosłupa.
Nie. Ja się nie zgadzam. Wiadomo, że nie uda nam się wesprzeć wszystkich, chyba że jesteśmy Billem Gatesem. Selekcja, komu chcemy podarować naszą symboliczną złotówkę, to zupełnie naturalna sprawa. I naturalne jest powiedzenie: „przekażę oszczędności na Golloba, bo tyle mogę dla niego zrobić za to, że zdobył dla Polski tytuł IMS”. To jest okej. Ale bardzo, bardzo nie okej jest uznawanie, że ktoś zasługuje bardziej, a ktoś mniej, z jakiegokolwiek względu. I dotyczy to także sytuacji odwrotnej – jakikolwiek mniej znany i utytułowany zawodnik nie zasługuje bardziej na wsparcie niż Gollob, choćby argument brzmiał „bo Gollob uzbierał sporo oszczędności przez całą swoją karierę”. W obliczu tragedii wszyscy jesteśmy równi.
Natomiast samo pytanie, z którego wyszła to okropna awantura, choć może nie najfortunniej sformułowanie, niosło jakiś przekaz. Nie chodzi o to, żeby nie pomagać Gollobowi. Nasz mistrz bardzo potrzebuje tej pomocy. Ale potrzebują jej też żużlowcy, którzy również przez lata cieszyli jazdą nasze oczy, a przez to, że mają mniej bogatą karierę niż Gollob, nie dostali szansy na taki rozgłos medialny, a co za tym idzie – takie wsparcie jak on. Myślcie o nich ciepło i dorzućcie się czasem do wirtualnej puszki, choćby tą złotówką, którą zaoszczędziliście na zakupach. W końcu wszyscy jesteśmy wielką żużlową rodziną. Za rodzinność kochamy ten sport, czyż nie?
Joanna Krystyna Radosz
PS: W ramach bezczelniej autoreklamy zapraszam na mojego bloga Wszystko Czarne [www.wszystkoczarne.pl]. A już wkrótce – 25 marca – ukaże się antologia „Czarna książka. Zostać mistrzem”. Fikcyjni bohaterowie, fikcyjne wyniki, prawdziwe żużlowe emocje. Nie przegapcie!
Zdj. tytułowe: FIM Ice Speedway Gladiators World Championship FB