No i po nadziejach... Zgodnie z przewidywaniami Duńczycy na skandynawskim gruncie okazali się być trudniejszymi rywalami niż Rosjanie na polskim. I nie dając nam wielkich złudzeń, wyrzucili biało-czerwonych z turnieju w sposób - co tu ukrywać - bezdyskusyjny. Smutne to dla każdego polskiego fana. Tyle tylko, że te ciągłe triumfy Polaków w DPŚ stały się już trochę nużące i mała odmiana ma szansę wyjść na plus dla całego żużla, dla tego cyklu, a może także dla naszej reprezentacji. Bo widać było po kibicach w Bydgoszczy, że spora część z nich przyszła oglądać sukces. Nie speedway na najwyższym poziomie, nie porywające boje Golloba z Sajfutdinowem czy Hancockiem, ale właśnie sukces.
Zresztą, podobnie było w ubiegłym roku w Gorzowie. Ta presja na wygrywanie jest tak duża, że w momencie, gdy coś idzie nie tak jak powinno, nagle przeradza się w słowny lincz. O ile jeszcze Tomasz Gollob i Maciej Janowski przy Sportowej mogli sobie pozwolić na nieco słabsze występy (choć akurat nie można mieć do niech większych zastrzeżeń), to już Grzegorz Walasek i Piotr Protasiewicz, ze względu na niezbyt miłe pożegnanie z Polonią, byli zupełnie inaczej traktowani przez publiczność. "PePe" nie zachwycił, ale swoje zadanie wypełnił wygrywając w ważnym momencie. Jego oszczędzono, jednak nie mam wątpliwości, że gdyby to liderowi Falubazu przytrafiła się podobna wpadka jak Walaskowi, reakcja publiki byłaby identyczna.
Cóż, kibic płaci i wymaga. Zgoda. Ale to nie może oznaczać, że ma prawo ordynarnie obrażać zawodników, niezależnie od ich wyniku i barw jakich bronią. Przecież to, co wydarzyło się w drugiej serii startów na pewno miało wpływ na postawę Grzegorza w kolejnych występach. I choć niewątpliwie jest on zawodowcem, to słuchanie rzęsistych wyzwisk ze strony tzw. polskich kibiców nie umotywowało go najlepiej do dalszej jazdy. I wcale mu się nie dziwię. Sam byłem sąsiadem kibica, nie jakiegos dzieciaka, tylko czterdziestoletniego, lekko licząc, człowieka, któremu niemal piana wyszła na usta, kiedy
krzyczał w stronę leżącego Walaska: "spier... ch...!". I jak w takich warunkach budować pozytywną atmosferę?
Odezwał się po tym turnieju (a właściwie jeszcze w jego trakcie) tłum znających się na wszystkim fachowców, którzy w drużynie widzieliby od początku Krzysztofa Buczkowskiego, co na bank dałoby spokojny awans do finału. Bo skoro Walasek zdobył 2 punkty, to "Buczek" na pewno przywiózłby więcej, a więc Polska znów byłaby wielka. Jakie to proste. Tylko, że akurat "Walas" miał pewne miejsce w kadrze, a zawodnik Polonii zastąpiłby Piotra Protasiewicza i niekoniecznie zdobyłby więcej niż te 9 protasowych punktów.
Z powodu opisanych wyżej zachowań może lepiej się stało, że Polska tym razem nie weszła do finału. Po co ściągać na trybuny kibiców sukcesu, skoro można w spokoju budować skład na kolejny rok? Skład złożony z młodych chłopaków. Bo nie ma się co oszukiwać, Tomasz Gollob jest coraz bliżej końca kariery, a wygrywanie z liderami rywali przychodzi mu coraz trudniej. Może jest to dobry moment, żeby nastąpiła zmiana warty? Skoro mogą tego dokonać Duńczycy, to chyba także i nasza reprezentacja powinna nieco odmłodnieć. Nie mam jednak specjalnych wątpliwości, że gdyby zdrowi byli Jarek Hampel i Janusz Kołodziej, to w półfinale zabrakłoby miejsca dla Maćka Janowskiego, nie mówiąc już o Patryku Dudku (doznał kontuzji po ogłoszeniu składu), Przemku Pawlickim czy Bartku Zmarzliku.
Jest jeszcze coś. Tak na kanwie osobistych obserwacji, "okołoparkingowych" i nie tylko. Oprócz nazwisk potrzebna jest jeszcze w drużynie odpowiednia atmosfera, a starsi zawodnicy, których konflikty są powszechnie znane, chyba nie są już w stanie jej zbudować.