Ze zdziwieniem przyjąłem wiadomość podaną w Komunikacie GKSŻ nr 32/2018, że ani na antenie Polsatu Sport, ani na antenie Eleven nie zagości mecz Start - Wybrzeże, a telewizyjne ekipy udadzą się do Daugavpils na mecz Lokomotiv - Orzeł i do Piły na mecz Polonia - Motor. Oglądając mecze domowe Startu od początku 2017 r., wydawało mi się, a wręcz była to dla mnie oczywistość, że przy W25 w końcu zaparkują wozy transmisyjne jednej ze stacji, skuszonej sygnałami o bardzo przyjemnych dla oka widowiskach. Celowo zaznaczyłem tutaj, że chodzi o mecze od początku 2017 r., bo to wtedy Start wrócił do ligi jako nowy podmiot, z nowymi osobami we władzach i poniekąd nowym torem, bowiem od tamtej chwili gnieźnieński "beton" stał się tylko nieaktualnym stereotypem.
... co widać chociażby na poniższym filmie z kwietnia 2017 roku właśnie:
„Omijanie” Gniezna przez obie telewizje chwilę potrwało, bo prawdopodobnie głównym kryterium przy wyborze spotkań były wyniki wcześniejszych, które nie sugerowały, że na Wrzesińskiej serwowane są smaczne widowiska. W tym momencie bardzo łatwo to „omijanie” zrozumieć.
W meczu z gdańskim Wybrzeżem padł wynik 46:44, co musiało zostać zauważone, bo na kolejnym domowym spotkaniu GTM-u w technicznym parku maszyn, oprócz traktorów i polewaczki ustawiły się samochody należące do stacji Eleven. Wszyscy obserwujący to spotkanie, czy to na stadionie, czy przed ekranami liczyli na emocjonujące spotkanie, ale pewnie nie spodziewali się, że emocje będą aż tak duże.
Już pierwszy bieg pokazał, że wybór meczu był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Kiedy najlepiej z pierwszego łuku wyjechał Andriej Karpow, z niepokojem wyczekiwałem jakiegoś show w wykonaniu, ostatniego w tamtym momencie, Andżeja Lebiediewa. Tymczasem to Marcin Nowak i Jurica Pavlic okazali się głównymi aktorami tego biegu, bo najpierw pierwszy z nich minął Ukraińca, a na ostatnim łuku ten sam manewr powtórzył drugi.
Oczy obserwatorów mógł cieszyć również bieg numer cztery, w którym jechali Jabłoński z Krakowiakiem, przeciwko Worynie i Chmielowi. Najlepiej ze startu wyjechał kapitan czerwono – czarnych, którego na wyjściu z pierwszego łuku próbował wywieźć kapitan rybniczan. Przestrzeń pozostawioną przy krawężniku przez główną strzelbę Rekinów, skrzętnie wykorzystał młodzieżowiec miejscowych i gnieźnianie znaleźli się na dwóch pierwszych pozycjach. Krakowiak bardzo pewnie, spokojnie i umiejętnie bronił się przed atakami Woryny, czym bardzo mi zaimponował.
Jestem pełen podziwu dla @KrakowiakNorbi - spokój, pewność i inteligencja na torze.
— Piotr Kaczorek (@piotrtheduck) 15 czerwca 2018
Nie będę zgadywał jaka jest jego przyszłość, ale na pewno będzie ważnym ogniwem @gtmstartgniezno w kolejnych sezonach 🔴⚫#GNIRYB #NicePLŻ #speedway
Norbert dowiózł dwa punkty do mety, dzięki czemu po czterech biegach w programach widniał wynik 16:8.
Kibicom GTM Startu zrobiło się odrobinę goręcej przy okazji biegu piątego. W pierwszym łuku upadek zaliczył Adrian Gała i ku zdumieniu zgromadzonych na stadionie fanów, to on został uznany winnym przerwania biegu. Na szczęście w powtórce na wysokości zadania stanął Eduard Krcmar, który przywiózł Karpowa i Lebiediewa, ratując tym samym remis w biegu.
Ze stadionowych siedzisk wstawaliśmy także przy okazji biegów dziewiątego i dziesiątego. W pierwszym z nich, na pierwszym łuku fenomenalnie pojechali miejscowi, w osobach Juricy Pavlica i Marcina Nowaka. Pierwszy z nich nie pchał się na pierwszym łuku do krawężnika, tylko od razu pojechał pod dmuchaną bandę. Drugi z nich obrał zgoła inną drogę, bo w połowie wirażu, przyciął do krawężnika, dzięki czemu jeden z gnieźnian z jednej strony, drugi z drugiej, przemknęli obok rywali i wysforowali się na podwójne prowadzenie, którego już nie oddali.
W drugim z wymienionych wyścigów, rewelacyjnie pojechał Kacper Woryna. W momencie rozpoczęcia czwartego okrążenia był trzeci. Na pierwszym łuku, pod samą bandą, minął Adriana Gałę, a na drugim łuku, w podobny sposób, rozprawił się z Eduardem Krčmářem.
Przez kolejne trzy wyścigi mieliśmy względny spokój, zarówno na torze, jak i w programie. Co prawda przewaga Startu stopniała z dziesięciu do ośmiu punktów, ale wydawało się, że nic niespodziewanego już nas nie spotka – dwa punkty zostaną w Gnieźnie, a jeden punkt pojedzie do Rybnika. Życie odrobinę zweryfikowało ten scenariusz.
Przed biegami nominowanymi na tablicy wyników widniał rezultat 43:35, co oznaczało, że jeśli nie wydarzy się nic odstępującego od normy, gospodarze dopiszą sobie do ligowej tabeli co najmniej punkt. Menadżer przyjezdnych, Jarosław Dymek nie miał zbyt dużego bólu głowy przy zgłaszaniu zawodników do biegów nominowanych. Do czternastego awizował Batchelora (5 punktów) i Lebiediewa (4+1), a do piętnastego Worynę (13 (6)) i Szczepaniaka (6). Wszystko ułożyło się bardzo klarownie.
Dużo większe pole manewru było przed menadżerem gospodarzy, Rafaelem Wojciechowskim. Przed biegami nominowanymi miał do dyspozycji: Pavlica (10+1), Krčmářa, Jabłońskiego (obaj po 7), Nowaka (6+2) i Gałę (6+1). Zgodnie z literą regulaminu, do piętnastego biegu z automatu trafił Pavlic. Do niego Wojciechowski dorzucił Krcmara, a do biegu czternastego awizował Jabłońskiego i Gałę.
W wyścigu numer czternaście najlepiej wystartowali przyjezdni i to oni znaleźli się na czele stawki. W pościg za nimi rzucili się Gała i Jabłoński. Gospodarze szukali prędkości na całej szerokości i długości toru, ale na niewiele się to zdawało, bo przewaga gości nie topniała. Na pierwszym łuku trzeciego okrążenia upadek zanotował Mirosław Jabłoński. Widząc tę sytuację, odwróciłem się do taty, gorzko uśmiechnąłem i powiedziałem „taktyczny, czerwona”. Nie ma co ukrywać, że wielce prawdopodobnie ten upadek był zamierzony. Mirek widząc co się dzieje, wiedząc jaki jest wynik, „zaparkował” w bandzie.
Jeszcze ciekawsze rzeczy działy się chwilę później. Zaaferowani upadkiem Jabłońskiego kibice nie zwrócili uwagi na walkę Andżeja Lebiediewa i Adriana Gały. I pewnie nikt by na nią nie zwrócił uwagi, gdyby nie Łotysz, który podjechał pod wieżyczkę i zaczął sygnalizować… kopnięcie przez Gałę. Dość szybko zapadła decyzja o wykluczeniu Jabłońskiego, a sędzia wstrzymywał się z włączeniem czasu dwóch minut. Zrodziło to podejrzenia, że przedłużająca się przerwa jest spowodowana sędziowską analizą sytuacji, do której doszło pod koniec trwania przerwanego biegu.
Wykluczenie kapitana przyjęto bez większych emocji, natomiast decyzja o wykluczeniu Gały i pokazaniu mu „czerwieni” spowodowała dość gwałtowną reakcję. Nie ma co się jednak miejscowym dziwić, bo wykluczenie obu gnieźnian w takim momencie meczu, przy takim wyniku spotkania, mogło zdenerwować. Tym bardziej jeśli spiker dodał, że Adrian otrzymał kartkę za kopnięcie rywala. Jako, że na stadionie w Gnieźnie telebimu nie ma, kibice nie mogli obejrzeć tej sytuacji jeszcze raz, a na żywo niewielu spoglądało w odpowiednim momencie na tę walczącą parę. Tak, więc gwizdali nie do końca wiedząc, że Adrian w tej sytuacji nie był bez winy. Powtórkę biegu czternastego, w którym jechali osamotnieni rybniczanie, większość kibiców obejrzała… na stojąco tyłem do toru. Przyznam się szczerze, że taka forma protestu bardzo mi się spodobała. Lepszy taki gest niż gwizdy, wyzwiska, czy przekleństwa lecące z trybun, choć i te się pojawiły przed powtórką i po powtórce biegu.
Jeśli już przy niej jesteśmy, chciałbym poruszyć temat Andżeja Lebiediewa, a dokładniej jego zachowania. Nie spodobało mi się jego zachowanie po powtórce biegu czternastego. Zamiast podążyć śladem Troya Batchelora, czyli zawrócić na wyjściu z pierwszego łuku i zjechać do parku maszyn, Łotysz wybrał się w dalszą podróż i ze ściągniętymi goglami oraz uśmiechem na ustach zrobił rundę honorową do parku maszyn, prowokując kibiców. Po co to? Nie wiem, ale w życiu bym się po tym uśmiechniętym Łotyszu takiego zachowania nie spodziewał. Tym bardziej w sytuacji, która go spotkała (wypadnięcie ze składu Betard Sparty po fatalnym początku sezonu i ratowanie go przenosinami do Rybnika – dop. red.).
Piętnasty bieg również nie obył się bez czegoś ekstra. W pierwszym podejściu na tor upadł Mateusz Szczepaniak. Sędzia szybko podjął decyzję o czteroosobowej powtórce biegu. Tam, ku uciesze miejscowych, Jurica Pavlic udźwignął ciężar spoczywający na jego barkach i dowiózł do mety dwa „oczka” potrzebne do zwycięstwa gospodarzy. Mecz zakończył się wynikiem 45:44.
Sędziowskie wybory
Gdzieś w mojej głowie, od paru lat, przewija się myśl o zostaniu żużlowym arbitrem. Jako że do minimalnego wieku 25 lat jeszcze sporo czasu mi zostało, to oprócz faktu, że może mi się odmienić, jedyne co mogę robić, to bawić się w Leszka Demskiego i na żużlowym forum rodzinnym analizować decyzje sędziów. Jako że mecz dotyczył bezpośrednio mojego klubu i jest dostępny w serwisie YouTube, chętnie podzielę się opinią co do trzech decyzji. Ile osób, tyle interpretacji, więc z chęcią przyjmę odmienne opinie w komentarzach.
Mieliśmy trzy potencjalne kontrowersje w tym spotkaniu – upadek A. Gały w biegu piątym, upadek M. Jabłońskiego w biegu czternastym i sytuację pomiędzy A. Lebiediewem a A. Gałą w tym samym. Była jeszcze czwarta sytuacja „stykowa” – w biegu piętnastym na tor upadł Mateusz Szczepaniak. Tego zdarzenia raczej nie da się zinterpretować inaczej niż Pan Michał Sasień. Jedyne co zdziwiło to czas podjęcia decyzji przez sędziego. Na stadionie wydawało się, że nie zdążył nawet obejrzeć powtórki, a spiker już podał, że jedziemy w czwórkę. Po wydarzeniach z biegu czternastego, na trybunach rozgorzały dyskusje, czy sędzia nie mógł obejrzeć chociaż powtórki. No, wiecie, jak to jest, gdy się dyskutuje przy okazji takiego biegu wydarzeń.
Sytuacja w wyścigu piątym była taka „fifty, fifty”. Z jednej strony Gała został ewidentnie uderzony przez Krčmářa, ale z drugiej strony wydaje mi się, że mogą być różne interpretacje dotyczące jego późniejszych działań. Można to widzieć w ten sposób, że Adrian próbował się ratować i jechać w tym łuku dalej, ale trącenie przez „Edę” było zbyt mocne. Można to również widzieć w ten sposób, że po uderzeniu „Henio” chciał się tylko bezpiecznie położyć.
Ta decyzja była dość ciężka do podjęcia. Sam potrzebowałem kilkunastu powtórzeń powtórek, by mieć na tę sytuację w miarę klarowny pogląd. Ostatecznie wyszło mi, że sędzia nie popełniłby, moim zdaniem, błędu, gdyby powtórzył bieg w pełnej obsadzie. W moim procesie decyzyjnym, decydująca była powtórka z kamery umieszczonej na wyjściu z pierwszego łuku. Gała został naprawdę mocno uderzony (oczywiście niespecjalnie) przez Krčmářa. Równowaga została zachwiana, a co za tym idzie również kontrola motocykla. Wydaje mi się, że Adrian nie był w stanie wyjechać z tego łuku.
Dużo ciekawiej, choć mniej niejednoznacznie, było w gonitwie czternastej. Wydarzenia z tego biegu skończyły się wykluczeniem Mirosława Jabłońskiego z powtórki i ukaraniem Adriana Gały czerwoną kartką. Nie do końca się z werdyktem sędziego zgadzam.
Moim zdaniem, Mirosław Jabłoński za taktyczny upadek powinien obejrzeć czerwoną kartkę. Wręcz prosiło się o skorzystanie z art. 88 pkt. 5 Regulaminu Zawodów Motocyklowych na Torach Żużlowych, który mówi, że Jeżeli w wyniku zdarzenia, które nastąpiło po rozpoczęciu przez pierwszego zawodnika trzeciego okrążenia sędzia uzna, że zawodnik upadł umyślnie / taktycznie i nie opuszcza toru by celowo doprowadzić do przerwania biegu, sędzia przerywa bieg, wyklucza zawodnika i orzeka kolejność zawodników w biegu zgodnie z pozycjami, jakie zajmowali w chwili zdarzenia z pominięciem zawodnika wykluczonego. Wykluczenie, o którym mowa powyżej jest równoznaczne z karą „czerwonej kartki”. Czyż ten przepis nie został stworzony do takich sytuacji?
Nie zgadzam się również z drugą decyzją podjętą przez sędziego. Uważam, że Adrian Gała powinien zostać ukarany kartką, ale koloru żółtego, a nie czerwonego. Dlaczego? Ponieważ w mojej ocenie jego zachowanie nie spełnia kryterium mówiącego o szczególnie nagannej niesportowej jeździe zawodnika. Adrian pojechał niesportowo, to niepodważalny fakt. Noga nie była, jak mówił na gorąco, ściągnięta z haka w stylu, w jakim robi to Bartek Zmarzlik. Ewidentnie nie służyła ona do balansu na motocyklu, a do blokowania drogi Łotyszowi. Gała znalazł się przez moment na pozycji, która dawała meczowe zwycięstwo jego drużynie. Wjechał przed Lebiediewa i za wszelką cenę chciał go za sobą zostawić. Zagotowało się po prostu w tej młodej głowie – dostrzegł szansę, chciał ją wykorzystać, a że niestety nie było wystarczająco pary w silniku, trzeba było się chwytać innych metod, których pochwalać nie należy.
Nie zgadzam się jednak, na określanie tego czynu kopnięciem. To nie było kopnięcie. Jeśli był pomiędzy tymi zawodnikami kontakt, bo nie mam co do tego pewności, to raczej powinniśmy to nazywać mianem próby blokowania rywala nogą, a nie kopnięciem. Nie było tam ewidentnego ruchu nogi, który wskazywałby na to, że Gała chciał rywalowi sprzedać kopniaka. Chciał tylko i aż go zablokować. Chciał dobrze, a wyszło, jak wyszło.
Piotr Kaczorek 🦆 (Twitter)