Od dawna wiedziałam, że moim pierwszym tekstem na PoKredzie.pl w roku 2020 będzie felieton okołonoworoczny. Formuła wahała się od „top 5 wydarzeń z żużlowych aren 2019” (głupie, nie? Wszyscy wiemy, co było najważniejsze, koła tu nie wymyślę) po „życzenia na nowy rok” (trochę melancholijne, trochę złośliwe, trochę mimo wszystko optymistyczne). A potem przyszła sylwestrowa noc i wszystko pozamiatała tak dokładnie, że do napisania felietonu noworocznego dałam radę się zebrać dopiero w święto Trzech Króli. I och, rada bym była, żeby chodziło o tak szampańską zabawę…
Że się żużlem na wschód od Polski zajmuję od ładnych paru lat, to żadna tajemnica. Że kibicuję jego rozwojowi jak szalona – takoż. Gdy u progu 2019 roku Anatolij Zil, najbardziej kontaktowy człowiek w Lokomotivie Daugavpils i najlepszy organizator dla łotewskiego żużla, postanowił oddać się mniej stresującym zajęciom, płakałam. Lokomotiv sobie poradził w lidze i rzutem na taśmę ominął baraże, Daugavpils dostało nawet półfinał Speedway of Nations 2020, ale nadal mam wrażenie, że bez Zila to już nie to samo. Zresztą – to „bez” też jest umowne, ponieważ były wiceprezes nadal ma kontakt ze środowiskiem i nie odmawia rady ani pomocy (polecamy wywiad, jakiego udzielił odchodząc z klubu - dop. red.). Cały ten rok pokazał, że owszem, bez świetnego sternika łajba nie zawsze zatonie, ale nieźle nią porzuca – dość wspomnieć wewnętrzne kłótnie w łonie Lokomotivu, dziwne decyzje dotyczące treningów i pretensje zawodników co do przygotowania toru.
W najczarniejszych snach nie przypuszczałam, że minie dwanaście miesięcy i Żużel na Wschodzie straci kolejnego kapitana, tym razem na zawsze i nieodwołalnie, bez możliwości skorzystania z jego wsparcia, gdy zawiodą wszelkie inne rozwiązania.
31 grudnia 2019 roku około południa czasu polskiego odszedł z tego świata Andriej Aleksandrowicz Sawin, nieśmiertelny – o ironio! – sternik rosyjskiego żużla, sędzia, menedżer, nauczyciel, działacz, urzędnik, prawnik i rzecznik prasowy. Aż trudno uwierzyć, że jeden człowiek mógł tyle robić i jeszcze prowadzić jakieś życie poza żużlem. Andriej Aleksandrowicz umiał. Był przewodniczącym komisji torowej Rosyjskiej Federacji Motocyklowej, działał w FIM Europe, szkolił arbitrów żużlowych w Rosji i sam czasem zasiadał za pulpitem, a do tego wszystkiego przez blisko dwie dekady niemal nieprzerwanie prowadził kadrę. Mało? Dodajcie jeszcze, że robił to, o czym większość działaczy nawet by nie pomyślała: utrzymywał stały kontakt z kibicami, dyskutując na rosyjskim forum żużlowym. Tak jest, dyskutując. Nie wchodził raz na miesiąc z oficjalnym komunikatem, tylko aktywnie uczestniczył w omawianiu aktualnych problemów, komentował decyzje sędziowskie, nierzadko angażował się w burzliwe wymiany zdań z rozgoryczonymi fanami. Rosyjscy kibice mieli informacje z pierwszej ręki.
To jest ta oficjalna laurka, którą można napisać komuś, kogo się właściwie nie znało poza przestrzenią wspólnego środowiska. Ale jest (pisanie w czasie przeszłym mi nie wychodzi; w końcu jest, w mojej pamięci zawsze będzie) także ten Andriej Aleksandrowicz, którego poznałam podczas World Games we Wrocławiu w lipcu 2017 roku. Przesympatyczny gość, który przy pierwszym spotkaniu uznał, że chce mnie żużlowo „adoptować”. Z którym na oficjalnym treningu przed zawodami wymieniliśmy kilkadziesiąt smsów, zażarcie dyskutując o urodzie kevlarów poszczególnych reprezentacji. Andriej Aleksandrowicz, który wśród wolontariuszy z World Games zyskał sobie sławę najsympatyczniejszego z wszystkich menedżerów drużyn, chociaż nie mówił ani po polsku, ani po angielsku. Jakimś cudem i tak dla każdego miał dobre słowo albo miły gest. Rozdawał zdobyte na obiedzie owoce albo opaski umożliwiające wstęp do parku maszyn. Poszedł z grupą, jeśli dobrze pamiętam, kibicowsko-zawodniczą do wrocławskiego zoo. Przez godzinę udzielał mi wywiadu w ulewie, a potem prosił o zdjęcie opublikowanego tekstu, żeby móc się nim pochwalić. To Andriej Aleksandrowicz, który nigdy nie odmówił rozmowy, pamiętał o urodzinach i był anielsko cierpliwy nawet wobec tych, którzy gadali jawne głupoty. Nie zawsze się zgadzaliśmy, ale zawsze lubiliśmy.
To już niemal tydzień, odkąd go nie ma. I od niemal tygodnia potykam się o drobne kamyki rzeczywistości, co i rusz przypominające o tym smutnym fakcie. Odpadła perspektywa wycieczki do wrocławskiego zoo, ponieważ przywołuje zbyt wiele smutnych wspomnień. Nie mogę słuchać „Kombata” Lube, bo to był hymn Andrieja Aleksandrowicza. Trudno się wchodzi na rosyjskie forum żużlowe, a i konwersacje na WhatsAppie są najeżone wybojami. W ostatniej rozmowie życzyłam mu rychłego spotkania i powrotu do zdrowia…
Odszedł sternik, a co dalej? Topowi rosyjscy żużlowcy sobie poradzą. Kadra poprowadzi się właściwie sama. Ale co z tymi wszystkimi funkcjami, które piastował Andriej Aleksandrowicz poza tą najbardziej reprezentacyjną? Co z klubami, dla których nierzadko negocjował wsparcie, co z zawodnikami, którym pomagał z dokumentami, co z rosyjską reprezentacją w międzynarodowych strukturach?
Minęło tak niewiele dni, a tu już trzeba podejmować decyzje, szukać następców i modlić się, żeby potrafili być równie dobrzy, otwarci, szczerzy i neutralni. Żeby rosyjski żużel znalazł nowego sternika i znalazł siły, by nie popaść w zapomnienie. Żeby dziedzictwo Andrieja Aleksandrowicza i to nowoczesne podejście przetrwały dłużej niż do tej chwili, kiedy zeschną wieńce na zbyt wcześnie wykopanej mogile na jednym z petersburskich cmentarzy.
I tutaj powinnam skończyć. Postawić kropkę i pozwolić, żeby słowa wybrzmiały, nawet jeśli ich bezpośredni adresaci raczej nie przeczytają i sobie nie przetłumaczą. Ale jak brutalnie by to nie brzmiało, życie toczy się dalej. Na rosyjskim forum już dyskutuje się o potencjalnych następcach. Wśród najczęściej wymienianych nazwisk także te, które może skojarzyć polski kibic: Aleksiej Stiepanow, włodarz Mega-Łady Togliatti i dziedzic nieodżałowanego Anatolija Stiepanowa (tego, którego śmierć przesunęła w czasie premierę Grand Prix Rosji o dobrą dekadę), a także Denis Sajfutdinow. Jest też paru panów i jedna pani spośród person znanych w kręgach wtajemniczonych w rosyjski żużel. Wszyscy dają nadzieję. Wszyscy mogą zrobić coś fantastycznego. Nie będą Andriejem Aleksandrowiczem, ale mogą – i oby tak było – okazać się godni miana jego następców.
Dlaczego martwić się o rosyjski żużel? Dlatego że fajnie jest mieć konkurencję. Fajnie jest powiększać naszą żużlową rodzinę, bo tak, jesteśmy rodziną. Na torach i trybunach wrzeszczymy na siebie i nienawidzimy się z całą mocą fanatyków, ale wobec świata zewnętrznego jesteśmy monolitem. W żużlu Polacy z Rosjanami świetnie się rozumieją, chyba nie zaprzeczycie? Nawet Andriej Aleksandrowicz stwierdzał, że w chwilach nerwowych podczas zawodów zaczynał mówić po polsku, a i opowiadał, jak to Marek Cieślak w złości przypomina sobie rosyjską mowę.
Koniec końców są chwile, kiedy wszyscy mówimy językiem żużla. I to jest właśnie piękne.
Dopisek zza węgła, czyli niech cała Polska skręci w lewo
Rzadko pisuję tutaj felietony tematyczne, ale uznałam, że byłoby niesmacznie obok wspomnienia o fantastycznym człowieku zamieszczać rozważania na temat komentarzy kilku futbolowych frustratów. Że to się po prostu nie godzi. Jeżeli ktoś zatem czekał na mój komentarz w sprawie kto-to-jest-Zmarzlik-gate, to ja powiem tyle: róbmy swoje. Bądźmy żużlową rodziną. Zarażajmy miłością żużla w hołdzie wszystkim, którzy oddali temu sportowi życie, kumplujmy się z przedstawicielami innych dyscyplin, a tych, którzy deprecjonują nasz ukochany sport, mijajmy bez słowa. Niech stoczą się w zapomnienie. Psy szczekają, karawana idzie dalej.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.
PPS: Spodobało się? Chcecie mnie więcej? „Czarna książka. Zostać mistrzem” nadal jest w sprzedaży [zamów przez internet]. Fikcyjny świat, fikcyjni bohaterowie, prawdziwe żużlowe emocje. Dochód w całości przekazuję na cele statutowe Fundacji Speedway’a.