Miałam ci ja koncepcję felietonu: napisać o „czterech czarnych muszkieterach” (bo cztery to ładna cyfra i w biegu żużlowym zazwyczaj startuje czterech zawodników, i cztery wyścigi liczy każda seria w Grand Prix…), czyli czterech najbardziej kontrowersyjnych w tym momencie żużlowcach. Takich, na których wylewa się najwięcej pomyj. O ile z trzema nie było problemu, o tyle wybór czwartego dobitnie uświadomił mi oczywistą oczywistość: wiadro pomyj można wylać (i wylewa się) dokładnie na każdego…
A potem Ekstraliga odsłoniła karty i uznałam, że istnieją o wiele bardziej palące tematy.
O „Żużlu” słowo ostatnie
Najpierw jednak jeszcze słówko do minionego tekstu. Podobno baby już tak mają, że muszą mieć ostatnie słowo. A oko jest Babskie, więc sami rozumiecie.
Poprzedni "filmowy" felieton wywołał sporo emocji, niekoniecznie pozytywnych. Dostało mi się (niesłusznie) za recenzowanie filmu, którego nie widziałam, oraz (słusznie) za opieranie się całkowicie na opiniach innych ludzie. Niesłusznie, bo to nie była recenzja, a słusznie – bo oparłam się nie tylko w kwestii faktów (jak to, że nie wiadomo, o co walczy drużyna Lowy), ale też odczuć (zbytnia patologizacja środowiska).
Mam poczucie, że wiele osób skupiło się na tym, że piszę o filmie, którego… i tak dalej, a nie na tym, o czym ten felieton był. Ale skoro tak, to mój błąd, bo jak to mówią: jak jeden powie ci, że jesteś osłem, to się nie przejmuj; jak powie ci tak dziesięciu, to znak, że czas kupić sobie siodło. Było inaczej sformułować i nie wybijać ludzi z rytmu kontrowersyjną deklaracją na samym początku.
Jeżeli kogoś niepokoi, co ja tam chciałam powiedzieć, to w dużym skrócie: problem jest taki, że żużel w „Żużlu” może zniechęcić widzów-niekibiców, a że to pierwszy tak głośny film o tym sporcie, to za żużlem (w sensie sportem) po „Żużlu” (w sensie filmu) pójdzie niefajna fama.
Ale chyba przestrzeliłam z doniosłością roli tej produkcji w postrzeganiu czarnego sportu. Na Filmwebie jest niespełna 600 ocen – czyli jak zwykle, żużle świata zewnętrznego nie obchodzą, mimo dwukrotnego mistrzostwa świata polskiego zawodnika.
To taka anegdota na koniec: podczas Grand Prix w Lublinie byłam w Krakowie na imprezie z „lokalsami”. A że spoglądałam na telefon i nerwowo odświeżałam wyniki, naród się zainteresował, na co się tak gapię. Po czym się okazało, że spora część narodu coś tam o żużlu wie i kojarzy tak ze dwa-trzy nazwiska. Smutny fakt: większość kojarzonych nazwisk nie była nazwiskiem Bartosza Zmarzlika.
Wnioski do samodzielnego wyciągnięcia.
Czy ten Titanic już zatonął?
Przejdźmy do spraw bieżących i do słynnej „Ekstraligi 3.0”. Jak już zauważyłam w innym miejscu: nie mam pojęcia, gdzie mi umknęła wersja 2.0 i czuję się trochę okradziona ze wspomnień – ale liczę, że nasi uważni czytelnicy wiedzą więcej i podpowiedzą, gdzie szukać pierwszej wielkiej zmiany.
W każdym razie na samym początku tygodnia PGE Ekstraliga ogłosiła, że przechodzi w fazę 3.0 i „wkrótce” przedstawi plan czteroletni (wszelkie z kojarzenia z PRL-em są totalnie nieuzasadnione, ale to TOTALNIE!). Spodziewałam się, że to „wkrótce” to tak ze dwa-trzy tygodnie najmarniej. Spodziewałam się też, a wraz ze mną tak z pół środowiska, że zmiany dostarczą nam głównie memicznej radości. Że wróci KSM (wciąż może wrócić, ale tfu tfu tfu, odpukać), że od 2022 roku liga zostanie zamknięta, że Ekstraligę bez przygotowania powiększą do dziesięciu zespołów, że zostanie wprowadzony nowy sposób sędziowania i nowa interpretacja mikroruchów…
Krótko mówiąc, wszyscy byli negatywnie nastawieni. Nie to, żeby środowisko było bandą hejterów, korzystających z każdej możliwej okazji do wyśmiania działaczy. Nic z tych rzeczy. Po prostu człowiek ma już trochę doświadczeń, nie tylko z żużla, ale z mieszkania w Polsce, i nauczył się – jak pies Pawłowa – że kiedy władze ogłaszają jakieś zmiany, to zazwyczaj są to zmiany na gorsze. A im większe zmiany, tym większy bajzel.
I wiecie co? Tym razem wygląda na to, że świat się pomylił.
O ile na oceny realizacji planu czteroletniego przyjdzie nam poczekać… no, co najmniej cztery lata… o tyle chciałam już teraz ocenić pomysł na nową odsłonę Speedway Ekstraligi. I z ręką na sercu przyznaję, że ja, człowiek skory do warczenia na włodarzy żużla (polskiego i światowego), muszę pochwalić Ekstraligę. Pierwszy raz widzę długodystansowy pomysł, który coś wnosi i stanowi odpowiedź na kilka bolączek nie tylko polskiego, ale światowego żużla.
Wszyscy mamy źle w głowach?
Nie, nie oszalałam. Nie, nie marzy mi się ciepła posadka w Ekstralidze. Czy tak bardzo nastawiłam się na koszmarne pomysły, że wszystko, co nie jest koszmarne, budzi we mnie radość? Być może. Ale najpewniej po prostu Speedway Ekstraliga czuje, że z żużlem trzeba coś zrobić, że nie umarł – i właśnie wymyśliła, co zrobić.
Ta strategia, mówiąc potocznie, się klei.
Najpierw mamy etap popularyzacji żużla w Polsce – drogą stworzenia gry. Ktoś wśród włodarzy speedwaya zrozumiał, że nie ma co konkurować ze sportami, które amatorsko może uprawiać każdy, i trzeba wziąć się na sposób. Na przykład wykorzystać rosnący w siłę e-sport. Dobry plan? Jak na mój gust, bardzo dobry. Nie uważam, żeby multiplatformowa gra żużlowa, która ma służyć przede wszystkim do e-sportowej rywalizacji, musiała szokować hiperrealistyczną grafiką i mieć rozbudowaną fabułę. Ważne, żeby była grywalna i wciągająca: czyli pozwalała na liczne ruchy menedżerskie i oferowała satysfakcjonujące mechaniki podczas wcielania się w żużlowca. Realne? W pełni. Jedyny problem to budżet: 3,5 miliona złotych pokryłoby produkcję takiej gry, ale już na grę, jej marketing, rozgrywki e-sportowe, a do tego telemetrię i unowocześnienie boksów zawodników to zdecydowanie za mało. Liczę, że na etapie wdrażania tej koncepcji Ekstraliga dokona korekty budżetu.
[materiał: Speedway Ekstraliga]
Równocześnie z popularyzacją sportu w Polsce Ekstraliga zamierza (w końcu!) wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z byciem najlepszą ligą świata – i zorganizować campy dla młodych zagranicznych zawodników. To daje szansę na pokazanie się wielu talentom i motywację do rozwoju. Mam nadzieję, że zajmie się tym Krystian Plech – wtedy sukces gwarantowany, ten gość ma podejście do młodych żużloków.
Poza tym mamy też propozycję wielostopniowego szkolenia dzieci i młodzieży, od pitbike’ów po dorosłe „żużlówki”. Podobny system funkcjonuje w Danii i nie można powiedzieć, żeby Duńczycy cierpieli na brak talentów. Również w Rosji dzieciaki bardzo szybko zapoznają się z motocyklami (chociaż tam pięcio- czy sześciolatki siadają na crossówki, a po kilku latach decydują, czy wybierają żużel, czy dalej bawią się na crossie) – i mało mamy zdolnych Rosjan? Dobry kierunek, jednoznacznie.
Najbardziej kontrowersyjna propozycja to chyba liga U24. Wolałabym konieczność wsparcia drugoligowych zespołów, fuzje z mniej prężnymi ośrodkami i w ten sposób odzyskanie dla świata żużla w Pile, Świętochłowicach czy Krakowie. Ale ta U24 Ekstraliga może mieć sens jako przechowalnia dla zawodników, którzy nie błysnęli talentem jako juniorzy, a nie są jakimiś „niedożużlowcami”. Oczywiście, gdyby to zrobić z głową.
Zrobić z głową to w ogóle podstawowe hasło. Żeby plan czteroletni wypalił, nie wystarczą ładne zapewnienia, potrzebne jest też porządne wykonanie, np. z wykorzystaniem istniejących zasobów (takich jak chociażby doświadczenia Duńczyków w zakresie miniżużla, campowa energia Krystiana Plecha czy dotychczasowe mariaże czarnego sportu z grami video). Ale na papierze, jako wstępna wizja, nie wygląda to źle. Na pewno wygląda o wiele lepiej niż to, czego się spodziewałam. Ekstraliga, wydaje się, zidentyfikowała problemy (zmniejszająca się popularność żużla w najmłodszym pokoleniu, brak perspektyw dla średnich zawodników kończących wiek juniora, osłabienie żużla za granicą) i postanowiła się do nich jakoś odnieść. A to już duży krok naprzód.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Chcecie zobaczyć żużel, który jest kolorowy, dobry i kochany, a jednocześnie pełen znanych nam emocji? . „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 14,99 zł [tutaj], ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” [tutaj] oraz „Opowieści na marginesach” [tutaj] są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.