Po gorzowskim kabarecie żużlowa centrala w zachowawczy sposób odwołała połowę meczów kolejnej rundy w obliczu niekorzystnych prognoz pogody. Niby nic strasznego, bo lepiej nie iść na stadion wcale, niż spędzić na nim cztery godziny i żużla nie zobaczyć. Media społecznościowe zalała fala komentarzy krytykujących takowe działania. Tradycyjnie już pojawiły się screeny z aplikacji pogodowych. Przecież nie będzie padać, będzie słonecznie, telewizja nie chciała ryzykować - to tylko niektóre z komentarzy, ale mnie naszła pewna refleksja i nie chodzi o to, by pisać o odcinaniu dostępu do internetu, ale o zastanowienie się i postawienie podstawowego pytania: o co w tym wszystkim chodzi? Siedzenie na stadionie i oczekiwanie na decyzję o odwołaniu, przyprawia nas o apopleksję, z drugiej strony odwoływanie meczów "na zaś" doprowadza do eksplozji hejterskich komentarzy. Nie ma tutaj złotego środka, no chyba, że wzorem Grand Prix w norweskim Hamar przeniesiemy stadiony na hale sportowe albo wyłożymy grube miliony na obligatoryjne stadiony z zadaszonym torem. I choć możemy krytykować wiele decyzji i pomysłów żużlowej centrali, to decyzje o przekładaniu meczów na 2-3 dni wcześniej w obliczu niekorzystnych prognoz są decyzjami słusznymi.
W ostatnim magazynie żużlowym w Eleven Sport (na marginesie dodam, że moim zdaniem jest to najlepszy magazyn z tych dostępnych) gościł prezes GKM Grudziądz Marcin Murawski, który jasno wypowiedział się o bezsensowności Ekstraligi U24, jako męczącej i kosztochłonnej. Włodarz zaproponował nawet, by w miejsce tych rozgrywek rozwijać DMPJ. Zastanawiam się na czym miałby polegać rozwój DMPJ? Czy miałoby to polegać na zwiększeniu liczby zawodów? Tego niestety Marcin Murawski nie rozwinął. DMPJ są rozgrywkami potrzebnymi i nikt tego nie kwestionuje, ale często kluby motywowane uniknięciem kar, do składu wstawiają zawodników, którzy swoim brakiem umiejętności zagrażają innym. Ktoś zarzuci mi, że po to są DMPJ, by młodzież zbierała tam szlify - i zgodzę się w stu procentach, ale nie można traktować udziału w tych rozgrywkach “na siłę”. A tak to w niektórych przypadkach wygląda: wypożyczanie zawodników, by być klasyfikowanym, odświeżanie tych, którzy starty “zawiesili”, czy wystawienie chłopców, którzy ledwo składają się w łuk – to wszystko jest jazdą na “siłę”. W bieżącym sezonie obejrzałem wszystkie możliwe zawody, jakie rozgrywane były na zielonogórskim stadionie i przyznam, że mieszane odczucia miałem właśnie po DMPJ oraz rozgrywkach Ekstraligi U24. O ile o DMPJ wspomniałem powyżej, to o co chodzi z tą “Młodą Ekstraligą”?
Faktem jest, i tu należy się zgodzić z Marcinem Murawskim, że są to rozgrywki kosztochłonne, bo oprócz młodzieży jeżdżącej w lidze, klub musi zakontraktować zawodników wyłącznie na rozgrywki U24. Ci zawodnicy często nie są w stanie nawet zbliżyć się do składu meczowego, a w obliczu kontuzji podstawowych zawodników, kluby często wolą ratować się młodzieżowcami aniżeli zawodnikami z U24. Nie zgodzę się z poglądem, że rozgrywki te są niepotrzebne, bo gdyby nie one, to czy ktoś z nas wiedziałby o istnieniu Nazara Parnickiego, Matiasa Pollestada i kilku fajnych chłopaków, którzy nigdy nie zbliżyli się do klubów pierwszo- i drugoligowych, nie mówiąc już nawet o ekstralidze. Liga ta wymaga reformy, o czym kiedyś podczas transmisji ligi duńskiej, dyskutowali Marcin Musiał ze swoim imiennikiem popularnie nazywanym „Kuźbikiem”. Sam osobiście optowałbym za ligą w formie czwórmeczów na wzór DPŚ organizowanych w dwóch grupach, co jednocześnie zmniejszyłoby kadry.
Dlaczego tak bardzo prezesom ciąży ta “młoda” ekstraliga? Powodów jest wiele, ale głównym zapewne jest brak wpływów od telewizji za te rozgrywki, a jak wiadomo to telewizja łoży grube fundusze na żużel i faktycznie tym żużlem rządzi. Szkoda, że żaden z kanałów nie garnie się do transmitowania tych rozgrywek, bo niektóre mecze emocjami nie ustępują rozgrywkom seniorskim, a transmitowanie jednego wybranego spotkania w tygodniu z pewnością lidze U24 przyniosłoby sporo dobrego.
O telewizji i pojedynku Canal+ vs Eleven
Dla wielu z nas żużel w telewizji to Canal+, szczególnie dla pokolenia “milenialsów”, których na świecie jeszcze nie było, gdy istniała chociażby Wizja TV. Kiedyś medialną twarzą żużla był nieodżałowany Robert Rymarowicz, potem przyszła era Piotra Olkowicza i w końcu Tomasza Dryły. Tak też było do momentu wejścia do żużla stacji Eleven. To w tej stacji stworzono zespół złożony z młodych ludzi (no dobra, red. Korościel do młodzieniaszków nie należy, ale duchem to nadal nastolatek), którzy postawili na zupełnie inny styl prowadzenia transmisji czy magazynu.
Pierwszym elementem różniącym obie stacje są niewątpliwe interakcje twitterowe z kibicami - i to zarówno przy transmisjach z ligi polskiej, szwedzkiej czy duńskiej. Oglądając poniedziałkowe magazyny na nudę również nie można narzekać. Chłopaki z Elevenu przy udziale Anity Mazur pokazali, że Magazyn PGE Ekstraligi nie musi być stypą, a dawka humoru nikomu nie zaszkodzi. Sam fakt pojawienia się podczas jednego z ostatnich magazynów, Marcina Kuźbickiego w roli „wodzianki” to było mistrzostwo świata. Tak, mimo mistrzowskiego zagrania, nadal jestem przeciwnikiem zagranicznego juniora, ale przyznać trzeba, że wodzianka Kora, przebiła wodziankę Kuby Wojewódzkiego. Sam Michał Korościel, kojarzony bardziej z radiowej „Zetki” stał się jednym z najlepszych komentatorów czarnego sportu, a słynna “długaśna prosta”, czy “żółta flaga, czarny krzyż” przeszły do żużlowego słownika jako teksty kultowe.
Człowiek, który wpadł na pomysł, by zestawić pozytywnego wariata z radia ze spokojnym, merytorycznym Kuźbickim, powinien dostać Nobla, zresztą jak za całe zestawienie zespołu. Żal tylko Joasi Cedrych, która nie zasłużyła chyba na gościnę na tej magicznej kanapie w Magazynie.
Panie, to tutaj tak wolno...?
W ostatnim czasie jeden z dziennikarzy na portalu “x” zamieścił zdjęcie jednego z prezesów, który oddawał się... "podstawowej czynności fizjologicznej" tuż za przenośną toaletą. Zdjęcie opatrzone były typową paplaniną o tym, że jak to osoba funkcyjna, ubrana w oficjalny dres klubowy, może w miejscu publicznym sikać?! Dla mnie osobiście to szukanie taniej sensacji na miarę brukowców, bo jest wiele poważniejszych problemów aniżeli sikający prezes, który w swoim słusznym wieku ma prawo mieć problemy urologiczne i w obliczu kolejki do toalety został do tego zmuszony, co nie zmienia faktu, że publikowanie takowych materiałów jest zwykłą patologią i nie ma nic wspólnego z etyką dziennikarską. Na szczęście użytkownicy “iksa” mieli dużo więcej ludzkiej empatii aniżeli pan dziennikarz i jasno opowiedzieli się po stronie pana prezesa. Zastanawia mnie, co ten pan zrobiłby będąc na spacerze z dzieckiem, któremu się zachce, a toalety w pobliżu brak - zapewne kazałby robić w spodnie, „bo tak wypada”.
Albert Pachowicz