Przy 35 tysiącach czytelników - tak pi raz drzwi - którzy to medium z niewiadomych przyczyn polubili i jakichś 50 tysiącach, doliczając tych, którzy zaglądają "z doskoku", pewnie jest ktoś, kto zawodowo zajmuje się składaniem ludzi w jedną całość - bo chciałbym się dowiedzieć, jaki wpływ na organizm żywy z trzema złamanymi żebrami i dwoma pogruchotanymi kręgami może mieć 200-metrowa wycieczka z dość ciężkim kaskiem w dłoni, a przede wszystkim to, co zobaczyliśmy w pierwszych sekundach, gdy nieszczęśnik dotarł już do własnego boksu i mógł nieporęczną przyłbicę odłożyć. Oto bowiem zawodnik Hansen, co każdy za sekund pięć może samodzielnie odtworzyć w kanale C+ Speedway, zaczął... przeciągać się. Serio. Tak, jak każdy z nas przed jakąś aktywnością fizyczną. A jednostki wybitne nawet codziennie po wstaniu. Mnie się na przykład zdarza co którąś niedzielę o 12:57, tuż przed pierwszym meczem wyznaczonym w idealnym terminie. Tak po "dobrej" sobocie. Oczywiście te ruchy Madsa były kontrolowane, kocie takie, raczej minimalne, tylko do momentu aż zabolało go, zakłuło - ale com widział, to wam opowiadam. Przecież nie kłamię, nie jestem politykiem, do żadnej spółki skarbu państwa mnie nie chcą (a szkoda...). O tutaj, od 0:58
To było profesjonalne "kocie" przeciąganie połamanych kości z pieczątką "zdROWy, zdolny do jazdy", pod szyldem "Najlepszej Ligi Świata" i za grube pieniądze, w tym publiczne - proszę więc publiczność o należytą atencję. Niestety, nie jest do śmiechu, ni żartów.
Jak to było, jeszcze w latach 90. - tłuczone do oporu przez stadionowych spikerów i nielicznych telewizyjnych oraz (częściej) radiowych sprawozdawców: "Proszę Państwa, jeśli zawodnik się nie rusza, to nie oznacza jeszcze najgorszych wieści - to są profesjonaliści, od najmłodszych lat uczeni, że po upadku nie wolno wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żadnych przeciążeń, bo może chodzić o kręgosłup lub żebra, można pogłębić uraz".
Uraz do żużla pogłębił się pewnie minionej niedzieli u co najmniej kilku procent sympatyków, a to już prezesa Stępniewskiego powinno martwić, zaś wracając do wątku, coś mi się wydaje, że Hansen - choć urodził się 10 lat później niż moje skrzeczące o Knudsenach i Ermolenkach radio - także o tamtych "zaleceniach" wiedział. Najpewniej jeszcze na etapie pierwszych oględzin na torze, gdy wyjechały karetki, nikt mu nie zasugerował, że może być źle, nawet bardzo źle. Po wstępnym zlustrowaniu duńskiej cielesnej powłoki, wszyscy pobiegli do gorzej wyglądającego Pawlickiego. A ponieważ Duńczyk z każdym krokiem czuł się raczej słabiej, mniej pewnie, wokół nikogo z felczerów... to co mu pozostało? Sam postanowił sprawdzić, czy przy pierwszym skłonie nic mu nie wypadnie. Hmm, ćwierćskłonie. I śmieszno, i straszno.

W Gorzowie kontuzjowany w podobnej sytuacji, to znaczy bez żadnej własnej winy, Oskar Fajfer, po pierwszym wyścigu zakończył swój udział w spotkaniu, ale - co doskonale wyłapały kamery i mikrofony Canal+ w "kuchni meczu" - już przed tym biegiem, na nerwową minutę do startu, szczerze powiedział menadżerowi Świstowi, tak w żołnierskich słowach (panie się teraz odwrócą), że "nap...la go w ch...". I że "w ogóle nie ma siły". I pajechał Oskar, za Stal Gorzów, za chwałę! Po ładne dwa punkty. Z "wypadniętym" barkiem. A porażkę odroczyć udało się aż do XIV biegu.
Jedynym, który feralnej niedzieli 29 czerwca nie spróbował stanąć w szranki z "kostuchą", okazał się matuzalem torów, 41-letni Kenneth Bjerre, aktualnie pełniący obowiązki Wilka z Krosna. Nie wyjechał, bo nie był w stanie nacisnąć sprzęgła. Ni puścić. Dobrze, że była minuta do startu, bo dwie więcej i jeszcze zamieniliby mu manetki stronami. Mały wojownik z wielkim sercem porażkę swojej drużyny obserwował z parkingu, na tor Krosno więcej nie wyjechał... i pewnie także dzięki temu cieszyć gawiedź i zarabiać pieniądze w tym krótkosezonowym show będzie mógł już w najbliższej kolejce.
Wiecie dlaczego nasza narodowa duma, potocznie zwana husarią, przez tyle dekad, a nawet ponad wiek cały, była niemal niepokonana? Choć przecież wszyscy inni także wiedzieli, że należy szkolić, uzbrajać, wzmacniać opancerzenie, a w czasie bitwy celować nie tyle w jeźdźców, co w ich wierzchowce - wszak były 10 razy łatwiejsze do trafienia niż człowiek. Jednym z powodów było to, że nawet trafiony, ale perfekcyjnie wyszkolony rumak, w bitewnym galopie, o ile nie urwało mu kończyny, zanim padł, zazwyczaj zdążył jeszcze stratować tego strzelającego. Tylko nie wiem, czy chciałbym widzieć w żużlu, będącym częścią szeroko pojętego segmentu "rozrywki", takie epitafium - "Zanim padł, wprawił w ekstazę 12 000 obywateli, zarobiwszy przy tym po stawce 10 000 sestercji za punkt". Bliźniacze epitafia już kiedyś widziałem, podziwiając artefakty pozostałe po bożyszczach trybun Koloseum, Circus Maximus i innych ikonicznych aren starożytnego Rzymu. Ale to chyba nie jest najlepsza droga dla nas, po dwóch tysiącach lat.
Niestety, obawiam się, że do takiego epilogu się zbliżamy. Pseudoheroicznego. Od dawna, metodycznie, krok po kroku. I nie będzie jak u Munka w "Eroice" - kultowej pozycji szkoły polskiej w rozważaniach nad bohaterstwem - gdzie mający w zamyśle ukazać groteskowość tych "poświęceń dla sprawy" warszawski lawirant i defetysta Dzidziuś Górkiewicz, ostatecznie przy huku armat wybiera jednak jasną stronę mocy, staje po stronie wartości zamiast wygodnictwa. Tu będzie tylko kolejny punkt w tabeli, kolejnych kilka tysi zarobku. Tylko kto wystawi fakturę? Rodzina?
A wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze, najbardziej dojmujące? Mamy coraz obłędniejsze stawki, grono ludzi, którzy z żużla i obok żużla żyją jak pączki w maśle, dwa-trzy tuziny zawodników, którzy jeździli już w dziesięciu klubach i właśnie teraz (tzn. w maju i czerwcu) ustalają, że za rok pojadą w jedenastym, coraz ładniej opakowanego "cukierka" vel produkt i coraz więcej meczów (już nawet plej-dałny), podczas gdy 𝐭𝐲𝐜𝐡 𝐩𝐫𝐚𝐰𝐝𝐳𝐢𝐰𝐲𝐜𝐡 𝐩𝐫𝐨𝐛𝐥𝐞𝐦𝐨́𝐰, 𝐰 𝐭𝐲𝐦 𝐬𝐭𝐫𝐮𝐤𝐭𝐮𝐫𝐚𝐥𝐧𝐲𝐜𝐡, 𝐚𝐥𝐛𝐨 𝐰 𝐨𝐠𝐨́𝐥𝐞 𝐬𝐢𝐞̨ 𝐧𝐢𝐞 𝐭𝐲𝐤𝐚, 𝐚𝐥𝐛𝐨 𝐰𝐲𝐳𝐧𝐚𝐜𝐳𝐚 𝐤𝐢𝐞𝐫𝐮𝐧𝐞𝐤... 𝐩𝐨 𝐜𝐳𝐲𝐦 𝐩𝐨 𝐤𝐢𝐥𝐤𝐮 𝐥𝐚𝐭𝐚𝐜𝐡 𝐨𝐳𝐧𝐚𝐣𝐦𝐢𝐚 𝐬𝐢𝐞̨ 𝐥𝐮𝐝𝐨𝐰𝐢, 𝐳̇𝐞 𝐧𝐚𝐥𝐞𝐳̇𝐲 𝐫𝐨𝐛𝐢𝐜́ 𝐝𝐨𝐤ł𝐚𝐝𝐧𝐢𝐞 𝐧𝐚 𝐨𝐝𝐰𝐫𝐨́𝐭. Jak z tym zagranicznym juniorem. Albo ligą u24 "w likwidacji", niczym TVP. Tylko w przypadku żużla u24 to nie są żarty. Problem lekarzy - orzeczników to właśnie taki węzeł gordyjski, którego rozplątać nikomu się nie udało i - śmiem twierdzić - nie uda. Choć wszyscy od wielu lat mają świadomość jego istnienia i zagrożeń, jakie niesie.
Coś sobie przypomniałem. Artykuł, jaki popełniłem na tych łamach jesienią 2018 roku. Po incydencie, który dla szerokiego odbiorcy zginął już dawno w czeluściach żużlowych dziejów, a jego bohatera, Sebastiana Niedźwiedzia (pozdrawiam!), dziś nawet nie każdy pamięta. Może bardziej wydarzenie, które było kanwą owego epizodu - baraż ROW Rybnik kontra Falubaz. Tak, było takie starcie. I nawet na tym samym torze, na którym rozegrały się wydarzenia feralnego 29 czerwca. A w treści - było odwołanie do innej historii, jeszcze wcześniejszej, w gruncie rzeczy bliźniaczej - z sezonu 2016 i z Peterem Kildemandem w roli głównej. Przy czym - tak dla najmłodszych czytelników wyjaśnienie - to nie był ten sam Peter "Pająk", którego widzimy dzisiaj, niechciany w naszych ligach, uprawiający sobie żużel gdzieś w Anglii i Danii, na opłotkach wielkiego speedwaya, może już na poły hobbystycznie? Nie. W 2016 roku Kildemand to był kawał "kocura", szturmujący bramy finansowego raju, czyli Polski. Per analogiam szukając, może nie Kurtz 2025, ale już Tungate - jak najbardziej tak. Mnóstwo wiatru na torze, odwaga, wiele wygranych wyścigów i tyleż szacunku fanów. Ba, pięć podiów SGP i dwa zwycięstwa!
Tekścik ów ma znamienny tytuł "Zdolni do jazdy. Czy zdolni do refleksji?" - jeśli ktoś leży plackiem na plaży, ma chwilowo zbyt wiele swego cennego czasu na zbyciu i zaciekawiły go perypetie Sebastiana "Misia", to oczywiście zapraszam. Na potrzeby tego felietonu uszczknę najpierw pewien cytat:
- 𝘿𝙚𝙘𝙮𝙯𝙟𝙖 𝙥𝙤𝙙𝙟𝙚̨𝙩𝙖 𝙬 𝙕𝙞𝙚𝙡𝙤𝙣𝙚𝙟 𝙂𝙤́𝙧𝙯𝙚 𝙗𝙮ł𝙖 𝙨𝙠𝙧𝙖𝙟𝙣𝙞𝙚 𝙣𝙞𝙚𝙤𝙙𝙥𝙤𝙬𝙞𝙚𝙙𝙯𝙞𝙖𝙡𝙣𝙖 - grzmiał Ryszard Kowalski (wiceprezes Ekstraligi) w 2018 roku. - 𝘽𝙚̨𝙙𝙯𝙞𝙚𝙢𝙮 𝙧𝙤𝙯𝙢𝙖𝙬𝙞𝙖𝙘́ 𝙯 𝙂𝙆𝙎𝙕̇ 𝙤 𝙬𝙥𝙧𝙤𝙬𝙖𝙙𝙯𝙚𝙣𝙞𝙪 𝙡𝙞𝙘𝙚𝙣𝙘𝙟𝙞 𝙙𝙡𝙖 𝙡𝙚𝙠𝙖𝙧𝙯𝙮 𝙤𝙧𝙯𝙚𝙠𝙖𝙟𝙖̨𝙘𝙮𝙘𝙝 𝙣𝙖 𝙯𝙖𝙬𝙤𝙙𝙖𝙘𝙝. 𝘽𝙮𝙘́ 𝙢𝙤𝙯̇𝙚, 𝙟𝙚𝙯̇𝙚𝙡𝙞 𝙨𝙮𝙩𝙪𝙖𝙘𝙟𝙚 𝙗𝙚̨𝙙𝙖̨ 𝙨𝙞𝙚̨ 𝙥𝙤𝙬𝙩𝙖𝙧𝙯𝙖𝙘́, 𝙗𝙚̨𝙙𝙯𝙞𝙚𝙢𝙮 𝙬𝙣𝙞𝙤𝙨𝙠𝙤𝙬𝙖𝙘́ 𝙤 𝙥𝙤𝙯𝙗𝙖𝙬𝙞𝙖𝙣𝙞𝙚 𝙡𝙚𝙠𝙖𝙧𝙯𝙮 𝙠𝙡𝙪𝙗𝙤𝙬𝙮𝙘𝙝 𝙥𝙧𝙖𝙬𝙖 𝙙𝙤 𝙙𝙚𝙘𝙮𝙙𝙤𝙬𝙖𝙣𝙞𝙖 𝙤 𝙣𝙞𝙚𝙯𝙙𝙤𝙡𝙣𝙤𝙨́𝙘𝙞 𝙯𝙖𝙬𝙤𝙙𝙣𝙞𝙠𝙖.
I jeszcze najświeższy komentarz Wojciecha Stępniewskiego, prezesa Ekstraligi, z 30 czerwca 2025: "𝙍𝙖𝙯 𝙟𝙚𝙨𝙯𝙘𝙯𝙚 𝙞 𝙢𝙖𝙢 𝙣𝙖𝙙𝙯𝙞𝙚𝙟𝙚̨ 𝙥𝙤 𝙧𝙖𝙯 𝙤𝙨𝙩𝙖𝙩𝙣𝙞 𝙩ł𝙪𝙢𝙖𝙘𝙯𝙚̨: 𝙯𝙖 𝙙𝙤𝙥𝙪𝙨𝙯𝙘𝙯𝙚𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙖𝙬𝙤𝙙𝙣𝙞𝙠𝙖 𝙙𝙤 𝙯𝙖𝙬𝙤𝙙𝙤́𝙬 𝙤𝙙𝙥𝙤𝙬𝙞𝙖𝙙𝙖𝙟𝙖̨ 𝙡𝙚𝙠𝙖𝙧𝙯𝙚. 𝙇𝙀𝙆𝘼𝙍𝙕𝙀. 𝙉𝙞𝙚 𝙠𝙡𝙪𝙗, 𝙣𝙞𝙚 𝙀𝙠𝙨𝙩𝙧𝙖𝙡𝙞𝙜𝙖, 𝙣𝙞𝙚 𝙨𝙚̨𝙙𝙯𝙞𝙖, 𝙣𝙞𝙚 𝙋𝙕𝙈, 𝙞𝙩𝙙: 𝙒𝙮ł𝙖̨𝙘𝙯𝙣𝙞𝙚 𝙇𝙚𝙠𝙖𝙧𝙯. 𝙆𝙤𝙣𝙞𝙚𝙘 𝙝𝙞𝙨𝙩𝙤𝙧𝙞𝙞". A w kwestii odpowiedzialności za błędy wspomnianego lekarza zawodów, prezes Ekstraligi wyjaśnił, że: "𝙇𝙞𝙜𝙖 𝙣𝙞𝙚 𝙢𝙖 𝙩𝙖𝙠𝙞𝙘𝙝 𝙣𝙖𝙧𝙯𝙚̨𝙙𝙯𝙞. 𝙊𝙠𝙧𝙚̨𝙜𝙤𝙬𝙖 𝙄𝙯𝙗𝙖 𝙇𝙚𝙠𝙖𝙧𝙨𝙠𝙖 𝙢𝙖". Tam więc, drodzy Czytelnicy, możecie słać zapytania i interpelacje. Tylko nie do wice-Kowalskiego!
Problem załatwiony, prawda?
No chyba niezbyt. Jako załatwiony można by go potraktować, gdybyśmy zgodzili się, że makabreska z rybnickiego stadionu była incydentalnym przypadkiem. Tyle że wszyscy jak tu jesteśmy, doskonale wiemy, że tak nie jest. Jedynie skutki są różne, na szczęście rzadko aż tak fatalne, niemniej nie-pełnosprawni żużlowcy, nie będący w stanie opanować swoich motocykli, dopuszczani do rywalizacji i rzekomo zdrowi, zdarzają się niemal co drugi weekend. Mamy skakać z radości, że kolejkę wcześniej na torze obecnie poszkodowanych "Lwów" inny żużlowiec upadł tak, że nikogo nie trafił i skończyło się tylko czerwoną kartką? Przecież nie dalej jak dwa lata temu nawet na poziomie finału Speedway Ekstraliga mieliśmy dwóch "połamanych" na motocyklach. Plus klarowną mimikę Woffindena na podium i jego słowa, co o tym myśli. Po czym wystąpił w TV prezes WTS-u, pan Andrzej, i powiedział, że ktoś chciał z siebie bohatera zrobić, ale nie wyszło. A prawdziwymi bohaterami to są tacy, którzy wracali błyskawicznie i jeszcze dwucyfrówki robili. Na deser było dochodzenie POLADA w sprawie zastosowanych "blokad". Świetna promocja speedwaya...

To było dwa lata temu. Niedźwiedź 8 lat temu, Kildemand - 10 sezonów temu! Widzicie jakiś postęp w rozwiązaniu tej sprawy? Jakikolwiek?
Ja nie widzę, niestety. Gorzej - wydaje mi się, że rozsupłać ów węzeł będzie coraz trudniej, a lata zapóźnień zbiorą teraz swoje pokłosie. Powód? A choćby rozwój internetu. Dziesięć - piętnaście lat temu niektórych mediów w ogóle jeszcze nie było albo dopiero raczkowały. Instagram, podcasty, te wszystkie tik-toki... Zauważcie, że teraz niemal każdy, pierwsze co, pragnie zostać "liderem opinii", takim małym celebrytą. Raczej pisać, wysyłać, niż czytać i słuchać. Byle więcej. Ci sami, którzy mecze komentują, wysyłają też z kont prywatnych po pięćset tłitów miesięcznie - na każdy temat. Kwitnie żużlowe dziennikarstwo - śledcze, tożsamościowe, humorystyczne, każde. To samo w sobie nie jest złe, to nawet chwalebne. Ot, znak czasów, pluralizm. I uświęcona wolność słowa. Oczywiście to samo robią kibice. Skoro na ekranie słyszą "brawo, wreszcie tor oddzielający chłopców od mężczyzn!"... a za 45 minut, że dzieje się skandal i "nie takiego żużla chcemy!"... to czego oczekiwać od nich?
Toczy się lawina. Lawina w społeczeństwach Zachodu, gdzie rządzi demos, a decyduje "barometr opinii publicznej", ma wpływ na całe korporacje, na rządy - kuda do nich lidze w mało komu znanym niszowym sporcie!
Prezes Stępniewski w niedawnym czerwcowym wywiadzie nazwał to "żużlowym piekiełkiem". I całkiem trafnie zauważył, że ci umiłowani przez lud żużlowy herosi, wyjeżdżający na tory z niezaleczonymi urazami, powodujący co rusz przerywanie zawodów i wyścigi karetek, są takim samym problemem, wpływającym na obniżenie wizerunku ligi, jak te dyżurnie zauważane przez kibiców (czyli kanon: Stępniewski won! Kowalski won! Demski won! A razem z nimi beznadziejni sędziowie i element najgorszy - komisarze, słudzy szatana. Wszyscy też won!).
Typowe problemy polskiego żużla doby internetyzacji. Co nie zdecydujesz, to i tak wyleje się szambo.
Jedziemy w deszczu: szambo, bo sędzia z komisarzem chcą zabić żużlowców!
Nie jedziemy: szambo, "bo w Anglii by pojechali".
Jedziemy na twardym: co za gówniana betonoza, żużel to był kiedyś!
Zdolny do jazdy: szambo, bo naraża zdrowie - swoje i kolegów. Widać, że go boli.
Niezdolny do jazdy: szambo, bo lekarz wydrukował mecz. Kanalia związana z rywalem!
Ciężko będzie się przez to przebić. Bo to przecież nie są głosy ufoludków, tylko tych, którzy kupują bilety i zamawiają usługę C+ i Eleven. To są głosy tysięcy chlebodawców - konsumentów. Tych, dzięki którym speedway wciąż jest warty 70 mln zł za kolejny period praw TV.
Jeszcze przed dobą totalnej memizacji wszystkiego i wszystkich, we wspomnianej publikacji z 2018 roku, apelowałem do Ekstraligi o rezygnację z polegania na lekarzach związanych z miejscowym klubem. To było rok przed aferą z Drabikiem i dwa lata zanim wieloletnią karę zawieszenia od POLADA otrzymał lekarz klubowy Sparty. Chodziło o rzecz przyziemniejszą, choć równie irytującą, deprawującą, wręcz szokującą. "Tylko w samej końcówce sezonu 2018 dwóch żużlowców (drużyn gości, a jakże) wykluczonych z zawodów przez lekarza, nie tylko protestowało słownie, ale wykonywało istną pantomimę, by udowodnić, że nic im nie dolega. Zdaje się, że w obu przypadkach nie pojechali. I w obu ich drużyny minimalnie przegrywały".
Tak było. Do tego trzeba dodać wszystkie sytuacje, kiedy lekarz bez złej woli popełni tzw.błąd ludzki albo po prostu nie będzie w stanie na miejscu właściwie ocenić stanu zawodnika. A takie sytuacje też mogą się zdarzyć. Chyba tak było właśnie w przypadku Madsa Hansena.
"...apelowaliśmy do decydentów, żeby oddzielić wreszcie funkcję lekarza od danego klubu i miasta. Dlaczego? Bo nie wierzyliśmy, że w lidze, w której pieniędzy z roku na rok jest coraz więcej (do wygrania lub do przegrania) samoistnie znajdzie się hamulec, niechby nawet moralny, by nie chwytać się każdej możliwości i każdej drogi, z ryzykowaniem zdrowia włącznie, aby finalnie "nasze było na górze". Liczyliśmy, że już wtedy pojawi się funkcja niezależnego lekarza, niezwiązanego z żadnym z klubów, ani tym bardziej z miastem gospodarza meczu, którego decyzja byłaby ostateczna i niekwestionowana. Obligatoryjnie, z nakazu (niestety, inaczej się nie da). Nie jest to tak łatwe, jak się na pozór wydaje, bo tych nici ewentualnych powiązań kibice odszukać mogą wiele, ale nie jest też niemożliwe. Także finansowo".
Byłoby doskonale, gdyby takie niezależne medyczne kolegium ludzi z autorytetem udało się stworzyć, opłacać zacnie i delegować na mecze, na tej samej zasadzie jak wysyła się komisarza i sędziego. Wówczas, w 2018 roku, były to 4 mecze w weekend, obecnie spółka z Bydgoszczy rozpostarła skrzydła także nad II ligą, meczów więc jest 8. To i tak mniej niż w jednej poważnej lidze piłkarskiej. Na lamenty, że "brakuje pieniędzy", może warto zaproponować prezesom uszczknięcie po 0,5% z kontraktów Miśkowiaka, Doyle'a, Madsena, Pawlickich i reszty? To przecież dla nich, dla ich bezpieczeństwa.
Jestem, niestety, bardziej sceptyczny niż 10 lat temu, czy to się uda. W dobie, gdy coraz mocniej rządzi Vox Pupuli Internetum, a topór największy dźwiga ten, kto pierwszy zrobi mema, najlepiej wulgarnego, przeróbkę wideo albo nazbiera najwięcej lajków, może być trudniej niż u zarania Ekstraligi. Przede wszystkim sami kibice klubowi (czyli zdecydowana większość) musieliby pogodzić się z tym, że taki fachowiec w białym kitlu tak samo często jak odeśle do boksu rywala, zrobi to z ich ulubieńcem. A dobrze wiemy, że "chorych na żużel" w Polsce liczymy w tysiącach i dziesiątkach tysięcy. Już widzę ich w akcji, kiedy znowu - jak w cytacie wyżej - ich pupil zacznie gestykulować, że jest zdrowy, Zdrowy(!), ZDROWY, a jakiś "konował" chce zabrać przenajświętszemu klubowi zwycięstwo. A jemu samemu chleb dla dzieci. Sekta żużlowych SilnychRazem niestety wcale się nie zmniejsza. Uważajcie na nich.
Potem jeszcze musieliby utemperować owi kibice, sami we własnych szeregach, tych wszystkich inkwizytorów, którzy wspomnianym lekarzom zaczną grzebać w życiorysach, do trzeciego pokolenia wstecz. Po każdej głośniejszej historii. Bo znajdą (w to nie wątpię), że każdy z nich gdzieś studiował, kogoś poznał, może nawet pobierał jakieś stypendium, ma siostrę w mieście X, a szwagier prowadzi firmę, w której kogoś widziano, a przecież wiadomo, że ów "ktoś" zna się ze znanym sponsorem związanym z... Skądś to znamy. Jak na finiszu kampanii wyborczej.
Nie wiem też, czy dobre pieniądze byłyby wystarczającą motywacją, aby takie zacne grono fachowców zebrać. Lekarze protestują co kilka lat, do tego przywykliśmy. Z ich słów wynika, że pracuje się w Polsce fatalnie, perspektywy jeszcze gorsze... i jakoś tak dziwnym trafem zazwyczaj bardzo wspierają własne pociechy, aby ten "dramat" kontynuować. Ja wierzę, że to z pasji i chęci niesienia pomocy. W każdym razie - czy żyje się tym medykom nad Wisłą źle, czy bardzo źle - zastanawiam się, czy łaknęliby za jakiekolwiek pieniądze takich "dodatkowych atrakcji" jak te z akapitu wyżej. Lud internetowy jeńców nie bierze. Pamiętacie, że już wcześniej - raz bardziej wprost, innym razem między wierszami - pojawiały się głosy z żużlowej centrali, że kiepsko jest nie tylko z naborem na nowych sędziów, ale jeszcze gorzej z tym na torowych komisarzy. A dlaczego nie chcą? Co było na pierwszym miejscu wśród argumentów? Wcale nie pieniądze...
Niestety, myślę, że nic się nie zmieni. Lekarz zawodów z miasta gospodarza raz zadziała lepiej, raz wcale, a my nadal będziemy polegali głównie na "domniemaniu profesjonalizmu". To znaczy, w zawodowej lidze, zawodowi przedsiębiorcy - żużlowcy, związani "kontraktami o zawodowe uprawianie sportu" biorą pełną odpowiedzialność za zdrowie swoje oraz mają świadomość, że nie wolno im narażać zdrowia innych uczestników zawodów, jeżeli nie czują się w pełni sprawni. Tak to powinno działać w idealnym świecie... Tak powiedzą wam Niedźwiedź, Kildemand, Woffinden, Łaguta, Kowalski, Małkiewicz, Fajfer, Kvěch i wszyscy inni. Za dwa tygodnie kurz opadnie. Jak chcecie, to napiszcie do Śląskiej Izby Lekarskiej. I widzimy się przy kolejnej identycznej sytuacji 