Kibice w Zielonej Górze mieli zaszczyt być świadkami zakończenia sezonu 2012. Ze sportowego punktu widzenia mecz o brąz z Unibaksem był całkiem fajnym widowiskiem, trzymającym do końca w niepewności fanów jednej i drugiej drużyny. Sam ostatni bieg, czyli fenomenalna walka Ryana Sullivana z Andreasem Jonssonem o medal DMP był tym, co w żużlu najpiękniejsze. Australijczyk pojechał ostro w końcówce i rzeczywiście na gorąco wydawało się, że sędzia mógł to zinterpretować jako faul. Wystarczyło jednak wrócić do domu, trochę ochłonąć, zobaczyć na spokojnie całe zdarzenie w telewizji i okazało się, że nie było tam nic aż tak wielkiego, żeby arbiter musiał reagować. Zresztą wszyscy wypowiadający się zawodnicy Falubazu stwierdzili, że w podobnej sytuacji zachowaliby się tak samo. Taki to sport.
Dla obu ekip był to finał pocieszenia i w tym konkretnym przypadku nazwa jest jak najbardziej adekwatna, bo cały sezon zarówno dla torunian, jak i zielonogórzan był po prostu słaby. Można oczywiście zwalać winę na kontuzje, na regulamin i pewnie jeszcze na kilka innych rzeczy, ale nie da się odeprzeć argumentu, że obie drużyny pojechały poniżej oczekiwań, a przede wszystkim poniżej możliwości. Ostatni dwumecz tylko to potwierdził. Przecież na dobrą sprawę Unibax powinien przesądzić sprawę już na Motoarenie, a jednak Falubaz mając trzech wartościowych żużlowców potrafił zdobyć tam 40 punktów. Podobnie sprawa wyglądała w rewanżu. Tu z kolei zielonogórzanie mieli już medal właściwie podany na tacy, bo w biegach nominowanych rywale dysponowali już tylko dwoma zawodnikami - jadącym z obolałą ręką Ryanem Sullivanem i słabnącym z wyścigu na wyścig Adrianem Miedzińskim. A mimo wszystko goście zdołali się desperacko obronić i dwukrotnie wyprzedzić gospodarzy na linii mety. I czym się mogą ubiegłoroczni mistrzowie wytłumaczyć? Po prostu byli słabsi i tyle. Nie można odmówić ani jednym, ani drugim ambicji i nie mam zamiaru tego czynić, ale jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że żużlowcy spod znaku Myszki Miki przegrali tą rywalizację trochę na własne życzenie.
Nie potrafię zrozumieć dlaczego zielonogórzanom znów aż dziesięć wyścigów zajęło dopasowanie się do własnego toru. Przecież pogoda był idealna, treningi odbywały się bez przeszkód, a mimo to gospodarze ewidentnie nie potrafili przez długi czas wystartować. Podobna historia miała miejsce w półfinale, gdy w ostatnich pięciu biegach Stal Gorzów właściwie nie istniała. To jak w końcu jest? Falubaz ma słaby skład czy nie? Wychodzi na to, że nie, skoro potrafi przy takich stratach nagle znaleźć w sobie siły do walki. Skoro skład jest, jak się okazuje, całkiem niezły, to w czym tkwi problem? I tutaj dopiero zaczynają się rzeczy, które tak naprawdę są przyczyną słabej postawy na przestrzeni całego sezonu. I póki co nie słychać, żeby ktoś miał zamiar na serio o tych sprawach porozmawiać. Ileż można zwalać na kontuzje? Prawda, mieliśmy pecha, bo w kluczowym momencie zabrakło Patryka Dudka, Andreasa Jonssona czy Rune Holty. Tyle, że AJ nie pojechał w Gorzowie tylko i wyłącznie dlatego, iż zastosowano za niego zastępstwo zawodnika w lubuskich derbach na W69, a kontuzja "Duzersa" unaoczniła wszystkim jak wielkim problemem może być brak bardzo dobrego juniora. I nie chodzi mi tutaj o brak zdobyczy punktowych, ale o fakt, że nagle na głęboką wodę rzuca się zmienników, którzy wcześniej traktowani byli jak zapchajdziury, a teraz oczekuje się od nich wyniku.
System rozgrywek jest taki, że pierwsze osiemnaście kolejek jest tylko i wyłącznie sposobem na wyłonienie drużyn walczących o medale. Nie ma potrzeby wygrywania wszystkich meczów i można spokojnie testować różne ustawienia składu. I w ostatnich meczach nagle okazuje się, że Adam Strzelec nie jedzie kompletnie nic, a Kacper Rogowski potrafi wygrać wyścig, choć przez cały dotychczasowy sezon, czyli dwadzieścia kolejek, pojechał zaledwie trzy biegi. Nagle okazuje się w niedzielę, że jednak Rune Holta nie da rady pojechać, a w jego miejsce z konieczności wskakuje kompletnie nieprzygotowany sprzętowo Krzysztof Jabłoński. Nieprzygotowany, bo pewnie w kontekście jego dotychczasowych występów nie brano go nawet pod uwagę. I tu według mnie należy szukać problemu. Podpisano bardzo dużą ilość kontaktów. Falubaz reprezentowało w całym sezonie aż siedmiu seniorów i czterech juniorów, podczas gdy np. Azoty Unia Tarnów i Stal Gorzów odjechały cały sezon zaledwie ośmioma żużlowcami. Konkurencja jest dobrą rzeczą, ale jak ze wszystkim, nie wolno z nią przesadzać. Widać gołym okiem, że ci, którzy mieli pewne miejsce w drużynie pojechali dobry sezon, a ci którzy musieli o miejsce walczyć zaprezentowali się kiepściutko.
Prezes Robert Dowhan dość ostro potraktował w swoich pomeczowych wypowiedziach zielonogórskich juniorów. Tylko czego można oczekiwać od chłopaków, którzy po maksymalnie trzech wyścigach idą w odstawkę? Dodatkowo wiek jest taki, że bardzo łatwo po kilku przyzwoitych występach zacząć gwiazdorzyć, co też niestety miało miejsce. Dziś, jeśli wierzyć zapowiedziom, Strzelec jest na wylocie z klubu. I co dalej? Niby są inni młodzi, tylko jakoś nie mogą się przemóc. Szukanie nowych i lepszych? Mówi się o Łukaszu Sówce, ale sam Łukasz ma chyba większe ambicje niż maksymalnie trzy biegi w meczu. Już jeden sezon mu w Falubazie zmarnowano . Trzeba się zdecydować: albo dajemy szansę młodym, albo mają być tylko regulaminowym uzupełnieniem składu i po skończeniu 21 lat mają sobie szukać nowego klubu. Zastanawiające jest dlaczego wobec słabej postawy drugiej linii seniorskiej nikt nie wpadł na pomysł, by kilka meczów pojechać trzema juniorami. W końcu co to za różnica czy senior, który i tak po sezonie odejdzie, zdobędzie dwa punkty, czy junior pojedzie na zero, ale czegoś się nauczy?
Na koniec jeszcze o kibolach, czyli grupie ludzi, powtarzających teksty zapodawane przez ichniego ojca prowadzącego. Otóż niestety w niedzielę ta grupa po raz kolejny dała popis chamstwa. Kto pozwala człowiekowi przez mikrofon krzyczeć "k...y pokonamy"? Kto pozwala krzyczeć "wyp...alaj" do zawodników drużyny przeciwnej? Z Torunia przyjechała niestety podobna hołota, która potrafiła wygenerować co jakiś czas okrzyk "Falubaz je...ny". A po meczu? Piotr Protasiewicz dziękuje za doping. I jak tu ma być lepiej?
Decydujące o medalu momenty. Sullivan jeszcze kąsa Łoktajewa, ale wkrótce z goniącego sam stanie się gonionym (fot. kibic-zuzla.pl)