Kibice Falubazu wreszcie mogli zobaczyć oficjalne zawody na swoim torze. Choć z tym „zobaczeniem” było różnie, ale o tym później. Wyjazdowy triumf w Gnieźnie mocno rozochocił fanów, którzy musieli się mocno nadenerwować postawą swoich ulubieńców. Skuteczność startów i dojazdu do pierwszego łuku w wykonaniu gospodarzy była koszmarna i gdyby trafili na mocniejszego rywala, to już w połowie meczu byłoby po zawodach. Wyszedł brak objeżdżenia na własnym torze, bo dwa treningi, bez weryfikacji w postaci porządnego sparingu, trudno nazwać jakimkolwiek przygotowaniem. Z drugiej strony mały kubeł zimnej wody na chyba zbyt mocno rozgrzane niektóre głowy nie zaszkodzi.
Gwoli wprowadzenia: zdjęcie dla przebiegu spotkania najbardziej wymowne...
Fatalny start gospodarzy, czyli niedzielna norma
Ważne, że pomimo koszmarnych startów zielonogórzanie już po XIV wyścigu zapewnili sobie zwycięstwo. To swego rodzaju świadectwo jakości drużyny i w ogóle dowód na istnienie teamu, a nie tylko jakiejś grupy przypadkowych ludzi startujących w tych samych kevlarach. Więcej niż trochę pomogła im oczywiście sama Polonia, która zmarnowała po raz drugi szansę na wyjazdowe zwycięstwo. Niewielka strata daje bydgoszczanom duże szanse na jej odrobienie u siebie i zdobycie punktu bonusowego, ale póki co, to jednak Stelmet Falubaz ma cztery duże punkty, a skladywegla.pl Polonia, choć prezentuje się lepiej niż można było zakładać, z zerowym dorobkiem okupuje dół tabeli. Na szczęście dla gospodarzy żużel to nie skoki narciarskie i ocen za styl się nie przyznaje, bo przy tak wymęczonym zwycięstwie tego stylu zdecydowanie zabrakło. Nie ma się co oszukiwać - gdyby nie ewidentne błędy gości na dystansie, to Zielona Góra byłaby w czarnej... Wiadomo gdzie. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że to bardziej goście przegrali ten mecz, niż gospodarze wygrali. Przełomowym momentem był upadek Roberta Kościechy przy biegowym prowadzeniu polonistów i kompletnym braku pomysłów najsilniejszej pary zielonogórzan na zmianę tej sytuacji. Zamiast powiększenia przewagi do ośmiu punktów nastąpiło jej zredukowanie do zaledwie dwóch oczek, a tym samym Stelmet Falubaz mógł spokojniej podchodzić do kolejnych startów. Do tego doszła kiepściutka postawa młodych bydgoszczan, którzy seryjnie tracili pozycje zajmowane po wyjściu z pierwszego łuku.
Powtórzony bieg VI – w kasku żółtym Hans Andersen. Sytuacja po starcie (u góry) i kilka sekund później
Czy są powody do niepokoju dla kibiców Falubazu (bo choć formalnie klub nosi nazwę Stelmet Falubaz, to nazwa sponsora tytularnego - co ciekawe - nie pojawia się na oficjalnym portalu wspieranym przez klub)? Myślę, że takich powodów nie ma, bo sztab szkoleniowy żółto-biało-zielonych tak naprawdę dopiero teraz otrzymał wiarygodny materiał do przemyśleń i dopiero teraz wiadomo na co przede wszystkim należy zwrócić szczególną uwagę. Słabszy występ każdemu może się przytrafić, byleby tylko wyciągnięte zostały odpowiednie wnioski. Kłopoty gospodarzy stają się normą tegorocznych rozgrywek i może się okazać, że to obcy tor będzie... atutem. Trudno jednoznacznie powiedzieć skąd się to bierze. Komisarze toru mają co prawda spory wpływ na przygotowanie nawierzchni, ale przecież trudno tłumaczyć wyniki wyłącznie tą zmianą regulaminową. Wydaje się, że im więcej będzie okazji do ścigania, tym lepiej prezentować będą się na swoich obiektach gospodarze. W następnej kolejce do Zielonej Góry przyjeżdża jeden z kandydatów do medali, mający dużo bardziej wyrównany skład niż bydgoszczanie Unibax Toruń i wtedy będziemy mieli prawdziwą weryfikację aktualnej formy drużyny Stelmetu Falubazu.
Polonia sama rzuciła się na łopatki. Na zdj. Robert Kościecha
Obserwując XIII wyścig niedzielnego meczu widziałem właściwie kopię decydującego biegu poprzedniego pojedynku bydgoszczan. Tam również Krzysztof Buczkowski popełnił błąd przy wyjściu z pierwszego łuku ostatniego okrążenia, niejako otwierając w ten sposób rywalowi drogę do ataku i tracąc niezwykle ważne punkty. Przy wejściu w ostatni wiraż nikt nie odpuszcza, więc próbujący zakładać Andreasa Jonssona „Buczek” znów został wyrzucony szeroko pod bandę. Potem zielonogórzanie poszli za ciosem, choć kibice gości mogli się nieco zirytować, bo patrząc na reakcję Saszy Łoktajewa po przegranym, bądź co bądź, wyścigu (i przy okazji meczu) można było zwątpić jakie barwy reprezentuje. Zresztą Alex znów w XIV biegu popełnił fatalny błąd, tyle że tym razem uchronił się przed upadkiem, blokując przy okazji Hansa Andersena. Ewentualny hurraoptymizm względem „Gryfów” należałoby troszkę ostudzić właśnie tą fatalną skutecznością w końcówkach, bo to oznacza brak lidera z prawdziwego zdarzenia, na którego można liczyć prawie zawsze i prawie wszędzie.
Brzemienny w skutkach błąd Saszy Łoktajewa w XIV biegu (u góry) i radość Ukraińca po... przegranym meczu (poniżej)
Wracając do kwestii poruszonej we wstępie, może się okazać, że część kibiców płacących za bilety lub karnety ruszy do klubu z pretensjami. Przy wyjętej z użytku prostej startowej gdzieś miejsce trzeba sobie znaleźć. Tymczasem mięśniowo rozwinięta „grupa trzymająca doping” uważa całą trybunę „K” za swoją własność, obwieszając cały płot „ozdobami”, których broni jak największych świętości. Wykorzystują także filozofię znaną z „Rejsu” (Mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie) stawiając ludzi chroniących... płot. Żeby było ciekawiej, ochroniarze nie chcą interweniować, bo najzwyczajniej w świecie boją się. To zresztą temat na osobny artykuł...
Dekoracja płotu w trakcie VI wyścigu, zielone "ochroniarki płotu" i reakcja ochrony