Marek Cieślak ma obecnie nie lada orzech do zgryzienia. W zimie pojawiły się spore dylematy i trener z uzasadnieniem mógł kręcić nosem na przestrzeni ostatnich miesięcy: bo kłopoty finansowe klubu, niepewne wsparcie sponsorów, przepychanki z regulaminem, niepewny skład drużyny... Złe i niedobre wymogi regulaminowe odebrały mu lidera drużyny w postaci Hancocka, ale Cieślak i tak dostał co chciał: utrzymał resztę składu, uzupełnił kadrowe luki (pozyskał Łagutę i Borowicza), pojechał z drużyną trenować do Chorwacji, posiada monopol na przygotowanie toru w Tarnowie, finanse w pewnym stopniu zostały uregulowane. Sam przed sezonem mówił, że tego składu nie wymieniłby na żaden inny.
Czyli sielanka, można by rzec? Pewnie i tak pod wieloma względami. Pierwszy mecz sezonu - zgodnie z planem: wysoka wygrana u siebie z Unią Leszno. I oto następuje zwrot akcji. Na głównego bohatera jak grom z jasnego nieba spada kilka niespodziewanych ciosów, zaczyna się żużlowy horror. Pierwszy cios to Wrocław. Drugi - Toruń. Trzeci - Gorzów.
Nieznaczną porażkę we Wrocławiu można było traktować jako jednorazową wpadkę i krótkie mignięcie pomarańczowej lampki na tablicy rozdzielczej. Po zaskakująco słabym meczu na Motoarenie lampka zaczęła już porządnie migać. Porażka na własnym torze ze Stalą Gorzów zwiastuje stan alarmowy. Do ubiegłej niedzieli Unia Tarnów ostatni mecz u siebie przegrała w lipcu 2011 roku, kiedy w składzie "Jaskółek" jeździli m.in. Ułamek z Kasprzakiem, co dla wielu kibiców tarnowskich jest synonimem stwierdzenia "to było dawno i nieprawda". Więc brakować zaczyna tego najważniejszego z elementów składowych: oczekiwanych wyników. A jak nie ma wyników to co się dzieje? Zaczynają się problemy, oczywiście.
W Tarnowie z oczywistych względów panuje umiarkowana wstrzemięźliwość w oczekiwaniu od zespołu wyników porównywalnych z ubiegłym rokiem. Cieślak ze swoimi podopiecznymi wdrapał się w 2012 roku na wysokiego konia. Tym wyższego, że ostateczny spektakularny triumf Unii w bojach o złoto DMP był jednak dość niespodziewany. Unia w początkowej fazie sezonu 2012 była jednym z wielu klubów, obecnym gdzieś w stawce pretendentów, czającym się za plecami najsilniej wówczas wyglądającej Stali Gorzów z Tomaszem Gollobem w składzie. Jednak z konsekwencjami sukcesu też trzeba sobie poradzić, a przecież jak powszechnie wiadomo upadek z wysokiego konia boli bardziej. Presja w Tarnowie jest i będzie. Obrona tytułu to cel na wyrost, ale jednocześnie po zdobyciu złota DMP nikt nie będzie miał ambicji tylko na szóste bądź siódme miejsce w lidze.
Jak na razie największy zawód sprawia tercet Vaculík-Janowski-Gomólski. Siłą Unii w sezonie miał być wyrównany skład, bez wyraźnego lidera. Lidera nie ma, niestety wyrównanego składu jak dotąd również brak. Wiele osób afirmuje słabszy potencjał drużyny perspektywą bardziej zaciętych meczów: Unia nie będzie tak przekonująco wygrywać jak rok temu, więc powinno być ciekawiej. I byłoby nawet nienajgorzej gdyby właśnie taki stan był konsekwencją zimowych osłabień. Tymczasem kontrolowana słabość drużyny wymyka się z rąk i zespół zaczyna przegrywać, nawet potencjalnie łatwiejsze mecze - tego tarnowscy kibice z pewnością nie polubią. A główny problem tkwi w tym, że w obecnym sezonie spaść z ligi jest relatywnie łatwo. Według wielu aktualnych opinii notowania obecnego DMP są niższe od choćby Bydgoszczy czy Rzeszowa (Polonia przy utrzymaniu dobrej formy może mieć nawet medalowe ambicje; Stal wygrała już dwa spotkania na wyjazdach). Więc szerokie do tej pory perspektywy zaczynają się stopniowo i niebezpiecznie zawężać.
Co dalej z "Jaskółkami"? W pozostałych pięciu meczach pierwszej połowy sezonu zasadniczego tarnowianie rozegrają trzy mecze wyjazdowe (w Rzeszowie, Gnieźnie, Zielonej Górze), u siebie podejmą Bydgoszcz i Częstochowę. Kilka tygodni temu można było oczekiwać 6 punktów z perspektywą na 3-4 bonusy, obecnie nie można być pewnym ani jednego oczka. Kibice w Tarnowie liczą na odwrócenie się karty i jazdę "Jaskółek" na miarę swoich możliwości, widmo spadku mogłoby być dla tarnowskiego żużla fatalne w skutkach. Historia zna już przypadek gdy zdobywca złotego medalu DMP w kolejnym sezonie spadł do niższej ligi. Miało to miejsce w Częstochowie w 1997 roku. Ale lepiej nie dociekać kto wtedy był trenerem Włókniarza ;)
(Pedro Angloma)