A miało być tak pięknie. Stelmet Falubaz, który przecież pojedynkiem z Unią Leszno wjechał wreszcie na właściwe tory, miał jedynie czynić swoją powinność, czyli udowodnić tegoroczną wartość na obiekcie największego rywala. Tymczasem było jedno wielkie upokorzenie, bo trudno to inaczej nazwać. Tak. Gospodarze upokorzyli zielonogórskie gwiazdy. Okazało się, że nie wystarczą nazwiska, a trzeba jeszcze na torze udowodnić ich wartość. Tymczasem gorzowscy średniacy wozili doświadczonych rywali, aż żal było patrzeć. Skoro są doświadczeni zawodnicy, klub jest wzorem marketingu, kibice zapełniają stadion, nie ma problemów finansowych, to czego znowu zabrakło?
Po meczu zielonogórscy kibice usłyszeli chyba najgorsze słowa, jakie kibice mogą usłyszeć – nie wiemy co się stało, liga jest nieprzewidywalna i tego typu frazesy. Wiadomo, świat się na tym jednym spotkaniu nie kończy, liga jest długa i ta porażka, choć bardzo bolesna, o niczym nie przesądza. Właściwie wszyscy o tym wiemy, tylko strasznie trudno przyjąć to do wiadomości. Bo jak tu przejść do porządku dziennego nad tak żałosnym występem? Rafał Dobrucki stwierdził, że gorzej pojechać się już nie da. Wypada mieć nadzieję, że jego podopieczni potwierdzą tą opinię, chociaż tak między Bogiem a prawdą, to po lekko żenujących występach na własnym obiekcie z Unibaksem oraz we Wrocławiu też się tak wydawało. A tu proszę – jednak można. Piotr Protasiewicz powiedział po meczu, że na torze była tylko jedna ścieżka. Najwyraźniej goście doszli do tego wniosku dopiero po spotkaniu, bo w jego trakcie z uporem godnym lepszej sprawy starali się znaleźć drugą, a może nawet trzecią.
Opinie wśród zielonogórskich kibiców można podzielić na dwa podstawowe rodzaje: rozgoryczenie wyrażone w krytyce poszczególnych zawodników oraz uznanie tej pierwszej postawy za bycie kibicem sukcesu. Czy można być rozgoryczonym po takim występie? Na pewno tak. I nie chodzi tu nawet o sam wynik, choć jest on dla zielonogórskich fanów nie do przyjęcia. Po raz kolejny żużlowcy Stelmetu Falubazu zwyczajnie zawodzą. Nie posądzam nikogo o brak woli walki czy ambicji, bo każdy sportowiec dąży do zwycięstwa. Trzeba sobie jednak otwarcie powiedzieć, że z takimi startami zwyczajnie meczu wygrać się nie da. Brak zgody na taką postawę nie oznacza odwrócenia się od drużyny, ale też my - kibice mamy prawo powiedzieć, że tak dalej być nie może. Falubaz stracił już pięć punktów i to w pojedynkach, które powinien wygrać, bo taki skład osobowy coś jednak musi gwarantować. Są żużlowcy, którym po prostu nie wypada przegrywać z rywalami należącymi do zupełnie innej grupy pod względem sportowym i, nie da się tego ukryć, finansowym.
Sytuacja z występem Falubazu w Gorzowie jest co najmniej dziwna. Można zrozumieć, że gospodarze mieli sporo czasu na przygotowanie odpowiedniego dla nich toru i mogli trenować dość spokojnie, jako że pogoda specjalnie nie przeszkadzała. Dzięki temu spasowali się perfekcyjnie z nawierzchnią i wykorzystali w 100 procentach atut swojego obiektu. Jednak czy tłumaczy to w jakikolwiek sposób postawę gości? Krzysztof Jabłoński powiedział, że na tak dobrze przygotowanym gorzowskim owalu jeszcze nie startował, a mimo wszystko nawet Jarosław Hampel po przegranym starcie był bezradny. Zielonogórska drużyna nie trenowała przed derbami, ale większość zawodników miała po kilka imprez w ciągu tygodni, bo we wtorek była Szwecja, w czwartek ćwierćfinały IMP, potem Grand Prix, więc chyba brak startów tym razem nie był przyczyną kiepskiej postawy. Może goście zlekceważyli rywala, a może zwyczajnie kuleje atmosfera? W niedzielę wieczorem dowiedzieliśmy się, że kapitan Falubazu źle się czuł po czwartkowym upadku podczas turnieju w Pile (nie pojechał także we wtorek na mecz Indianerny), co miało wpływ na jego postawę w Gorzowie. W naturalny sposób wróciła więc kwestia Mikkela B. Jensena. Tu nie chodzi o jakieś wywieranie presji na PePe, tylko o jasne przekazywanie komunikatów, zarówno w obrębie drużyny, jak i na zewnątrz. Marek Jankowski stwierdził we wtorek na antenie Radia Zielona Góra, że Duńczyk nie gwarantuje odpowiednich wyników. Może i tak, ale skąd to wiadomo, skoro nikt nie dał mu w Falubazie szansy? Po jaką cholerę w ogóle podpisywano z nim kontrakt, jeżeli nikt nie zamiaru go wystawiać, bo jest słabszy od zielonogórskich gwiazd? Na łopatki rozłożył mnie argument prezesa, że podczas zawodów w Wolfslake przegrał wyraźnie wyścig z Protasiewiczem. Zapomniał tylko dodać, że na dystansie wyprzedził Jarosława Hampela. Cóż, argumenty są zwykle dobierane do potrzeb. Jeden z nich brzmiał: jesteśmy na trzecim miejscu. Fajnie, tylko że nasza przewaga nad ósmą drużyną wynosi dwa punkty, co już tak pozytywne nie jest, więc należy to przemilczeć.
Patrząc z boku na to co się dzieje wokół klubu coraz wyraźniej widać, że Falubaz jest jedną wielką machiną marketingową, w której wizerunek medialny bywa ważniejszy od kwestii czysto sportowych. Vide: cała szopka z wyjazdem kibiców, brak współpracy ze strony klubu, a potem solidaryzowanie się zarządu z kibicami, gdy warunki postawione przez organizatorów meczu okazały się nie do przeskoczenia dla tych, którzy w swoich piosenkach twierdzą, że Falubaz jest ich jedyną miłością, że są gotowi oddać życie za ten klub itd. Okazało się tymczasem, że wystarczy zabrać im flagi, megafon oraz bębny, a nagle mija chęć do wspierania swojej, podobno ukochanej, drużyny. I z kim tu się solidaryzować, zwłaszcza gdy kilka dni wcześniej prezes mówi, że nie ma zamiaru płacić kar za ich wybryki? Oczywiście po słabym występie pojawiła się informacja o... opóźnieniach w budowie trybuny. Tym razem Robert Dowhan żalił się w internetowym wydaniu poniedziałkowej Gazety Lubuskiej. Poprzednio miało to miejsce na antenie Radia Zielona Góra... po porażce z Unibaksem. Przypadek? Można się chyba zacząć zastanawiać czy wobec postawy grupy podobno najwierniejszych kibiców (mającej najwyraźniej jakieś powiązania z zarządem klubu) oraz samego zarządu, zawodnicy nie poczuli się zostawieni sami sobie, co działaniem motywującym zdecydowanie nie jest.
W Gorzowie po kilku przegranych meczach wreszcie doszło do wstrząsu, wywarto presję na odpowiednich osobach w kwestii przygotowania toru, dodatkowo przyszło wzmocnienie w postaci... kontuzji Daniela Nermarka, co dało możliwość stosowania za niego zastępstwa zawodnika i mamy trzy zwycięstwa z rzędu. Passa wiecznie trwać nie będzie, ale gdy spojrzymy na Stal sprzed trzech tygodni, to te sześć punktów wydawało się wtedy wynikiem nieosiągalnym. Podobnie rzecz się ma ze Spartą i „Jaskółkami”, a Włókniarz robi swoje. Z kolei Leszno i Rzeszów mają dołek (Unia ma wypróbować możliwości Mikkela Michelsena). Gniezno zmieniło trenera i trzeba poczekać co najmniej dwa tygodnie na obiektywną ocenę, a Bydgoszcz robi wszystko, żeby za wiele nie osiągnąć. Jedyny Unibax jeszcze nie przegrał, ale trzeba pamiętać, że na sześć meczy aż pięć rozegrał na własnym torze, co wcale nie musi być miarodajnym wyznacznikiem aktualnej formy torunian.
Najbliższa kolejka może wywrócić tabelę do góry nogami, a więc nikt nie może pozwolić sobie na chwilę przestoju. W takich warunkach szczególnie ważna jest atmosfera w drużynie, co poddaję pod rozwagę zielonogórskim głównodowodzącym. Przez najbliższe dwa tygodnie w mieście królować będzie koszykówka i - chcąc nie chcąc - działacze Falubazu muszą się z taką sytuacją pogodzić.