Lubuskie derby już za nami i spora część kibiców spoza tego województwa, posiadącego dwie niezbyt lubiące się stolice, odetchnęła z ulgą, bo na jakiś czas mają spokój z pompowaniem idiotycznego balona, który nie interesuje nikogo, poza grupą dziwnych ludzi z dziwnego regionu, w którym wiecznie trzeba coś udowadniać. Tym razem w dwumeczu mamy remis i dzięki temu ucichła część krzykaczy, którzy wciąż nie wiedzą czy jest się z czego cieszyć. Będąc mieszkańcem Winnego Grodu sam zaczynam się zastanawiać, czy pisząc cokolwiek na temat tutejszego klubu nie jestem od razu skreślany przez część kibiców, którzy boją się, że za każdym zakrętem czai się na nich kolejny artykuł o Falubazie.
Patrząc na trybuny zielonogórskiego stadionu można zadać sobie pytanie: czy ludzie, którzy kupili bilety na niedzielne spotkanie mogą czuć się usatysfakcjonowani? W dużej mierze odpowiedź zależy od motywacji wydania 55 zł, czyli kwoty niemałej. Czesław Czernicki powiedział, że było to mierne widowisko, a jedyne emocje były ściśle powiązane ze zdobyciem punktu bonusowego. I trudno się z tą opinią nie zgodzić, bo rzeczywiście czas poświęcony na oglądanie tego meczu jakąś wielką promocją żużla nie był. No tak, ale przecież ogromna większość obecnych na trybunach chciała być świadkami derbowych zmagań, które ze speedwayem często mają niewiele wspólnego, bo taki jest urok pojedynków między rywalami zza miedzy. Chodzi po prostu o to, żeby wygrać, a cała reszta ma znaczenie raczej marginalne. Dlatego też zapewne tor wyglądał tak, a nie inaczej. Jeśli ktoś zastanawiał się, czy tak sucha nawierzchnia była efektem działań sędziego lub komisarza, czy raczej nową strategią organizatorów, to obserwując sposób polewania toru i pracę traktorów w grę mogło wchodzić raczej to drugie rozwiązanie. Przynosiło ono efekt do pewnego momentu, ale chyba zapomniano, że mecz ma piętnaście wyścigów, bo nagle gospodarze przestali orientować się w tym, co się wokół nich działo. Nie ma się co oszukiwać, przy tym składzie, jakim dysponowali gorzowianie, nie mieli oni prawa zdobyć tutaj czterdziestu punktów, a zielonogórzanom zrobiło się bardzo ciepło w końcówce. Cóż, tak się dzieje, gdy tor robiony jest przeciw rywalom, a nie pod swoich zawodników. Stracił na tym Falubaz, straciły zawody, ekstraliga nic nie zyskała na atrakcyjności. Po co? Odpowiedź, która narzuca mi się sama, nie nadaje się niestety do publikacji. Mamy ogromny kontrast z pojedynkiem sprzed tygodnia, bo w Częstochowie zrobiono tor pod widowisko, choć ucierpiał na tym wynik, a na W69 zrobiono tor pod wynik, ale ucierpiało na tym widowisko.
Obserwując występy zarówno poszczególnych zawodników Falubazu, jak i całej drużyny, zaczynam się zastanawiać czy te sinusoidalne wyniki są rzeczywiście jakimkolwiek wyznacznikiem ich aktualnej formy. Czy naprawdę drużyna mająca papierowo tak silny skład może dobrze jechać tylko co drugi mecz? Czy doświadczeni żużlowcy mogą być nieprzewidywalni jak początkujący juniorzy? Jest coś dziwnego w tym, że Falubaz spokojnie wygrywa mecze, które wygrać musi, a prezentuje się poniżej oczekiwań w spotkaniach nie mających znaczenia dla pozycji w tabeli. Gospodarze nie zdobyli bonusa i - tak prawdę mówiąc - na chwilę obecną ten bonus wcale nie był im jakoś niezbędnie potrzebny, ale jednocześnie, ze względów czysto wizerunkowych, nie mogli pozwolić sobie na oddanie dodatkowego punktu rywalom. Co więcej, obu klubom zależy na ponownym spotkaniu się w play-offach, bo jedna derbowa impreza pozwala pokryć straty finansowe za inne, mniej dochodowe mecze. Czy przegrana tydzień wcześniej w Częstochowie zapełniłaby w niedzielę SPAR Arenę? Przy tak wysokich cenach wejściówek chyba byłoby to trudniejsze. Wracając jeszcze do żółto-biało-zielonych gwiazd, które regularnie zawodzą, to już nikt nie mówi o zmianach personalnych, choć ani Piotr Protasiewicz, ani Andreas Jonsson wcale lepiej nie jeżdżą. Przecież wszyscy widzieli jak pojechał ich zmiennik w Tarnowie. Więcej dowodów nie potrzeba. Przynajmniej tym, których wiedza ogranicza się wyłącznie do śledzenia wyników swojej drużyny. I nasi milionerzy mają spokój, bo przestano się ich czepiać. Teraz zrobi się roszady w parach i jesteśmy kryci, że zrobiliśmy wszystko,co można było zrobić.
Do czego zmierzam? Do tego, że mimo oficjalnie ogłoszonych zmian regulaminowych, w Zielonej Górze do każdego meczu podchodzi się z kalkulatorem, bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że nagle nie pojawi się pomysł pozostawienia KSM-u i dziesięciu drużyn w ekstralidze. Co więcej, nie tylko Falubaz wpadł na taki pomysł i chyba każdy kibic może sobie dopowiedzieć kto jeszcze liczy się z taką ewentualnością. Tym bardziej, że tegoroczne rozgrywki są bardzo wyrównane, a i raczej trudno się spodziewać, żeby ekipy z Gdańska lub Grudziądza były lepsze od tegorocznych spadkowiczów. A być może chodzi o to, by niskimi współczynnikami zielonogórskich zawodników skutecznie zniechęcić ludzi decyzyjnych do wprowadzania KSM-u na przyszły sezon, bo nie jest przecież tajemnicą, że motywacją do grzebania w regulaminach nie jest chęć poprawy sytuacji całej dyscypliny. Wiem, że na chwilę obecną jest to czysta spekulacja, ale naprawdę trudno jest racjonalnie wytłumaczyć to, co swoim fanom serwują w tym roku żużlowcy z Myszką Miki na plastronie. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby cała ta huśtawka nastrojów była lekko sterowana. Wiadomo, że jednym z głównych źródeł wpływów dla zielonogórskiego klubu są bilety i karnety, więc należy wykorzystać występującą tu modę na Falubaz. Jak każda moda, tak i ta jest trudna do wytłumaczenia, ale pozwala sprzedawać rzeczy zdecydowanie powyżej ich wartości. Wystarczy dobrze opakować towar, a w tym tutejsi działacze mają spore doświadczenie.
Szkoda, że lubuskie derby ograniczyły się znów do idiotycznego liderowania w regionie, a poziom sportowy pozostawił dużo do życzenia. Tydzień wcześniej piszący te słowa wybrał się z Zielonej Góry do... Piły na spotkanie miejscowej Victorii z ROW-em Rybnik i szczerze mówiąc ten drugoligowy mecz był dużo ciekawszy. Bo do prawdziwego speedwaya nie potrzeba przecież ani wielkich gwiazd, ani ogromnych pieniędzy, ani głośnych trybun na stadionach za kilkadziesiąt milionów złotych. Wystarczy stworzyć żużlowcom warunki do ścigania, czego nam – kibicom czarnego sportu – życzę.