Tytułowa fraza to nie moje, ułomnego, słowa. Wypowiedział je człowiek, który w tym, co robi osiągnął poziom, do którego, choćbym pisał sto lat, pozłacanym atramentem i na czerpanym papierze, nigdy się nie zbliżę. Mogę się tylko pocieszyć myślą, że wszyscy inni, włącznie z laureatami Pulitzera, też nie. Tomasz Gollob, bo o nim mowa, swoimi dwudziestoma z okładem latami na żużlowych torach zakotwiczył gdzieś na stałe pomiędzy przystanią mistrza, a wirtuoza. Bo można być mistrzem, nie będąc wirtuozem. I odwróciwszy: długo zdawało się, że casus Golloba na lata udowodni, iż można być wirtuozem, nie będąc mistrzem. Na szczęście nie. O piękny, ostatni roku ze starymi tłumikami, bądźże pozdrowiony! Ale nie o Gollobie będzie ten tekst, a o tym, co bez niego.
W sobotę lipcowa noc była piękna. Ciepła, księżycowa - "widzisz, to blask złota", niejeden z nas rzucił w stronę żużlowego towarzysza, wznosząc ostatni toast. Niejeden... chciałbym napisać "każdy". Czy "wszyscy byliśmy drużyną narodową"? Niektórzy w okolicach 20.50, kiedy Hampel wykorzystał jokera, a Kasprzak "znikąd" objechał Kennetha Bjerre, zamiast dać głośniej, wyszli do Biedronki. U was też do 21-ej? Czyli zdążyli. Takie mam wrażenie. Takie miałem wrażenie już tamtej nocy, kiedy po kilku rozmowach i szybkiej wymianie radosnych SMS-ów z tymi, którzy cieszyli się na Markecie coś tknęło mnie, licho jakieś podkusiło, by poczytać w internecie jak cieszą się rodacy. I wcale nie czytałem na o2.
Cieślak więcej szczęścia niż rozumu,
Wygraliśmy, bo Dzik zdefektował, a wy się cieszycie jak głupi,
Jokera wzięli, umiesz liczyć? Gdyby nie to, bylibyśmy za Danią o 2 punkty,
Gdyby w Częstochowie pojechał Sajfutdinow i Łaguty nie mielibyśmy szans,
Gdyby pojechał Holder nawet nie weszlibyśmy do finału,
Gdyby nie głupi upadek Drymla i powtórka to Bjerre pozamiatałby już w 17. biegu,
Kasprzak totalnie bezbarwny, co on tam robi?
Dudek trzy razy za Czechami, żenada,
Janowski super zawody, widać te silniki co u Grega, ale nie da się na to patrzeć,
Nasi fartem dali radę, ale mieli lepszy sprzęt, tyle,
Jednym punktem, co to za zwycięstwo,
Hampel miał pełne gacie, udało mu się, bo powtórzyli start, ale to nigdy nie będzie Gollob
...
No właśnie, Gollob. Słowo - pardon, nazwisko - klucz. Nie było go, a dla wielu był, i to ważniejszy od tych, którzy jechali. Ba, dzień później znaleźli się tacy, którzy hitowego spotkanie Unibax - Falubaz nie rozpatrywali inaczej, aniżeli w kategoriach żużlowej vendetty. Oto teraz Tomasz Gollob pokaże nowemu, samozwańczemu kapitanowi Hampelowi i temu drugiemu Falubazowi Dudkowi, przez którego tchórzliwy, dwulicowy Cieślak wykopał go ze składu, gdzie raki zimują. I jak wiele jeszcze im brakuje. To tak zamiast cieszyć się ze złota. Ersatz, jak mówią za Odrą. Chore...
Na marginesie, to naprawdę niehumanitarne, urządzać ligową kolejkę najlepszej ligi świata kilkanaście godzin po finale żużlowego mundialu. Ja wiem, że tak było "od zawsze". Ale czy ktoś jest sobie w stanie wyobrazić, że w sobotę odbywa się finał piłkarskich mistrzostw świata, a w niedzielę Real gra z Barceloną Gran Derbi? Absurd jakiś. Kiedy ci chłopcy mieli się cieszyć ze złota, kiedy odreagować, kiedy po prostu odetchnąć fizycznie i psychicznie po całym tygodniu z kadrą? W nocy, w busie z Pragi do Torunia?! Takich absurdów i absurdzików, które w żużlu nikogo już nie dziwią, nawet nie zwracają na siebie uwagi, jest cała masa. Chwała Hampelowi i Dudkowi, że po takim sukcesie, zamiast być jak ten balon, z którego uszło powietrze, potrafili w lidze pokazać tak fantastyczną jazdę. Janowskiemu, Kasprzakowi i ich sobotnim rywalom także.
Tomasz Gollob na Motoarenie wyglądał, jakby faktycznie był podwójnie zmobilizowany. W porównaniu do tych żenujących, letnich występów w Grand Prix różnica była kolosalna. To chyba już naprawdę głównie kwestia "chciejstwa". I ja jestem przekonany, że w tym praskim finale, w kevlarze z Białym Orłem, po raz kolejny oglądalibyśmy takiego pana Tomasza jak z Torunia, nie jak z Grand Prix. Szkoda, że nie dane nam było.
Szkoda, bo najbardziej na tej całej aferze stracił Tomasz Gollob. Nie Cieślak, nie Hampel i nie Dudek. I nie portale, ani gazety, sypiące w tych dniach newsami zaczynającymi się od "z naszych ustaleń wynika". Stracił wizerunek tego, któremu od 20 lat wiernie kibicujemy, bo latem 2013 r. nikt, ani z Zielonej Góry, ani z Torunia, ani z Bydgoszczy, ani nawet z Białegostoku kwestii liderowania tej kadrze nie poddawał pod dyskusję. Kapitan był jeden. I nikomu się nie mieściło w głowie, że zejdzie - ot, tak - z okrętu. A już na pewno nie, zanim w sąsiednim kraju nie stoczy swojej, być może ostatniej już, walki. Jeśli po tym trapie ma zejść, to z medalem. Jak Małysz w Oslo, jak Małysz w Vancouver, jak Małysz w Planicy. Niczego bardziej nie chcieliśmy.
Tomasz Gollob zadecydował inaczej. Chyba, że trener Marek Cieślak łże jak z nut. Bo milionom polskich kibiców wyznał w prime-time'ie, że Tomasza Golloba osobiście poinformował o tym, że ze względu na tor chce, aby w Częstochowie wystąpił Patryk Dudek, natomiast Tomasza Golloba widzi w składzie na finał. Dodając, że "początkowo kapitan tę decyzję zaakceptował". Dementi nie było.
Źle się stało. Może emocje wzięły górę. Może ktoś coś Gollobowi podszepnął, nie do końca sprawdziwszy. Źle się stało podwójnie, bo post factum długo nie potrafiono powiedzieć nam prawdy. Po co była ta informacja o problemach z kręgosłupem? Po co te wypowiedzi pana Tomasza w mediach, że "już miesiąc temu powiedział o tym Cieślakowi..." (czyli chyba wtedy, kiedy pędził do Pragi na test-mecz z Czechami)? Po co to, powtarzane jak mantra, "ustąpiłem miejsca młodszym"? Pan Tomasz nikomu miejsca nie ustąpił. Spakował się i wyjechał.
"Co miałem robić, prosić go na kolanach?" - wypalił podczas transmisji z barażu trener Cieślak. Teraz chyba obaj żałują. Gollob, że po tych 15 minutach "namysłu z dr. Ślakiem" się spakował; Cieślak, że poirytowany - jak sam przyznał - rzucił wówczas swemu kapitanowi: "skoro chcesz jechać, to jedź". Nie wiem tylko, czy żałuje portal, który w przeddzień finału do tego stopnia popsuł atmosferę w kadrze, że jej trener, zamiast mówić o przygotowaniach do występu roku, apelował do kibiców o nie czytanie bzdur w internecie. Pewnie nie, bo ilość odsłon, liczba lajków, "monetyzacja ruchu", kasa... wszystko to dla dobra polskiego żużla.
A gdyby nie ten piekielny deszcz w Częstochowie, pewnie wszystko byłoby inaczej. Chociaż... może dobrze, że spadł? Tomasz Gollob z pewnością jeszcze z kadrą się pożegna. Nie SMS-em. Cieszy, że przynajmniej teraz, po fakcie, w przeciwieństwie do niektórych zacietrzewionych kibiców, z obu stron widać pojednawcze gesty, z żadnej chęci jątrzenia ran. Cieszy to naprawdę. My zaś już dziś wiemy, że mamy drużynę, która w boju najtrudniejszym z możliwych, w finale DMŚ, na obcym torze, nie będąc faworytem, udowodniła, że jest życie bez Golloba. I mamy kapitana, który - czy to się komuś podoba, czy nie - w chwili próby, mając obok siebie Warda i Pedersena zrobił dokładnie to, czego oczekiwalibyśmy w tamtej chwili od Tomasza Golloba. Blask tego praskiego złota będzie promieniował na nasz speedway dłużej, niż nam się wydawało. Ale to docenimy dopiero za kilka lat. Być może w dniu, kiedy Jarosław Hampel kapitańską opaskę przekaże Janowskiemu, Dudkowi, któremuś z braci Pawlickich albo Zmarzlikowi.