Piknik. No, właśnie – to słowo, które ostatnio w polskim sporcie nie ma dobrej marki. Ale w dżungli regulaminowych absurdów, ogromnej presji na ligowy wynik, jazdy na żyletki, zarówno żużlowcy, jak i kibice, po cichu marzą o tym, aby czasami "przewietrzyć" ciężkie powietrze, jakie wisi nad żużlowymi stadionami. W Ostrowie w czwartkowe popołudnie spotkało się dwunastu wyluzowanych facetów, przyciągnęli na trybuny kilka tysięcy równie wyluzowanych oglądaczy. Efekt? Pierwszomajowe widowisko, poniekąd zgodnie z oczekiwaniami, okazało się fantastycznym żużlowym piknikiem - świetną promocją speedwaya i miasta Ostrowa przy okazji.
Wspaniałe widowisko zgodnie chwalili, mimo startu w osłabieniu i dotkliwej porażki, sami Australijczycy. Świetnym humorem tryskał najlepszy z Kangurów, Davey Watt: To były bardzo dobre zawody. Tor był świetnie przygotowany, co sprzyjało ciekawym wyścigom. Zdaję sobie sprawę, że pod koniec meczu wynik stał się trochę jednostronny na korzyść Polski, ale można było podziwiać walkę na torze do ostatniego wyścigu. Taki mecz to dla obu drużyn doskonała okazja, aby zbudować atmosferę i współpracę w zespole przed Drużynowym Pucharem Świata. Sprawdzian z silnym rywalem na pewno będzie procentował w przyszłości. Pomimo że jeździliśmy towarzysko, wszyscy zawodnicy byli zdeterminowani, aby osiągnąć dobry wynik. Zawody oceniam pozytywnie pod każdym względem.
Gdy zapytaliśmy czy startujący w tym roku w KMŻ Lublin Watt nie żałuje, że tego typu mecze nie są częstszym elementem żużlowego sezonu, Australijczyk odparł bez wahania: Nie mamy zbyt wielu okazji, żeby pościgach się w drużynie, a dzisiejszy mecz pokazuje, że to był fantastyczny pomysł. Wszyscy na torze cieszyliśmy się jazdą, a widzowie mogli być usatysfakcjonowani oglądając świetne widowisko.
Choć w końcówce zawodów Polacy przeszli do skutecznej ofensywy i odskoczyli Kangurom na 15 punktów, zadowolony były również manager Aussies, Mark Lemon: Za nami ekscytujący mecz rozegrany w świetnej atmosferze. Było dla nas prawdziwą przyjemnością otrzymać zaproszenie na takie spotkanie. Moim zdaniem stawiliśmy silny opór Polakom, chociaż jechaliśmy bez bardzo ważnego ogniwa w naszym zespole, jakim jest Darcy Ward. Mimo wszystko moi chłopcy z dumą walczyli o punkty do ostatniego biegu. Ja również jestem dumny z zespołu za godną postawę, bo chociaż przyjechaliśmy tu wygrać, to mimo przegranej zostawiliśmy dużo serca na torze. Będący ciągle jeszcze czynnym zawodnikiem Glasgow Tigers Lemon podkreślił wyjątkowy charakter drużynowych meczy miedzypaństwowych: Wszyscy wiemy jak trudno znaleźć jest dzień, kiedy tylu dobrych zawodników będzie miało wolne w swoim kalendarzu. Chłopcy jeżdżą w kilku ligach, wielu zawodników startuje w Grand Prix i mamy świadomość jak dużo pracy kosztowało zebranie takiej stawki w jeden dzień w jednym miejscu. Jednak wiem, że zawodnicy uwielbiają jeździć w swoich drużynach narodowych, więc mam dużą nadzieję, że wkrótce spotkamy się ponownie.
Cameron Woodward nie był do końca zadowolony ze swojej postawy. Kangur, znający ostrowski tor dość dobrze z potyczek ligowych, z pewnością liczył na lepszy występ: Osobiście jestem zawiedziony swoją postawą, ponieważ brakowało mi prędkości, żeby móc w pełni stawić czoła tak dobrym jeźdźcom jak reprezentanci Polski. Krytycznego wobec swojego dorobku punktowego Woodwarda zapytaliśmy, czy mimo wszystko, jako całokształt, spodobała mu się atmosfera ostrowskich zawodów. Cam odpalił błyskotliwym żartem: Nie. Polakom mogła się podobać, bo wygrali. Po czym szybko dodał: Żartuję oczywiście. Cała impreza była niesamowita, rozegrana na świetnie przygotowanym torze, przy pełnym stadionie. Robi to ogromne wrażenie, ponieważ niezbyt często mamy okazję brać udział w takich spektaklach. Chcę więcej! My, Australijczycy, jesteśmy daleko od domu, więc nie mamy zbyt wielu okazji spotkać się, potrenować czy jeździć jako drużyna. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że takie zawody mogły się odbyć.
Zadowolony, mimo wszystko, Cameron sięga już myślami w przyszłość ponieważ podobnie jak w zeszłym roku ma ambicje startować w teamie narodowym podczas DPŚ: Dzisiejsze zawody to również dobra zaprawa przed tegorocznym Pucharem Świata, ale moja postawa na torze wskazuje, że mam jeszcze lekcje do odrobienia. W zeszłym roku zajęliśmy trzecie miejsce bez Chrisa Holdera. W tym roku będzie z nami Chris, ale z kolei ja będę musiał do końca walczyć o swoje miejsce w reprezentacji.
Co warto podkreślić po zakończeniu spotkania wszyscy przedstawiciele drużyny Kangurów byli szczerze zadowoleni. Mimo porażki Australijczycy w naturalny sposób umieli się cieszyć – doceniając rzadką w sumie możliwość jazdy pełną drużyną narodową. Wszyscy podkreślali doskonały klimat zawodów zarówno na torze, w parkingu, jak i na trybunach.
A co usłyszeliśmy po polskiej stronie? Kto wie, czy największym zwycięzcą całych zawodów - obok powołanego w ostatniej chwili Piotra Pawlickiego - nie był Kacper Gomólski. Chociaż nominowany do regulaminowo najsłabszego z biegów nominowanych, gnieźnianin stracił w walce z rywalami tylko jeden punkt: Cieszę się, że wygraliśmy mecz i każdy dołożył ważną cegiełkę do tego zwycięstwa. Z jeden strony, nie miały te zawody dużej wartości, ale dla mnie były bardzo istotne, ponieważ był to mój debiut w meczu, w którym reprezentuję Polskę w drużynie. Jazda z takimi zawodnikami jak Hampel, Gollob, Kołodziej czy Holder to coś fantastycznego. A jeszcze wygrywać z nimi przed własna publicznością, to uczucie nie do opisania. Naprawdę, nie potrafię znaleźć słów, to trzeba po prostu poczuć!
Podopieczny Marka Cieślaka promieniał z radości, choć jego słowa dowodzą, że prawdziwa bomba emocjonalna czaiła się dopiero wewnątrz: Być może na zewnątrz tego nie widać, ale w środku olbrzymia radość tkwi we mnie. Przecież, tak naprawdę, straciłem dzisiaj tylko jeden punkt i to z najlepszym zawodnikiem Australii.
"Na zewnątrz tego nie widać"?! Kibice, którzy oglądali zawody, zwłaszcza ci na stadionie, z pewnością taką tezą będą zaskoczeni. Jako najmłodszy stażem reprezentant, to właśnie Kacper nawiązywał doskonały, chyba najlepszy kontakt z publicznością. Czyżby w przypływie adrenaliny już tego nie pamiętał? Pamiętał: Mój kontakt z publicznością? Jeśli jadę i wygrywam biegi, to dlaczego mam się nie cieszyć? To, co mam w sobie, to zostaje, ale częścią radości lubię podzielić się na gorąco z kibicami. Dzisiaj próbowałem to robić i mam nadzieję, że to się podobało z perspektywy trybun. Bo mi z toru bardzo - przyznał zadowolony z siebie "Ginger".
Nam też. Na moment zapomnieliśmy o zakazach stadionowych dla działaczy, zmianach w planie przestrzennym parkingu na MotoArenie, jeźdźcach kung-fu i paru innych. Już 4 maja niedziela. Ligowa!