Żołnierze po misjach w Iraku, ludzie z listy Forbesa, znani politycy i wybitni sportowcy - to tylko niektórzy korzystający z usług Roberta Rutkowskiego. Kilka lat temu zaproponowano mu pracę psychologa Żużlowej Reprezentacji Polski. - Jak się miało kiedyś orła na piersiach, to nad takimi propozycjami się nie dyskutuje, tylko traktuje jak powołanie do kadry Polski. To honor i zaszczyt - mówił na krótko przed pierwszym spotkaniem z nowymi podopiecznymi. Od tamtej pory minęło kilkaset odcinków "Klanu", a Karol Strasburger opowiedział kolejną porcję "sucharów" w Familiadzie. Robert Rutkowski nie owija w bawełnę. Mamy nadzieję, że czas spędzony na lekturze wywiadu będzie bardziej pożyteczny, niż ten poświęcony wspomnianym wcześniej wydarzeniom.
Marcin Konieczny: Był pan psychologiem żużlowej kadry i blisko współpracował pan z Tomaszem Gollobem. Czy porównując charaktery mistrzów z innych dziedzin, dostrzegł pan w nim coś wyróżniającego?
Robert Rutkowski: Z Gollobem wiele godzin przegadaliśmy jeżdżąc po całej Europie. Kiedyś w hotelu we Wrocławiu siedzieliśmy sami i wówczas zapytałem go: Tomek, ile czasu tak naprawdę byłeś mistrzem świata? On już wiedział do czego piję, uśmiechnął się wymownie i odpowiedział: Jakieś dwadzieścia minut. Spodziewałem się, że tak powie. Taka jest wszak rzeczywistość, a następnie przychodzi do głowy myśl, co zrobić, żeby to utrzymać, żeby temu podołać. Często łatwiej jest wejść na górę, a znacznie trudniej na niej przebywać. Mózg człowieka jest bardzo wrażliwy na słowo "muszę". Przez to szybko można przegrać. Zdecydowanie lepsze od tego jest podejście za zasadzie "chcę tego". Tomek to prawdziwy gladiator wytrzymujący ciśnienie w każdych warunkach.
Gollob to absolutny top tego sportu, a czy ma pan jakieś przyziemne refleksje, które pojawiły się bezpośrednio po kontakcie z żużlem?
Mam swoje przemyślenia. Jednym z nich jest to, że na własne oczy przekonałem się, iż zawodnik jest najmniej istotnym elementem tej układanki. Po wejściu w to głębiej, stwierdzam jedno - to jest syf. Niedawno utwierdził mnie w tym przekonaniu przypadek Warda.
Poznał pan Warda?
Miałem okazję osobiście rozmawiać z Darcym. Od samego początku odniosłem wrażenie, że to kompletny świr. Był pogubiony, pokiereszowany przez doświadczenia życiowe. Tego nie dało się nie zauważyć. Potrzebował rodziny i bliskości, jak każdy normalny człowiek. Niestety, ale muszę powiedzieć, że to co się zdarzyło, ten wypadek, był wyłącznie kwestią czasu.
Jakie zatem wnioski powinno wyciągnąć środowisko speedwaya po tej tragedii?
Rozmawiałem kiedyś z Szymańskim (Przewodniczącym GKSŻ - dop. autor) i zapytałem dlaczego żużlowcom nie robi się regularnie testów na obecność narkotyków w organizmie? Przecież to jest totalny brak odpowiedzialności. Nie wystarczy wyrywkowo wprowadzać badań alkomatem. Dmuchanie w balonik nie załatwi sprawy. Jak zwykle musi dojść do tragedii, żeby zaczęto zastanawiać się nad pewnymi rozwiązaniami.
Chce pan powiedzieć, że ktoś ewidentnie nie potrafi przewidzieć pewnych zdarzeń i zminimalizować ryzyka niebezpiecznych sytuacji?
Zapytałem któregoś razu na jednym ze spotkań, m.in. ze sponsorem tytularnym kadry, firmą ENEA, dlaczego nie zaproponuje się chłopakom organizacji zjazdów rodzin zawodników? Tak, by posiedzieli razem przy grillu, złapali dystans, pośmiali się, pogadali. Podobne sytuacje robi się na zgrupowaniach piłkarzy i często to działa. Żużlowcy powinni widzieć w drugim zawodniku człowieka, a nie tylko rywala, kogoś do pokonania za wszelką cenę.
Jaka była odpowiedź?
Proszę sobie wyobrazić, że właśnie dlatego nie zdecydowano się tego wprowadzać. Żużlowcy mają się tłuc na torze i tylko to się liczy. A potem dochodzi do różnych strasznych sytuacji, a nawet tragedii. W przypadku Warda, za to zdarzenie współodpowiedzialni są wszyscy, którzy dawali przyzwolenie na jego zachowanie i nic z tym nie robili.
Interesuje mnie pana opinia jako psychologa odnośnie nagminnych w ostatnich latach przypadkach korupcji i oszustw. Niedawno światło ujrzała afera odnośnie ustawiania meczów w tenisie. Czy uczciwy sport to już fikcja?
To jest tak, że wśród sportowych kurew szukamy dziewicy. Czysty sport jest wtedy i tylko wtedy, gdy zajmujesz się nim na poziomie amatorskim. W momencie kiedy pojawia się zawodowstwo i do gry wkraczają wielkie pieniądze, kończy się czystość.
A te wszystkie przypadki z całowaniem herbu klubu, podpisywaniem wieloletnich kontraktów, a potem niewypełnianie ich: to budzi u pana śmiech czy wstręt?
Wierność klubowi jest trochę jak wierność w małżeństwie. Przed zawarciem związku facet może bzykać co tylko mu się podoba, pod warunkiem, że wcześniej nie ślubował. Zdrada zawsze boli. To można wyprzeć psychologicznie, ale w podświadomości i tak to się odkłada.
A potem ten zdradzony kibic daje upust emocjom i krzyczy: "Sprzedawczyk!", "Kurwa!" i leci cała masa epitetów. Powinniśmy się temu dziwić?
To jest nieuniknione. Każdy zawodnik powinien się z tym liczyć i musi wiedzieć, że postępując w ten sposób osłabia swoje zdolności do przetrwania. Jaka opinia później ciągnie się za nim? Przecież oni mają swoje rodziny, znajomych. Tego nie da się zdusić "ot tak".
W ligowej piłce mieliśmy gigantyczną aferę "Fryzjera". Ale to wciąż sport numer jeden w naszym kraju. Jest telewizja, pieniądze, doszły nowoczesne stadiony. Udało się usunąć "czarne owce"?
Niemożliwym jest, żeby po tej aferze nagle zaprzestano procederów korupcyjnych w polskiej piłce. Według mnie po prostu mafijne kontakty zostały bardziej uszczelnione.
Czy sportowcy obecnie, niczym politycy, stracili kontakt z rzeczywistością? Duże pieniądze i wspaniałomyślni menadżerowie przysłaniają im cały świat?
Robisz nawet najmniejszy sukces i nagle pojawiają się sami pochlebcy, wszyscy im dupę liżą. Brakuje wówczas rzetelnych informacji, chłodnego i krytycznego spojrzenia. A pieniądze brudzą wszystko. Najgorzej jest w sytuacji młodych sportowców, którzy coś zdobędą. Kiedy widzą na stole kasę, o której wcześniej nawet nie śnili, tracą trzeźwość myślenia. Młodzi są też najbardziej podatni na skorumpowanie.
Z tym "lizaniem dupy" to już prawdziwa plaga. Jeśli napiszesz teraz coś krytycznego o sportowcu, to zaraz cała jego świta zmiesza cię z błotem…
Takie są realia. Słyszałem, że Małysz zakończył karierę, bo nie miał już siły skakać z tymi wszystkimi interesownymi dupkami na plecach. To najlepszy dowód.
Robert Rutkowski