Kogo lubię w naszym środowisku? Ja akurat lubię wszystkich. Tylko nie wszystkich jednakowo. Łapiecie? To jasne, że jeden leży ci bardziej, a drugi nieco mniej. Że z jednym jest ci po drodze, a z drugim nie bardzo. Gdy na piwo prosi kumpel, to ruszasz z uśmiechem na ustach. Gdy jednak zaprasza ktoś mniej lubiany, może usłyszeć: „Nie wiem, czy się wyrobię”, „Odezwę się jeszcze” albo „Zobaczymy, bądźmy w kontakcie”. A zwrot „bądźmy w kontakcie, zdzwonimy się” oznacza mniej więcej tyle, że jeśli ty nie zadzwonisz do mnie, to ja do ciebie nie przekręcę na pewno (…)
***
Coraz bliżej do premiery książki Marka Cieślaka "Pół wieku na czarno" napisanej wspólnie z Wojciechem Koerberem. Autobiografia trenera polskiej kadry do księgarni w całej Polsce trafi 13 kwietnia, a my już dziś prezentujemy jej kolejny fragment.
Przypominamy, że na stronie empik.com trwa przedsprzedaż książki. Jest ona dostępna w promocyjnej cenie 31,49 zł.
"Pół wieku na czarno" można znaleźć również na www.labotiga.pl, a od 13 kwietnia w dobrych księgarniach w całej Polsce.
***
Fragment książki:
Wiecie, kto jest moim ulubionym zawodnikiem w kadrze? Jarek Hampel, z którym miałem do czynienia w Pile i we Wrocławiu. Od początku był olbrzymim talentem. Jako 16-latek startował w parze z samym Hansem Nielsenem i ku zaskoczeniu wielu dawał sobie radę. Od samego początku. I uważam, że długi czas jechał na tym talencie. Jeśli chodzi o treningi fizyczne, trudno było zagonić chłopaka do systematycznej roboty, a i ze szkołą był na bakier. Przyjeżdżali profesorowie z Leszna i wręcz błagali:
– Żeby ten Jarek do szkoły chociaż czasem chodził!
A Jarek przysięgał, że tak właśnie będzie, po czym okazywało się, że nie znalazł czasu… Szkoda, bo to bardzo inteligentny chłopak i tę szkołę spokojnie mógł skończyć.
„Ten Jarek to taki cukiereczek”, zwykła powtarzać moja żona. Wtedy jej odpowiadałem, że taki cukiereczek to z niego wcale nie jest, bo swój charakterek ma. Oj, ma! Potrafi mieć swoje zdanie i twardo przy nim obstawać, potrafi się też odciąć. Muszę wtedy zachować spokój, a Jarek wie, że bardzo go lubię. Niekiedy jednak to wykorzystywał. Choćby we Wrocławiu.
– Gdzie ty jesteś, bo trening zaraz zaczynamy? – wykręciłem raz do niego numer.
– Trener, jadę, za parę minut będę. Pod Trzebnicą już jestem – wyjaśnił nasz cukiereczek.
Czekamy, czekamy, a jego nie ma. W końcu przyjechał, ale dopiero po południu. Gdy do niego dzwoniłem, nie wyjechał jeszcze nawet z domu pod Piłą.
– Dobra, to pójdziemy pobiegać, żebyś dnia straconego nie miał – zaproponowałem, co w ocenie Jarka brzmiało wówczas jak wyrok.
Stosunki z Gollobem? Tomek to solista, stworzony dla siebie. Niekiedy zawodnicy gadają, że pomagają temu czy innemu, i Tomek też potrafił się podobnie wypowiadać. Prawda jest jednak taka, że pomagać może do pewnego momentu. Jeśli poczuje, że uczeń jest w stanie przerosnąć mistrza, pomoc nie wchodzi już w grę. I można powiedzieć, że taki właśnie powinien być mistrz świata – w pewnym sensie samotny, zaborczy, jeśli chodzi o własne osiągnięcia. Tak postrzegam Golloba. Nie jest to zresztą jego wada. Ale doszliśmy z Tomkiem do pewnego kompromisu, którego osiągnięcie mogło się wydawać niemożliwe. Otóż braliśmy do kadry zawodników, którzy na co dzień się nie znosili. Bo ani Protasiewicz nie lubił Golloba, ani Gollob Protasiewicza. Kasprzak? Gollob go tolerował, jednak bardziej z uwagi na dobre relacje z Zenkiem, ojcem Krzyśka. Potem wspólnie reprezentowali gorzowską Stal, gdzie początkowo Tomek był królem toru. Później już mu tam nie szło, bo trener Paluch nie rozpieszczał starszego zawodnika szykowaną nawierzchnią.
Jarek za Gollobem nie przepadał, a że nie ma między nimi dobrej krwi, przekonałem się dobitnie podczas jednej z toruńskich rund Grand Prix. Najpierw poszedłem pogadać z Jarkiem, a później zajrzałem do Tomka.
– Chyba za długo gadałeś z Hampelem – złowrogo przywitał mnie Gollob.
Odszedłem wtedy na bok i zacząłem myśleć: na cholerę mi przyjeżdżać na Grand Prix, skoro inni oceniają, jak długo z kim rozmawiam i snują domysły, że mogę uświadamiać Hampela, w jaki sposób ma pokonać Golloba. Przecież to są doświadczeni zawodnicy, a uwagi i tak często lekceważą, bo mają swoich podpowiadaczy. Gdy jednak nadchodził czas Drużynowego Pucharu Świata, sytuacja ulegała zmianie. Raz podszedłem do Golloba.
– Idź no do „Protasa” i powiedz mu, co ma założyć, żeby było dobrze – poprosiłem.
A on poszedł bez słowa. Nie wiem, czy doradzał mu dobrze, czy źle, ale chyba jednak dobrze, bo w innym wypadku nic byśmy nie wygrali. A Gollobowi na wygrywaniu zależało cholernie. Często gadał, że dla orzełka dałby się pokroić, i muszę powiedzieć, że mówił prawdę. Tyle razy stałem przy Tomku na pudle i zawsze widziałem szczęśliwego człowieka, który osiągnął właśnie swój cel.
***
O książce:
"Żużel to nie liczby. Żużel to twarze. Czasem umorusane, a czasem upie***lone".
Odkąd w 1966 roku po raz pierwszy usiadł na motorze, zakochał się w żużlu bez pamięci. Najpierw jako zawodnik, a później utytułowany trener poświęcił mu całe życie. Dziś trudno wyobrazić sobie czarny sport bez tak charyzmatycznej i barwnej postaci, jaką jest Marek Cieślak.
Dlaczego podczas DPŚ 2013 nie skorzystał z Tomasza Golloba? Kiedy stracił szacunek do Jerzego Szczakiela? Czy Greg Hancock celowo nie doleciał na finał DMP do Tarnowa? Który prezes chciał sam ustalać skład zespołu? Co naprawdę wydarzyło się w Ostrowie?
W tej książce trener reprezentacji Polski pozwala zajrzeć czytelnikom za kulisy wielkiego speedwaya i wyjaśnia, "kto jest kim" w żużlowym środowisku. Szczerze i bez lukrowania pisze o zawodnikach, prezesach i działaczach, ale też o wypadkach, przygotowywaniu toru i mediach.
Autor: Marek Cieślak, Wojciech Koerber
Data wydania: 13 kwietnia 2016
Cena okładkowa: 39,90 zł (miękka okładka)
Format: 140 x 205 mm
Liczba stron: 352 (+8 wkładka zdjęciowa)
ISBN: 978-83-7924-557-4
***
Uwaga: Tuż po oficjalnej premierze książki (13 kwietnia), opublikujemy naszą, subiektywną recenzję tej pozycji. W ślad za recenzją pojawi się konkurs, w którym nagrodami będą wspomniane książki, ufundowane przez Wydawnictwo SQN. Śledźcie nasz portal i fanpejdż.