"Baloniku nasz malutki rośnij wielki, okrąglutki. Balon rośnie, że aż strach, przebrał miarę, no i trach!". Wierszyk ten, dobrze znany, dedykujemy wszystkim działaczom, którzy chcieli przechytrzyć pogodę i na siłę odjechać kolejkę ligową. "Napinka" na portalach społecznościowych nie przegoniła jednak chmur, ani nie przekonała deszczu, by lunął gdzie indziej. W efekcie najbardziej wystrychnięci na dudka zostali (a jakże!) kibice, którzy naiwnie wybrali się na stadiony. Do takiej sytuacji doszło między innymi w Poznaniu, gdzie stawano na głowie, by odjechać spotkanie zgodnie z terminarzem. No i co? Dupa i chlupa. Tak jak towarzystwo się zjechało, tak i rozjechać się przyszło im.
Na Golęcin zjechali się kibice z całej Polski. Kto był, ten widział, że po obiekcie przechadzali się fani z Grudziądza, Gniezna, Ostrowa Wielkopolskiego, Leszna, Rybnika, Wrocławia i kilku innych miejscowości. Przyjechali, bo ktoś im powiedział, że mecz najprawdopodobniej się odbędzie. Prognozy pogody na trzy dni przed planowanym meczem były bardzo słabe. Wszystkie portale meteorologiczne zapowiadały niskie temperatury i deszcz. I rzeczywiście, od piątku w stolicy Wielkopolski lało jak z cebra w ciągu dnia, a nawet całą noc. W niedzielę opady ustały dopiero około południa. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby się rozegrać zawody, to czy komuś chciałoby się oglądać wyłącznie zachowawczą jazdę albo jeszcze większe narażanie zdrowia niż zazwyczaj? Może i tak – amatorzy kwaśnych jabłek są wszędzie.
Najbardziej zmyleni zostali ci kibice, którzy dotarli do Poznania na kilka godzin lub jeszcze krócej przed godz. 17. Wtedy na torze nie było ani stojącej wody, ani jednej kałuży, a zbronowany tor przesychał. Tyle tylko, że słońce i wiatr były tego dnia znikome. Po godzinie 16 ułożono nawierzchnię, a pojazdy ją ubijały. Dopiero po tych zabiegach dało się wyraźnie zauważyć, że tor przypomina gąbkę mocno napitą wodą. W wielu miejscach był bardzo miękki, a idąc po nim stopy się zapadały.
Większość gości z Rybnika nawet nie przebrała się do jazdy. Václav Milík ze Sparty był natomiast w kevlarze. - Przebrałem się, ale co z tego, skoro teraz znowu muszę się przebrać (śmiech). Od rana tor wyglądał słabo, ale w godzinę zawodów było zdecydowanie lepiej. Nasi ludzie włożyli dużo pracy w przygotowanie nawierzchni, ale mimo to nie była idealna. Dopiero gdyby można by odjechać próbę toru, to moglibyśmy powiedzieć coś więcej. Drugi łuk wyglądał przyzwoicie, ale pierwszy był strasznie mokry i nierówny – mówił po odwołaniu spotkania.
O rozpoczęciu ścigania nie chciał nawet słyszeć komisarz toru Jacek Krzyżaniak. Odmienne zdanie miał za to menadżer wrocławian. - Byłem przekonany, że uda nam się przygotować w niedzielę dobry do jazdy tor. Trochę zmyliła nas pogoda. Miało być przede wszystkim cieplej i mniej chmur. Wówczas pewnie zdążyłby wyschnąć – powiedział niezadowolony Piotr Baron.
W przypadku planowanej potyczki Betardu Sparty z rybniczanami zabrakło ewidentnie logicznego myślenia i chłodnej (jak niedzielna pogoda) oceny sytuacji. Skoro wszędzie prognozują ulewny deszcz dzień w dzień, to nie ma sensu ryzykować i porywać się z motyką na słońce. - Wie pan, to są trudne do podjęcia decyzje, bo pogoda bywa kapryśna. Czasami można odwołać coś przedwcześnie. Ja mam wrażenie, że gdyby w niedzielę w Poznaniu poświeciło słonko, ten tor nadawałby się do jazdy – mówił mi w parku maszyn prezes ROW-u Krzysztof Mrozek. Cóż, gdyby babcia miała drucik, to by było radio, panie prezesie.
Po kolejnych przełożonych meczach w środowisku żużlowym podniosły się głosy nawołujące do obowiązkowego wyposażania klubów w systemy chroniące tor przed opadami. Nie wiadomo jednak do końca co to miałoby być. - Przykrywanie nawierzchni nie ma żadnego sensu. Na pewno niewiele by to pomogło, gdyż woda i tak przedostaje się pod folię. Ten się z kolei odparza. Kiedyś próbowano takich sztuczek i to się nie sprawdziło – uważa Baron. – Nie jesteśmy w stanie idealnie, hermetycznie i co do centymetra przykryć toru. Problem więc pojawia się przy składaniu folii. Wtedy tor, który znajdował się pod folią jest suchy, a w miejscach nieszczelnych jest mokry. Taka nawierzchnia wówczas sprawia jeszcze więcej problemów – dodał szef ROW-u.
Uzależnienie od pogody to z całą pewnością jedna z największych wad speedwaya. Spadnie deszcz - i umarł w butach. Mecze zagrożone, przełożone, odwołane, opóźnione... Dlatego zawsze postrzegany będzie jako sport zaściankowy. Tak bardzo przez nas kochany, ale zaściankowy. Jak to jednak w miłości bywa: kochamy nie za zalety, ale mimo wad.
Marcin Konieczny
Foto: Kasia Michalak