KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Doyle upadek ZGMam problem. Nie tyle z samym sobą (choć kilka też by się znalazło), ale z tą częścią mnie, która od 25 lat przesiąka metanolem, kurzem i zapachem palonego sprzęgła. - Może pora zmyć to z siebie... - pomyślał, biorąc głęboki oddech. Ablucja w miejscu publicznym jest, zdaje się, wzmiankowana w kodeksie wykroczeń, gdyby jednak ktoś zechciał potowarzyszyć - serdecznie zapraszam. Kryzys więc? Cóż, każdy ma takie, w życiu zawodowym, prywatnym, także w obrębie własnych pasji i obszarów zainteresowań. Żużel takim jest, jednym z kilku. Sęk w tym, że ten mój żużlowy kryzys nie jest wynikiem jednego wypadku chłopca o twarzy laureata Konkursu Chopinowskiego, przeciwnie - dramat Krystiana Rempały stał się przyczynkiem do kilku rozważań i katalizatorem złych konkluzji, które wykluwały się od co najmniej 10 lat (po czym często z miejsca były pędzone do kąta). To oczywiście był nieszczęśliwy wypadek, wiem. Suma dwóch nieszczęśliwych wypadków. Jak ten Darcy'ego, jak Lee, jak "Cegły", jak Grześka, Witalija, Arka, Michala, Wojtka... jak wszystkich w minionej dekadzie. Tylko coraz częściej mam wrażenie, że w ostatnich latach cały ten nasz "sport" jest jednym wielkim nieszczęśliwym wypadkiem.


Jeszcze w połowie maja byłem przekonany, że najbardziej spektakularną akcją sezonu 2016 będzie akcja Tomasza Golloba z Grudziądza (jedna z kilku), ale dziś jest oczywiste, że najważniejsza akcja tego sezonu jest dziełem innego bydgoszczanina. Trwa od 23 maja w Jastrzębiu-Zdroju. Profesor Jan Talar, który się jej podjął, nad Wisłą nie ma dobrej prasy. W zasadzie ma ją tylko złą, i tylko jednostronnie, bo sam z mediami tzw. głównego nurtu nie rozmawia. Dlaczego? Ponieważ swego czasu przedefiniował pojęcie takiego etycznego imperatywu, jakim jest prawo do życia. Jego ujęcie śmierci pacjenta nijak ma się do spisanych urzędowo norm i wytycznych. A może inaczej, zarazem mniej dyplomatycznie, żeby nie powiedzieć "brutalnie" - to on wykazał, że setki i tysiące ludzi, którzy mieli takie same prawo, jak każdy inny, by wszelkimi dostępnymi środkami ratować ich życie, ratowanych nie było. I nie jest nadal. Potrzeba trzech podpisów, a w polskich realiach - co profesor udowodnił - często wystarcza jeden. Zszokowani?

Niektórzy w ogóle tezę taką zanegują, niektórzy nie tylko zanegują, ale i wyartykułują ostrzeżenie, by nie dać sie zwieść bajdurzeniom naciągacza-szarlatana (wszak autor ww. tezy jest kontrowersyjny, bierze udział w "podejrzanych" konferencjach, mówi o dyktacie firm farmaceutycznych, oskarżany był już o prywatę, korupcję, odebrano mu kierownictwo kliniki, w której wybudzał pacjentów, chciano odebrać prawo wykonywania zawodu, i pewnie jeszcze kilka pomniejszych spraw), część po raz pierwszy zda sobie z tego wszystkiego sprawę, co jest zrozumiałe, gdyż z reguły dopiero wtedy, kiedy taka sytuacja spotyka kogoś z naszych bliskich, zdajemy sobie sprawę z realiów. Jako zwykły "szarak" jestem za tym, żeby "enfant terrible" polskiego środowiska medycznego dostał absolutnie wolną rękę, niechby złamał wszelkie lekarskie zasady, niechby nawet zawarł pakt z samym diabłem, byle tylko Krystiana Rempałę obudził. Nie mam pojęcia, ile to może potrwać, sam profesor zawsze podkreślał, że to proces, czasem wielotygodniowy, czasem wielomiesięczny - ale niechaj mu się uda. Osiemnaście lat to nie jest wiek na zasypianie.

A jeśli w wyniku tego politycy i urzędnicy znowu zechcą dobrać się Talarowi do skóry, pierwszy zaproponuję, żeby zmienić polityków. Anarchia? Proszę bardzo, jeżeli w zbożnym celu, mogę być anarchistą. Przypomnę, że w XIX w. nikt tak głośno nie domagał się wskrzeszenia niepodległej Polski jak niejaki Bakunin - ojciec anarchizmu.

Taka wspominka: 15-letni Krystian w kasku czerwonym. Sam nie wiem, dlaczego akurat wtedy włączyłem nagrywanie. Swoją drogą, czy to nie był pierwszy występ tego chłopca poza domowym torem? Z pewnością jeden z pierwszych.


Profesor z Bydgoszczy przedefiniował coś bardzo trudnego, coś z pogranicza medycyny i etyki, pewien absolut; mnie zaś te kilka dni wyciszenia i zwolnienia pędu skłoniły do postawienia analogicznego pytania o rzecz etycznie znacznie prostszą - całą naszą dyscyplinę. Czy takiego samego przedefiniowania nie wymaga pojęcie "sportu żużlowego"?

Ten sport żużlowy jest przecież pojęciem na wskroś fachowym, oficjalnym. Mamy Główną Komisję Sportu Żużlowego, Przepisy Dyscyplinarne Sportu Żużlowego, "kontrakty o profesjonalne uprawianie sportu żużlowego", coroczne kalendarze sportu żużlowego - to wszystko jest do znalezienia na stronach PZM. W każdym razie "sport" zawsze występuje przed "żużlem". W nadrzędnej do niego roli.

Osobiście od dość dawna staram się nie mieszać słowa sport z żużlem, ewentualnie to pierwsze ubierać w cudzysłów - ale to tylko moja autorska fanaberia, nikt nie musi się z tym zgadzać. A bez zastanowienia nawet nie powinien, tak bym wolał. Czymże bowiem jest ten sport? To wbrew pozorom całkiem poważne pytanie, a nad odpowiedzią niejeden uczony połamał sobie pióro. Jest kilka ujęć, jeszcze więcej definicji, w dodatku ewoluowały one w miarę postępów kultury fizycznej, rozwoju techniki, powstawania nowych dyscyplin... Można za jedyne słuszne przyjąć ujęcie prawne i zacytować Ustawę z dnia 25 czerwca 2010 r. o sporcie (tak tak, może nie każdy wie, ale sport w Rzeczpospolitej jest ściśle zdefiniowany na poziomie ustawy), która mówi:

sport definicja


Ustawodawca celowo wprowadził owe "wszelkie formy" i bardzo szerokie dookreślenia, dzięki czemu nawet miłośniczki cotygodniowych spacerów z jamnikami szorstkowłosymi także mają pełne prawo nazywać się sportsmenkami. I bardzo dobrze. Co dopiero żużlowcy... Aczkolwiek co wnikliwsi już na tym etapie zatrzymają się na chwilę i zastanowią, jak bardzo nasz żużel "poprawia kondycję psychiczną", a jak "rozwija stosunki społeczne"? Ktoś złośliwy wskaże, że sprzyja raczej wzrostowi agresji, stanom depresyjnym, chamstwu, uwalnianiu instynktów pierwotnych i... mógłbym dodać jeszcze kilka innych, ale chwilowo muszę opublikować na fanpejdżu hot-newsa: oto ojciec ciężko poszkodowanego zawodnika poczuł się w obowiązku wystosować specjalny apel, aby nie zlinczowano drugiego zawodnika...

Chciałbym jednak zejść z gruntu tak wysokiego jak grunt ustawy i zamiast ujęcia prawnego, zerknąć w stronę tego ciekawszego - naukowego. Jak wspomniałem, definicji jest kilka, bowiem nad uchwyceniem sportu w jakieś spójne ramy zastanawiało się wielu myślicieli i naukowców, a początki wywieść można jeszcze z Grecji czasów klasycznych (zainteresowanych odsyłam np. do tego krótkiego wykładu prof. dr hab. Stanisława Judyckiego z KUL). Wszędzie jednak, od najdawniejszych czasów poczynając, obok oczywistej rywalizacji i wyników, przewijają się takie wspólne cechy jak: przestrzeganie zasad, szlachetność, szacunek do rywala (fair play), równe szanse, solidarność i w końcu - a właściwie od tego powinno się zacząć - rozwój fizyczny. Spróbujmy pogrupować te sportowe imponderabilia w dwa zbiory, na koniec dodając jeszcze trzeci - będący już cechą właściwą sportowi żużlowemu i kilku dyscyplin jemu podobnych:

I. Rozwój fizyczny, zasady i ich przestrzeganie, równe szanse
 
- Panie Krzysztofie, jak forma? - zwraca się telewizyjny reporter do Krzysztofa Kasprzaka.
- Jaka forma? Dziś w żużlu 80 procent wyniku to sprzęt, a nie forma.
 
Dla jasności, to nie ten zdołowany, będący cieniem samego siebie "Kris" z sezonu 2015 - to rozmowa zarejestrowana dwa lata wcześniej podczas meczu Polska-Reszta Świata, w którym KK po czterech startach miał na koncie (3,3,3,3). Kto wysili nieco pamięć, przypomni sobie takie zawody.

A to już bieżący, 2016 rok, i kolega Kasprzaka - Matej Žagar. Włączam któregoś dnia telewizor, a tu chłopisko dwumetrowe niemal popłakuje, że ma już serdecznie dość, bo kiedyś coś zależało od nich, a teraz "pierwszy lepszy", wychudzony niczym Mahatma Gandhi, dostaje dobry silnik i odjeżdża mu, mknąc do mety jedyną twardą ścieżką. Bo on, człowiek ze Stali, musi tam dowieźć swoje cielsko, a tamten, birmański mnich, nie. Aż sprawdziłem, ile ten Žagar waży, że aż taką hecę z tego czyni. Ponoć 75 kg.
 
Równe szanse. Tylko jakie tu równe szanse, skoro skrajne nierówności ujawniają się już na samym początku żużlowych karier? Nasze kluby praktycznie nie szkolą. Co w niczym nie przeszkadza, że bardzo chętnie wyciągają ręce po dotacje z miejskich budżetów, gdzie na papierze widnieje właśnie "szkolenie" i "młodzież". Ale na co te pieniądze idą - tajemnicą poliszynela. Są chwalebne wyjątki, kilka "kuźni talentów", ale zerknijcie po naszych najmłodszych gwiazdach - czy to przypadek, że większość z nich nosi dumnie to samo nazwisko, co tata czy wujek - słynni żużlowcy? W papierach potem wszystko wygląda pięknie, bo licencję taki brylancik zdaje w barwach któregoś z klubów, ale tak naprawdę w rubryce wychowanek powinien mieć wpisane "projekt taty". Jeśli jest inaczej, to dlaczego najczęstszy news z GKSŻ brzmi: "egzamin na licencję odwołany"? Czy zdolny chłopak z Rawicza, Krosna lub Łodzi ma równe szanse startu w stosunku do tych, jakie mieli Dudek, Zmarzlik, Pawliccy czy Ajtner-Gollob? Kilku takich chłopaków z Łodzi właśnie napisało do nas z apelem, żeby pomóc im w walce o możliwość trenowania ulubionej dyscypliny. W piłce, hokeju, siatkówce czy skokach narciarskich te dysproporcje są jednak mniejsze.
 
Grand Prix Challenge i Krzysztof Buczkowski. Pamiętamy. Do rozgrywki o tytuł Mistrza Świata wszedł facet, który według wszelkich reguł powinien te zawody oglądać w telewizji. W towarzystwie swojej uroczej partnerki i nie mniej uroczych dwóch kanapowych "bombli". Pośmialiśmy się z Anglików? Fajnie. A czy ktoś pamięta, kiedy ostatnio z naszej Ekstraligi ktoś spadł "tak normalnie", w wyniku osiągniętych na torze rezultatów? Pytam całkiem poważnie. Kiedy to było?
 
Dużo bliżej, bo w sezonie 2015, jeden klub wygrał całą naszą ligę... tylko zapomniano im powiedzieć, że "główny sponsor wyższej ligi nie jest zainteresowany reklamą na ich terytorium", więc i tak nie mogą awansować. Dzięki temu Łotysze z Dyneburga do końca "gryźli szlakę", generując sobie faktury na tysiące euro za kolejne "trójki" swoich liderów. Tylko czekać, kiedy odbije się im to czkawką.
 
Twierdzę, że jeśli nic się nie zmieni w drodze, jaką podąża nasz żużel, nie minie 10 lat, a spadkowicza z Ekstraligi wybierać będą kibice za pomocą SMS-ów. Podobnie jak drużynę, która awansuje z I ligi i przynajmniej jednego z uczestników play off. Opłata nie będzie wygórowana, kilka zł + VAT. Dacie radę posłać kilka. Ktoś powie, że kpię. Co prawda w dowodzie mam wpisany 1 kwietnia, ale piszę w tej chwili śmiertelnie poważnie.
 
Wymyśliliśmy ZZ-tkę, żeby mniej cierpiały poszkodowane przez pecha kluby, aż pojawił się jeden taki klub, który twórczo postanowił wykorzystać "życiową" formę Jonasa Davidssona i w dniu ekstraligowej kolejki wysłał go na "obowiązkowy" moto-piknik w jego ojczyźnie. Magia. A jeszcze wcześniej był taki trener, który... zaraz, on chyba nawet obecnie widywany jest w klubie z wersu powyżej. To jeden z żużlowych wywiadów - klasyków, króciutki, więc pozwolę sobie zacytować w całości:
 
W oficjalnym składzie Atlasa jest jedna zmiana. Krzysztofa Słabonia zastąpi Tomasz Jędrzejak. Rozważa pan tzw. ZZ za tego zawodnika? Wtedy więcej startów zaliczyliby liderzy - Hans Andersen i Jason Crump.
- To zależy. Jeśli Jędrzejak zachoruje, to tak. A jeśli będzie zdrowy, pojedzie.

Jest piątek. Jak się czuje teraz?
- Już trochę pokasłuje.

Marek Cieślak (wrzesień 2007). Rozmawiał Filip Łazowy (Gazeta Wyborcza)
 
Traf chciał, że wybrałem się na tamten wyjazdowy półfinał i mogę z całą odpowiedzialnością za słowa potwierdzić, że na starym torze Apatora nie dostrzegłem Jędrzejaka (nie słyszałem też co prawda jak pokasłuje). Moja Sparta po heroicznej walce przegrała, ale gapą był kto inny.


II. Solidarność, szlachetność, szacunek dla rywala
 
Pojęcie "zwycięstwa poprzez sportową klęskę" za kilka lat wejdzie do kanonu akademików z katedr historii sportu. "Wyślijmy juniorów, dwóch rezerwowych - dostaniemy baty do 23, ale oni za dwa miesiące zbankrutują". Znak towarowy zastrzeżony (TM).
 
O tej solidarności, tym razem wśród samych żużlowców (a raczej ich braku) mówił ostatnio dużo Tomasz Gollob. Że on od dawna chciał, ale go nie słuchano. Kto nie słuchał? Domyślam się, że ci, którzy w tygodniu mieli do obskoczenia Szwecję, Anglię i Danię. A to po to, żeby pokryć gigantyczne koszty uprawiania tego "sportu". Jeśli mam być szczery, to jedyny widoczniejszy przejaw solidarności środowiska ligowców, jaki ostatnio dostrzegłem, polegał na kategorycznym proteście wobec pomysłu zabrania pieniędzy temu, którego przywiozą na 5:1. Nasz mistrz wszech czasów postuluje też, żeby do końca sezonu zakazać używania brony. Brony, nie broni. Czekam na pierwsze solidarnościowe odruchy.
 
Pomijam tu takie akty werbalnej lub internetowej solidarności, jak w przypadkach wielkich dramatów, jak Warda w sierpniu czy obecnie Krystiana Rempały, bo to przecież naturalne ludzkie odruchy serca. Są jeszcze mecze charytatywne, fakt. Szkoda, że zawsze kończą się większą lub mniejszą chryją (ale tylko w Polsce, bo w Szwecji lub Anglii wszystko jest na tip-top). Pamiętam jak jesienią 2015 r. obarczyłem kolegę Marcina Kuźbickiego tłumaczeniem pierwszego po kontuzji wywiadu udzielonego przez Darcy'ego Warda na swoim macierzystym stadionie w Poole. Nie było łatwo, bo Ward chlipał jak bóbr - tak, że momentami trudno było coś z tego zrozumieć. Kuźbicki oczywiście doskonale sobie poradził, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że "D-dublu" chlipał, bo dziękował, ujęty szlachetnością tak wielu ludzi, w tym - zwłaszcza - kolegów z toru. U nas ci sami koledzy z toru ponoć też pieniędzy za start nie wzięli, ale już za hotele, samoloty, przejazdy, a pewnie i amortyzację sprzętu, faktury wystawili. Teraz prezes klubu obracającego milionami złotych polemizuje za pośrednictwem social-mediów z forumowiczem "Buszmenem", który raczył był zauważyć, że skoro z TAKIEGO eventu szacowany przelew dla Warda wyniesie 35 tys. zł (tak w mediach mówił sam prezes), to jest to śmiesznie mało, ergo: chyba "para poszła gdzieś w gwizdek". Czyli rozumieć należy, że gdyby widzów przyszło nie 12, a 6 czy 7 tysięcy, to pomimo wielkich zawodów Ward nie dostałby ani złotówki. Może chociaż przyjaciele z toru rzuciliby wtedy po 50 euro do kasku, żeby totalnego wstydu nie było? Nie wiem, czy forumowicz "Buszmen" skorzysta z propozycji zastąpienia prezesa Termińskiego i zostania szefem KS Get Well, natomiast im bardziej się w tę sytuację zagłębiałem, tym bardziej odnosiłem wrażenie, że Ward - w międzyczasie dla kilku "srebrników" popisowo zohydzony przez dwa nasze główne portale - wcale nie działał w jakimś irracjonalnym, egoistyczno-materialistycznym afekcie. Może po prostu on pierwszy wyczuł, że na tym spektakularnym i bardzo medialnym "akcie szlachetności" lepiej ma wyjść ten, kto tą szlachetnością potrzebuje się wykazać, niż on - tej szlachetności główny beneficjent?
 
Na szczęście, jak to z reguły bywa, sprawę uratowali ci, którzy faktur nie wystawiają - kibice z Torunia i okolic. Nie dość, że kupili bilety, to do puszek zebrali ponad 25 tys. zł. Podobnie na wysokości zadania stanęli fani w Zielonej Górze (i nie tylko), którzy przez całą jesień hurtowo kupowali koszulki dystrybuowane przez fundację Falubazu. Niestety, tutaj nie uhonoruję dobroczyńców podając konkretną kwotę, bo kiedy o nią, oficjalnym pismem, zapytałem falubazową fundację - kamień w wodę. Zero odpowiedzi. Teraz, kiedy senator Dowhan czeka z otwartymi ramionami na ulubieńca kibiców przy W69 Saszę Łoktajewa, atmosfera powinna się poprawić, więc może mi odpiszą. Po 7 miesiącach. A może ktoś z Czytelników zna bilans tamtej zbiórki i podzieli się kwotą w komentarzu? Bo zdaje się, że koszulki zielonogórskie były droższe od tych toruńskich.

... A w międzyczasie, gdzieś zupełnie obok i po cichu, mamy takie akty szlachetności, jak gest Jakuba Jamroga w sezonie 2015 podczas meczu Start Gniezno - Orzeł. Gdzieś Ty się, chłopie, uchował na tym bezrybiu?! (zawsze mówiłem, że wszystkie Kuby to fajne chłopaki).


III. Esencja sportu - czyli radość z jego uprawiania, satysfakcja, bezpieczeństwo

Tego punktu nie sposób pominąć. Zwłaszcza w odniesienie do "sportu żużlowego". W siatkówce bowiem, skokach narciarskich, koszykówce, badmintonie i w 90 proc. innych dyscyplin nawet nie myślimy o kosztach tzw. najwyższych, trwałych kalectwach i ofiarach, ale w tych kilku dyscyplinach, w tym żużlu, te koszty są. Niekiedy straszne. Tymczasem sport, poza wymiernymi korzyściami materialnymi, ma dawać radość i satysfakcję - z tym chyba każdy się zgodzi.
 
W miarę postępów cywilizacji życie ludzkie staje się coraz cenniejsze. To oczywiście z mojej strony celowe, olbrzymie uproszczenie tematu godnego kilku rozpraw doktorskich, ale niechaj ktoś spróbuje udowodnić, że w XXI wieku, w krajach naszego regionu, tzw. krajach rozwiniętych, życie jednostki nie jest cenniejsze niż to samo życie pięć wieków wcześniej? Nie tylko zresztą życie, zdrowie też. Coraz trudniej nam się godzić z ofiarami. Niedawno Amerykanie utajniali informacje o lotach samolotów transportowych transportujących ciała ich poległych żołnierzy podczas wojny w Afganistanie. Bali się reakcji społeczeństwa na widok rzędów trumien. I to w tak "słusznej" sprawie jak wojna z wrogiem. A co dopiero w takiej jak sport. Sport, w którym w XXI wieku już nie tylko jego największe gwiazdy, ale w zasadzie wszyscy, są postaciami publicznymi, medialnymi, niemal każdy występuje w telewizji, ma swoją stronę www, własny profil w mediach społecznościowych - to wszystko ogniskuje uwagę dziesiątków i setek tysięcy ludzi.
 
Sporty, które generują "rzędy trumien", trafią na margines. Nie tylko rzędy trumien, ale także wózków inwalidzkich i ludzkich dramatów. Jestem o tym przekonany. Nie tylko ja. Będą egzystowały - owszem, będą miały swoich wyznawców, lokalnie może nawet wielu, ale przebić się wyżej, trafić do masowego odbiorcy się nie uda, ponieważ dla masowego odbiorcy "z mocy definicji" zaprzeczą najważniejszym wartościom, które ten sport powinien ze sobą nieść. Jaki przekaz popłynął teraz w Polskę, kiedy temat żużla poruszyły największe media, a tvn24 robił live spod szpitala w Jastrzębiu? Zapytajcie cioci, szwagierki albo wuja z Białegostoku, co oni sobie pomyśleli, słysząc i widząc, co stało się w Rybniku? Pewnie to samo, co myśleli w maju 2012 r., kiedy we wszystkich telewizjach migały przebitki z Wrocławia.
 
A przecież tacy jak my - osoby siedzące w żużlu po uszy - zakrzykniemy wnet, że jest dokładnie odwrotnie. Żużel jest coraz bezpieczniejszy. Mamo, ciociu, babciu, wujku, bzdury wygadujecie! Niebezpiecznie to było kiedyś, 100 lat temu, 50, jeszcze 30 lat temu też. Obecnie jest naprawdę dobrze. Proszę, oto dowody:

ofiary70 2015
 
[Tabela 1. Ofiary śmiertelne w żużlu 1970-2015]
 
Oczywiście, przyjęte kryterium będzie bardzo uproszczone. Jesteśmy w stanie bezbłędnie wskazać liczbę najtragiczniejszych, śmiertelnych zdarzeń na torach całego świata oraz na arenach krajowych. Ja postanowiłem dodać do tej liczby jeszcze tych, którzy targnęli się na własne życie. Z tym ostatnim każdy, kto uważa, że sport żużlowy nie miał z tym nic wspólnego, może się nie zgodzić. Nie zaburzy to jednak w sposób znaczący całościowej obserwacji.
 
ofiary70 2015 dodatek
 
[Tabela 2. Ofiary śmiertelne w żużlu 1970-2015 z uwzględnieniem samobójstw]
 
Ta druga tabela nie wygląda już tak budująco. Od lat 90. technologicznie dokonał się ogromny postęp, nie tylko techniczny, bo przecież na naszych oczach rozkwitła cała branża psychologów sportu, natomiast liczby wciąż są przerażające. Nie da się też nie zauważyć, że w tej ostatniej podziałce, jesteśmy dopiero w połowie. Od 2010 do 2015 - 9 tragedii, 9 pogrzebów...
 
Jeszcze w ujęciu narodowościowym:
 
ofiary narodowosc
 
[Tabela 3. Ofiary śmiertelne w żużlu od początku dyscypliny oraz 1970-2015 z uwzględnieniem samobójstw według narodowości]
 
Naturalnie porównywanie "gołych" liczb w takiej kwestii powiedzie nas prostą drogą na manowce. Jeśli porównać zgony pilotów samolotów z 1920 roku i z 2010 roku to też wyjdą "świetne" słupki na korzyść czasów obecnych. Tylko dziś w skrajnych sytuacjach katapultuje się, skacze ze spadochronem, a wtedy pilot wyciągał rewolwer i strzelał sobie w głowę, żeby uniknąć śmierci w płomieniach.
 
Świat pędzi do przodu - taka będzie konkluzja. Można się spierać o konkretne sytuacje, ale nie można twierdzić, że pokolenie Pawlickiego seniora rywalizowało w bezpieczniejszych warunkach niż pokolenie Pawlickiego juniora. To są tak powszechnie znane sprawy jak dmuchane bandy, ochronne kołnierze, różnego typu coraz doskonalsze ochraniacze na kręgosłupy, nawet kevlary coraz lepszej jakości. Jak jednak wymiernie ocenić stratę płynącą dla dyscypliny z utraty takich zawodników, jak Krzysztof Cegielski czy Darcy Ward? Oni są z nami, śmieją się, czasem żartują, ale przecież na motocykl już nigdy nie wsiądą, najlepszych lat karier nie odzyskają. Oczywiście było ich więcej, ale wypadki tej dwójki wstrząsnęły środowiskiem najbardziej. Są wreszcie takie przypadki jak Jason Crump, który zakończył karierę w chwale 3-krotnego mistrza świata, ale kto z nas wie, ile "procent" w tej decyzji stanowił brak motywacji, a ile kolejne, nawarstwiające się kontuzje i wizja "kolejnej, która zakończy się trwałym kalectwem"?
 
Ten wyzierający z tabelek wzrost poziomu bezpieczeństwa jest jednym ze skutków (pozytywnych) wspomnianej w jednym z poprzednich akapitów komercjalizacji. To ten lepszy przejaw "modern speedway" i jego istnienia nie sposób nie zauważyć.
 
Tylko jaką, jako pasjonat żużla, mam mieć satysfakcję z takiego meczu jak derby Lubuskiego (22.05.2016), którego nigdy w żadnej tego typu statystyce nie będzie (i całe szczęście!), kiedy "gołym okiem" było widać, że to jest igranie ze śmiercią? Czas szybko płynie, szybko zapominamy, ale odświeżę: co myśleliście, kiedy dwa tygodnie wcześniej - traf chciał, że na tym samym torze - bandę w strzępy rozniósł Václav Milík? Ten upadek wyglądał groźniej niż kilka z powyższej listy tych najtragiczniejszych. Opatrzność tym razem czuwała, skończyło się na "zwykłych" złamaniach i skręceniach, ale co ma Opatrzność do poziomu bezpieczeństwa?
 
Są dmuchane bandy, a i medycyna zrobiła duży postęp, dzięki czemu urazy, które kiedyś leczyło się 1,5 miesiąca, obecnie goją się w dwa tygodnie. W wydaniu "ż" - w 10 dni. Tylko co z tego, skoro tacy naprędce "poskręcani" albo niedoleczeni zawodnicy za chwilę meldują się w parkingu, żeby wsiąść na motocykl? Po części napędzani własną ambicją i chęcią pomocy kolegom (to akurat chwalebne), po części uciekającymi pieniędzmi, ale przecież także oczekiwaniami działaczy oraz własnych sponsorów, dla których absencja równa się reklamowy niebyt.
 
Trener Dariusz Śledź podczas wizyty w nSport+ wyraził pogląd części środowiska na tę kwestię: - Zaraz będziemy mieli nowego, kolejnego komisarza, tym razem medycznego. Zostawmy to samym zawodnikom. Oni najlepiej wiedzą, czy są w stanie jechać, czy nie. Podejdźmy do tego zdroworozsądkowo.
 
Panie Darku, ja mam do Pana wręcz osobisty stosunek, a szacunku więcej niż mieszczą największe silosy w Rafinerii Trzebinia, bo w 1993 r., kiedy Pan tak pięknie cieszył się z tytułu DMP, ten nastoletni gówniarz wiszący na płocie pod "wieżą", który tak chciał Panu przybić "piątkę", to byłem ja - ale nie mogę się z Panem zgodzić w tej kwestii. Mogę się zgodzić, że zawodnik Kołodziej albo zawodnik Protasiewicz zapewne nie przekroczą pewnej granicy (a i to na 99%) - ale że zrobi tak każdy inny? Przepraszam, nie postawię złamanego grosza. Właśnie zdroworozsądkowo. Igor Kopeć-Sobczyński pewnie też już nie postawi.
 
 
27 maja 2007. Właśnie minęła kolejna smutna rocznica. Pamiętam jak po tragedii Michala Matuli zbieraliśmy na dmuchaną bandę w Krośnie. Piszę w liczbie mnogiej, bo to była wspólna akcja całego środowiska. Do tej pory ten dyplomik z podziękowaniami, wydrukowany na zwykłej, białej kartce papieru i podpisany przez prezesa Steligę, jest dla mnie więcej wart niż wiele innych sportowych i pozasportowych pamiątek. To oczywiście był też lek na własną bezradność, takie panaceum na skołatane sumienie po wielkim dramacie - chyba zawsze tak jest, ale finalnie udało się zrobić coś ważnego i pożytecznego. Miało być już tylko lepiej. Dziś "dmuchawce" wszędzie są normą.
 
Chris Holder niemal zakończył swoją karierę pod takim dmuchawcem. Ś.P. Lee Richardson obok dmuchawca. Tomaszowi Gollobowi tę międzynarodową karierę zakończył ktoś na torze obwieszonym środkami bezpieczeństwa jak choinka bombkami. Darcy, Rory, Witja, Kamil, Krystian... To wszystko ostatnie miesiące. Na takie koszmarne kraksy jak Kostygowa, Doyle'a czy Milíka nawet niespecjalnie zwracamy już uwagę. Żyją jeden dzień. Jest więc bezpieczniej? Serio?
 
Do czego piję? Ano do tego, że w ostatniej dekadzie, umownie nazwę ten czas "periodem monetyzacji speedwaya", obok widocznego postępu techniki, powstała i urosła do rozmiarów monstrum jakaś siła, która pewne torowe zachowania rozgrzesza, do niektórych wręcz zmusza, inne - relatywizuje. Powstała albo uaktywniła się. Piotra Protasiewicza na początku maja sam broniłem tu jak niepodległości, kiedy chciano mu przypiąć łatkę torowego zabijaki. Piotr Protasiewicz nie jest torowym zabijaką, nie chciał skrzywdzić Milíka. Ale ten sam Piotr Protasiewicz pojechał bardzo ryzykancko, desperacko odważnie, miałem wrażenie, że poszedł "na przestraszenie" rywala. Kiedy podejmuje się taką decyzję, należy brać pod uwagę, że każdy błąd, własny lub niedoskonałość toru, może spowodować opłakane skutki. Tak właśnie się stało. A jednak nawet on, 40-latek, sam mający za sobą wiele kontuzji, facet, który widział niejedno, w obliczu "uciekającego" meczu, to ryzyko podjął. Dlaczego? To tylko przykład, bo takich meczów i takich akcji mamy co tydzień kilka. Żeby nie ograniczać się do polskiej ligi - w Grand Prix również.
 
Derby Lubuskiego na stadionie Falubazu (22 maja 2016). Momentami ciarki przechodziły, kiedy raz jedni, raz drudzy, wystrzeliwali do góry na koleinie, albo co rusz kołami swych motocykli omijali o centymetry tylne koła rywali. Nie napiszę, że to "pachniało gipsem", bo to byłoby niesprawiedliwym eufemizmem - to było jawne igranie ze śmiercią. Czy ktoś to widział? No tak, Krzysztof Cegielski widział, w mig zauważył. On generalnie dużo szybciej i dużo więcej zauważa. Nie dość, że sam wygrywał na torze ze wszystkimi wielkimi, to jeszcze okazał się doskonałym telewizyjnym ekspertem. Taki człowiek to skarb. Ale nie minie pół godziny, jak znajdzie się ktoś, kto powie, że ten Cegielski to jest, panie, taki sam hipokryta, bo gdzieś, kiedyś "swojemu" Kołodziejowi pozwolił jechać pokiereszowanemu tuż po kontuzji, i wtedy nie protestował. Zapętlamy się w tym piekiełku. Już ledwo dyszymy w kociołku ze smołą, ale jeszcze ostatnim podrygiem atakujemy szyję tego obok. A najśmiejszniejsze, że to piekiełko jest tak małe, że jeśli kiedyś właściciel piekielnych mocy zarządzi remanent, może nas nawet nie zauważyć.
 
Trener Cieślak wyjaśnił karygodny stan nawierzchni w derbach "upałem, dużym słońcem i błędem w sztuce polewania". I tym razem chyba wielu kibiców, jeśli nie większość, mu uwierzyło. Bo i argument miał solidny - no przecież nie robiłby dziur na poskręcanego drutem Protasiewicza. Proste? Proste. Jak było naprawdę, wie on sam i jeszcze kilka osób. Być może faktycznie popełnili takiego "wielbłąda" (co chluby nie przynosi ani trenerowi, który "pół wieku na czarno...", ani ludziom ze sztabu Falubazu, którzy przecież jako pierwsi powinni ogarniać reakcje własnego toru), osobiście jednak wierzę w tę wersję mniej więcej tak, jak w "łyk koniaczka z trenerem Kokinem". Moim zdaniem Cieślak ma rację mówiąc, że nie przygotował specjalnie dziur czy różnej przyczepności nawierzchni - nie musiał, bo pomysł był inny. Wrocławski. Chciał przygotować tor z jedną, wąską ścieżką, "zabić żużel" nie gorzej niż Baron, dzięki czemu takie asy, jak Zmarzlik, Iversen, Kasprzak czy Žagar, znający doskonale ten tor i lubujący się w napędzaniu po szerokiej, zostaną bezradni, jeśli w "ścieżkę" jako pierwsi, na lepiej dostrojonych "maszynkach", wjadą Karpow, Pieszczek czy nawet ten poskręcany Protasiewicz. Jeśli tylko nie popełnią błędu, nic już nie da się zrobić. Jak we Wrocławiu. Zapomniano chyba tylko, że kiedy wszyscy zaczną wbijać się w jeden punkt, tor się szybko rozerwie, porobią się rynny. A przy dwóch dobrych drużynach i 4-5 "wycinakach" z każdej strony, kiedy żaden ująć gazu nie zechce, zrobi się niebezpiecznie. Był już bardzo podobny mecz w sezonie 2015, Sparta - Unia Leszno. Jak się zakończył, pamiętamy.
derby walka
ekantor.pl Falubaz - Stal Gorzów 22.05.2016 (slajd: nSport+)
Żeby nie być gołosłownym w tych przypuszczeniach... Slajd kiepskiej jakości, wymagający znajdą sobie wszystko w jakości HD, ale nie o jakość tu chodzi. Jako załącznik do obrazka - Krzysztof Kasprzak przepytany na gorąco przez reportera tej samej stacji:
 
- Ten tor jest niebezpieczny. Trzeba się bardzo pilnować. Zawsze w Zielonej Górze "szło" coś zrobić pod płotem, a dzisiaj jest tylko kreda i krawężnik. Reprezentant gospodarzy, Patryk Dudek: - Jechałem pewny siebie, a tam, nagle, złapało mnie i podniosło. Wspomniany Kasprzak w drugiej części meczu jeździł, jakby połknął kij od szczotki, asekuracyjnie, wręcz bojaźliwie, ale nijak mu się nie dziwię. Pewnie zrobiłbym tak samo. On po prostu trafnie ocenił sytuację i nie chciał powiększyć smutnej listy poszkodowanych, wokół której obraca się cały niniejszy artykuł.
 
A czy te zbawienne "dmuchawce", w które wpadł Jason Doyle (absolutne sto lat dla ich twórcy!) nie trafiają też, rykoszetem, w jeszcze inny czuły punkt? Na co dzień pewnie tego nie dostrzegamy, ale rośnie nam całe pokolenie żużlowców, którzy innej rzeczywistości niż ta z "air fence" nie znają. Ci rocznikowo starsi też już ledwo pamiętają. Chciałbym zapytać któregoś z ogarniętych żużlowców, czy ta świadomość, że "jakby co", jest bufor bezpieczeństwa w postaci "dmuchańca", w sytuacjach stresowych nie powoduje przesunięcia granicy ryzyka ciut dalej? Nie twierdzę. Stawiam pytanie.
 

Teraz czytam, że bezpiecznie będzie dopiero, kiedy skrócimy tory. Tak proponuje m.in. tuner, pan Jacek Filip, przepytany przez "Przegląd Sportowy" na okoliczność "co myśli o pomyśle zatrzymania sprzętowego wyścigu zbrojeń". To troszkę tak, jakby zadzwonić do laweciarza i zapytać, co myśli o zakazie sprowadzania używanych samochodów, niemniej chętnie przeczytałem jego opinię, traktując ją jako głos całego środowiska "uszlachetniającego" silniki. No więc panu Jackowi nie podoba się ten pomysł. Uważa, że nie da się zastąpić GM-a Jawą ani niczym innym, można co prawda spróbować zmniejszyć średnicę gaźnika, zmniejszyć klocek w oponach, ale najlepiej i najskuteczniej - przebudować i skrócić tory.
 
Pomijając już tak przyziemną kwestię, jak skracanie torów na naszych - w większości - miejskich stadionach, które często wewnątrz mieszczą pełnowymiarowe boisko piłkarskie, zastanawiam się, gdzie my zabrnęliśmy? Czy to nie jest zwierciadło naszego absurdu? Najpierw pobudowaliśmy tory, cieszyliśmy się na nich żużlem, a teraz będziemy je skracać, bo "żądza pieniądza" powoduje, że za chwilę zawodnicy nam się pozabijają... Czy leci z nami pilot?!
 
To jak z tą strażą miejską, którą powołano, żeby w naszym najbliższym otoczeniu było czyściej i bezpieczniej, a dopiero kiedy ten skundlony rottweiler, lata temu spuszczony ze smyczy, złupił naród doszczętnie milionami mandatów, przyszło otrzeźwienie. I nagle okazało się, że jak im zabrać radary, to mogą zająć się pijaczkami pod sklepem, hałdą śmieci na skwerku albo psimi kupami. Ba, gdzieniegdzie nawet okazało się, że bez straży miejskiej też istnieje życie, a słońce wciąż rankiem wychodzi zza bloków. W wersji żużlowej nie ma gadania - jest tytan. Po Viertausend ojro sztuka. Więc skracajmy tory.
 
***

Wracając do tej mojej definicji sportu i konfrontowanego z nią żużla - jakie tu zasady? Jakie sportowe normy? Jakie równe szanse? Jaka szlachetność? Przecież to się wszystko kupy nie trzyma. Nie trzyma się jej w przynajmniej kilku ujęciach - a jednak jest jeden aspekt, w jakim ten "sport" rozwija się dynamicznie. Żeby nie powiedzieć, że prze do przodu z siłą lodołamacza. To aspekt komercyjno-biznesowy. W Polsce - ot, taki regionalizm - dochodzi do niego jeszcze jeden - otóż coraz lepiej idzie nam teleportowanie zasłużonych działaczy żużla w rejon ulicy Wiejskiej w Warszawie. Bo dla coraz większej liczby "zasłużonych na polu ż", to żużlowe poletko staje się za małe. A w wielu przypadkach w żużlu nie pojawiają się tak naprawdę dla żużla. Ale to dygresja, lokalny sarmacki folklor, którego z biura FIM w Szwajcarii mogą nawet nie zauważyć. Clou sprawy jest ów "modern speedway", owa komercjalizacja i następstwa zeń płynące.
 
Na marginesie, pomimo iż wszystkie tzw. twarde dane mówią o tym, że żużel się rozwija, proponowałbym, żebyśmy nie zachwycali się tak bezrefleksyjnie tymi liczbami, kwotami, odsłonami tekstów i reklamami - obecnie najlepszymi wyrazicielami postępu. Czy gdyby w czasach Plecha i Jancarza był internet, klubowe strony, fejsbuki, te wszystkie twittery i instagramy - myślicie, że wtedy żużel miałby mniej "lajków"? Zdolni do rzeczy spektakularnych, posiadając kapitał i możliwości techniczne, uważamy często, że to my kreujemy historię żużla, jego najważniejsze momenty - ja wolę ujęcie, że jesteśmy tylko jego częścią, depozytariuszami tej pięknej historii, pracy tysięcy ludzi przed nami, w żadnym stopniu mniej cennej niż nasza. "Samo przez się" nasuwa się pytanie, czy faktycznie możemy dziś spojrzeć w lustro i powiedzieć, że to, co nasze pokolenie przekaże kolejnym, będzie lepsze? Czy choćby tak samo wartościowe od tego, co dostaliśmy od pokolenia Pietrzaka, Cheładze i Korszka? Nie odpowiadam, zostawiam ku refleksji.
 
***
 
Skoro już sięgnąłem myślą wstecz, ciałem będąc "tu i teraz", w takim żużlu, jaki stworzyliśmy, podzielę się pewnym nieodpartym wrażeniem, że skądś już to znam, gdzieś już to poznałem. Posłuchajcie:
 
"Ścigali się czerwoni (russata), zieloni (prasina), biali (albata) i niebiescy (veneta). Ze względu na kolor tunik woźniców wśród publiczności tworzyły się stronnictwa (factiones) ich wspierające". - Jestem bardzo zadziwiony, że tak wiele tysięcy dorosłych mężczyzn ogarniętych jest dziecięcą pasją patrzenia na galopujące konie i mężczyzn w rydwanach - dziwił się Pliniusz Młodszy (61-113 r. n.e.), polityk i pisarz rzymski. - Gdybyż tylko chodziło o rączość koni i umiejętności mężów, można by pojąć ten entuzjazm. Ale chodzi o barwy, które oni kochają, o skrawek tuniki, który budzi ich pożądanie. I jeśliby w trakcie wyścigu zawodnicy pozamieniali się kolorami, to ich niedawni zwolennicy natychmiast porzuciliby swoje sympatie wobec konia i woźnicy, których jeszcze przed chwilą poznawali z daleka i pozdrawiali po imieniu.
 
Zacny Pliniusz nie dodał, co się działo, kiedy wynik na torze nie odpowiadał rozgorączkowanym zwolennikom jednej z frakcji. Albo kiedy zwolennicy drugiej zauważyli faul vel oszustwo rywali. Rozruchy, jakie wybuchały, z użyciem kamieni, broni i wszystkiego, co było pod ręką, z trybun przenosiły się na rzymskie ulice, trwały niekiedy kilka dni i pociągały dziesiątki, a nawet setki ofiar. Widzowie mogli więcej także w trakcie zawodów. Jeśli uważali, że wyścig należy powtórzyć, wstawali i powiewali barwami swojego stronnictwa - jeśli zrobiła tak większość, wyścig przerywano i nakazywano powtórzenie.
 
Najlepsi woźnice byli prawdziwymi gwiazdami. Najsłynniejszy, Gajusz Apulejusz Diokles, przez 24 lata kariery wystąpił w 4257 wyścigach, wygrywając 1462 z nich, a w 1437 dojechał na drugiej pozycji. Zgromadził olbrzymi majątek, choć nie zawsze i nie wszystkim było lekko. Za czasów panowania cezara Nerona (54-68 n.e.) woźnice zastrajkowali i odmówili wyjazdu na arenę, gdyż uznali, że chociaż zarabiają wiele, to i tak zbyt mało. Nie znalazłem informacji, czy zamknęli się w latrynie (aczkolwiek same latryny rzymskie - o czym nie każdy wie - są przedmiotem bardzo poważnych zainteresowań historyków, a obecny stan badań nad nimi pozwala bez cienia wątpliwości uznać taki hipotetyczny przebieg strajku za zupełnie realny - mówiąc wprost: pomieściliby się tam i mogliby strajkować w całkowitym komforcie).
 
Sam rydwan (currus), najczęściej o mocy 4 koni (quadriga), zbudowany był z myślą o uzyskiwaniu maksymalnych prędkości, jego waga była niewielka i za pomocą przeróżnych patentów wciąż minimalizowana. Przyjętym dystansem było 7 okrążeń, rozpędzone rydwany osiągały prędkość do ok. 70 km/h na prostych, za to w ciasnych wirażach ledwie przekraczano 30 km/h. W wyścigu z reguły stawało w szranki 4 lub 8 śmiałków, w całym turnieju było 12 wyścigów, ale potem, wskutek rosnącego zainteresowania, liczbę ich systematycznie zwiększano, aż do 24. Ostatnie wyścigi dnia zarezerwowane były dla najlepszych woźniców z każdej stajni. Oni też zgarniali najwyższe nagrody.
 
Jak wyglądały zasady podczas jazdy? Tego z lewej wprasować w mur wiodący w wiraż, temu z prawej przedłużyć prostą tak, by do wirażu nie dotrwał. A przede wszystkim nie dać się przewrócić, uchwycić optymalną ścieżkę i pędzić do przodu. Ogromnym zagrożeniem była utrata lejców w trakcie wyścigu, dlatego woźnica z reguły przewiązywał się nimi przed startem, a dodatkowo miał przy sobie nóż. W ostateczności używał go, żeby nie skończyć wleczony po arenie przez cztery oszalałe z emocji konie, jako strzęp człowieka. Trup słał się gęsto, ran i połamanych kości nikt nie liczył. Ale dla Rzymian wyścigi kwadryg i tak były tym subtelniejszym sportem, wszak alternatywą - i to dla tych bogatszych - były walki gladiatorów, gdzie śmierć jako rozrywka tłumów gościła za każdym razem.
 

 Słynna scena wyścigu kwadryg z filmu "Ben Hur" (1959)
 
 
Jeszcze jedna "perełka". Źródła pisanego nie znalazłem, ale powołam się na autorytet dr hab. Andrzeja Wypustka, historyka starożytności, eseisty, a przede wszystkim fantastycznego rozmówcy, od lat badającego greckie i rzymskie epigramy, czyli poetyckie napisy nagrobne (w odróżnieniu od epitafiów, pisanych prozą). Ładnych kilka lat temu opowiadał podczas jednego z wykładów, że kiedy odkrywają gdzieś wyryte wersy sławiące dokonania któregoś z woźniców, zazwyczaj nie ma na nich informacji, gdzie, z kim i w jakich okolicznościach wygrał. Jest tylko... ile zarobił.
 
***
 

Odchodzimy od sportu. Powoli, ale konsekwentnie. W końcu nastąpi całkowity rozbrat. Po 25 latach bacznego obserwowania żużlowej rzeczywistości, taka jest moja teza. Odchodzimy już nie tylko wedle naszych własnych, subiektywnych wrażeń, ale nawet wobec legalnych definicji. Coraz bardziej te ścieżki się rozchodzą: sport - w jedną stronę, biznes - w drugą. Żużel idzie, a w zasadzie pędzi na złamanie karku, w forpoczcie tego drugiego wyścigu. I nie widzę za bardzo woli, żeby te ścieżki ponownie spleść. Jest gorzej - mam wrażenie, że to wszystko dzieje się bez wiedzy i zgody wielu (większości?) z nas, uczestników tego biegu. Generujemy przecież temu żużlowi potężne zainteresowanie, ściągamy wielki kapitał, ogromne kwoty, stać nas na spektakularne gesty - to wszystko prawda, ale czy cel, do którego zmierzamy, jest tym celem, o jakim wielu (większość?) myślało u zarania tej pasji? Startowaliśmy w jednej dyscyplinie, tylko w trakcie biegu ktoś chyba przestawił nam baner z napisem "meta" - biegniemy więc nadal, siłą rozpędu, ale dokąd?
 
To nie jest miła sercu obserwacja, zwłaszcza kiedy - mimowolnie - samemu przykłada się do tego ręce. Pisząc, tworząc, publikując teksty innych, prowadząc portal, fanpejdż, promując, kupując bilety...
 
Prawdę mówiąc, mam już trochę dość. Jak Grzegorz Walasek. Albo - albo. Albo zacznijmy działać, żeby to podążało w stronę sportu (a w tej chwili sprawy zaszły już tak daleko, że bez radykalnej interwencji FIM i narodowych związków się nie obędzie), albo machnijmy ręką, zgódźmy się na "wolnoamerykankę", uznajmy, że wszystko jest w porządku, sport żużlowy kroczy właściwą ścieżką, a kto nie z nami, ten przeciwko nam. I wtedy niech się tłuką, zabijają, wspomagają, tytanizują, odchudzają do 45 kg, jeżdżą po 150 km/h, a tory niechaj zawsze będą "polewane trochę za mocno". Wtedy tylko ode mnie i od każdego pojedynczego "szaraczka" z osobna będzie zależało, czy nas to jeszcze interesuje, czy już nie.
 
Tak, to będzie powrót do tych wyścigów rydwanów z I w. n.e. Tylko Rzymianie nie byli aż tak zakłamani i nie nazywali tego sportem.
 

Jakub Horbaczewski


P.S. Krystian Rempała odszedł 28 maja 2016 r., niedługo po opublikowania niniejszego tekstu. Odpoczywaj w pokoju, Rycerzu. Nie mówię "żegnaj", mówię: Do zobaczenia!
 
 
Wykorzystano m.in.
Zestawienia statystyczne - autor: Krzysztof Gurgurewicz
Serwis prawniczy arslege.pl
Materiały telewizji nsport+
Historia Speedwaya w Polsce http://rlach.republika.pl
Polskie Radio: http://www.polskieradio.pl/8/650/Artykul/435381,Bogowie-herosi-wybrancy
http://www.imperiumromanum.edu.pl/
http://wyborcza.pl/alehistoria/1,142281,17042809,Woznica_wszech_czasow.html?disableRedirects=true
YouTube.com
Archiwum własne autora
 
Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43