Sezon żużlowy w Polsce zakończył się kilkanaście dni temu, więc obecnie jedną z najważniejszych kwestii dla działaczy i zawodników są negocjacje oraz podpisy pod kontraktami, a dla nas - kibiców ekscytowanie się tym procesem oraz śledzenie mniej lub bardziej "stuprocentowo sprawdzonych" informacji (oczywiście z pewnego źródła). Nierzadko okres ten bywa ciekawszy od rozstrzygnięć na torze, szczególnie tych z rundy zasadniczej. Ze swojej strony śpieszę poinformować, że w podzielonogórskim Wilkanowie widziałem samochód Szymona Woźniaka, co oczywiście nic nie musi oznaczać, ale zawsze jest się czym pochwalić.
W 2009 roku po zdobyciu mistrzostwa przez Falubaz okazało się, że klub opuści ówczesny kapitan Grzegorz Walasek, który nie znalazł porozumienia z prezesem Robertem Dowhanem. Po dwóch latach kolejne mistrzostwo i kolejne, rzec można, spektakularne odejście, bo mimo obowiązującego kontraktu drużynę opuścił menadżer Marek Cieślak. W bieżącym roku kolejne mistrzostwo i... następny „problem”, bo zarząd klubu nie może dojść do porozumienia z rodzicami Patryka Dudka. Z punktu widzenia zielonogórskiego kibica wypada mieć tylko nadzieję, że tym razem nie dojdzie do rozstania i „Duzers” jednak pozostanie w swojej macierzystej drużynie. Chyba nikt w Zielonej Górze tak na serio nie wyobraża sobie odejścia kolejnego wychowanka. Zresztą sami prezesi mają na pewno świadomość konsekwencji, jakie mogłaby ta transferowa roszada za sobą pociągnąć. Wszak w „nowożytnej” historii Falubazu nie było klęski urodzaju wśród juniorów mających taką siłę przebicia jak Patryk. Tak na dobrą sprawę, to jest on pierwszym prawdziwym zielonogórskim diamentem od czasów nieodżałowanego Rafała Kurmańskiego. I jakby tak sięgnąć nieco w historię, to przypominają się troszkę realia 2003 roku (dla wielu obecnych kibiców to czasy, rzec można, starożytne, czyli przed nastaniem prezesa Dowhana, choć obecny senator był już wtedy jednym ze sponsorów klubu), gdy gwiazdorskie (wtedy w dużej mierze wirtualne, bo bez pokrycia w przychodach klubu) kontrakty z ZKŻ-em podpisali Rafał Okoniewski oraz Piotr Świst. Efekt był taki, że ciężar walki z rywalami i tak trzymał na swoich barkach 21-letni „Kurmanek”, ciągnąc niejednokrotnie „za uszy” te gwiazdy, które na torze stanowiły często drugą, a nawet trzecią linię. Po kilku takich meczach atmosfera w drużynie siadła, a Rafał przestał się oglądać na kolegów z pary.
Sławomir Dudek nie owija specjalnie w bawełnę i wprost mówi, że chodzi o pieniądze, a dokładniej o zbyt dużą różnicę, jaka istnieje w kontraktach jego syna oraz trzech seniorskich gwiazd Falubazu. Nie byłoby pewnie całej sprawy, gdyby Piotr Protasiewicz oraz Andreas Jonsson jechali przez cały sezon tak, jak można było tego od nich oczekiwać, a nawet wymagać. I trudno się dziwić postępowaniu pana Sławka, bo skoro Patryk jest zdecydowanie drugim zawodnikiem w drużynie, a do tego m.in. aktualnym mistrzem świata juniorów i młodzieżowym indywidualnym mistrzem Polski, to ma prawo oczekiwać, że klub będzie traktować go poważnie. Wszak w parkingu wszyscy dokładnie wiedzą, kto jakie pieniądze dostaje.
Niezależnie od obowiązujących przepisów każdy normalnie myślący prezes klubu nie będzie podpisywał kontraktów przekraczających jego możliwości finansowe. Akurat w przypadku Roberta Dowhana nie można mieć pretensji o tę część działalności, bo wokół klubu jest wiele różnorakich form pozyskiwania pieniędzy, sponsorów czy dbania o wizerunek drużyny. Ale przecież nawet przy tych sukcesach marketingowych budżet nie jest z gumy, tym bardziej, że Zielona Góra nie należy ani do najbogatszych, ani najlepiej uprzemysłowionych miast, południowa część województwa lubuskiego specjalnie zamożnym regionem kraju też nie jest, a na dodatek sam żużel, jako dyscyplina, czasy największego boomu w Polsce ma już chyba za sobą. I tu właśnie jest pewna pułapka przyjętego sposobu zarządzania klubem, bo podpisując wieloletnie kontrakty z zawodnikami, co tu dużo mówić, drogimi, powstaje co prawda szczegółowo dopracowany plan na drużynę ekstraligową, ale siłą rzeczy klub kierując coraz większe pieniądze na tę właśnie drużynę, sam skazuje się na powolne zaprzestanie szkolenia, a więc także kolejne zakupy w przyszłości. Wiele ośrodków w niezbyt odległej przeszłości już taki scenariusz przerabiało i praktycznie dla wszystkich okazywała się to podróż w jedną stronę, rozpędzającym się pociągiem, którego nie da się zatrzymać. Młodzi miejscowi chłopcy, wypierani przez „importowanych” juniorów, ze względu na brak jazdy zwyczajnie tracą motywację do dalszego rozwoju, a jeśli nawet któryś z nich „wystrzeli” ze swoim talentem, to w naturalny sposób zwiększają się jego oczekiwania finansowe (czyli równianie do najlepiej zarabiających), co w dłuższym okresie czasu powoduje coraz mocniejsze obciążanie i tak napiętego budżetu.
W Winnym Grodzie sporą część przychodów klubu stanowią wpływy z biletów, bo z jednej strony wejściówki są stosunkowo drogie, a z drugiej frekwencja na razie jest zadowalająca. Z czego wynika ta frekwencja, to temat na zupełnie inny artykuł, w każdym razie niekoniecznie ma ona związek z zainteresowaniem samą dyscypliną. I tu też istnieje pewna pułapka, bo zarząd klubu, chcąc nie chcąc, skazany jest na granie pod publiczkę, czyli między innymi dbanie o wynik, co realizowane jest poprzez tworzenie coraz mocniejszego składu, wciąż jeszcze zawierającego kilku wychowanków. Nie ma jednak nic za darmo. W zakończonym sezonie cena ta była aż nadto widoczna. Rezygnuje się praktycznie ze wszystkiego co nie przynosi zysku, więc poza październikowym, wymuszonym okolicznościami, Pucharem Fair Play, nie zorganizowano żadnej (!!!) imprezy nie wynikającej z centralnego kalendarza. Pod tym względem sytuacja jest coraz gorsza. O turniejach winobraniowych czy memoriałach już nawet nie ma co marzyć, ale we wcześniejszych latach odbywały się chociaż jakieś turnieje turnieje młodzieżowe. Efekty? Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek w kadrze zielonogórskiego klubu było zaledwie trzech juniorów, z czego Patryk Dudek kończy właśnie wiek młodzieżowca, a Kamil Adamczewski został sprowadzony z zewnątrz. Nie dość, że leszczynianin nie rozwinął się w nowym klubie, to zablokował możliwość choćby minimalnego rozwoju dwóm miejscowym juniorom, czego efektem była rezygnacja z uprawiania żużla przez Remigiusza Perzyńskiego, uznanego przez klub za zawodnika nierokującego, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pod koniec sezonu przybyło dwóch nowych wychowanków i niby można mieć nadzieję, że coś wreszcie drgnie, ale informacje o prawdopodobnym uzyskaniu polskiego obywatelstwa przez Saszę Łoktajewa (co byłoby oczywiście równoznaczne z zajęciem pozycji juniora) każą raczej patrzeć na najbliższą przyszłość szkolenia w Zielonej Górze w mało kolorowych barwach.
Pamiętać trzeba jeszcze, że wokół klubu żużlowego powstała, w ramach współpracy z Akademią Reissa, cała sieć szkółek... piłkarskich. Pomysł sam w sobie z wielu powodów bardzo dobry. Do tego jest drużyna KSF, będąca obecnie w czołówce zielonogórskiej klasy okręgowej z całkiem sporymi szansami na awans wyżej, czego oczywiście im życzę. Należy zadać sobie jednak pytanie: czy obecne struktury klubowe dadzą radę, gdy piłkarze dostaną się do wyższego szczebla rozgrywek? Pytanie dziś być może śmieszne, bo w tym temacie wszystko jest jeszcze melodią przyszłości, ale przy tej progresji wyników i tempie kolejnych awansów za dwa-trzy lata możemy mieć już III ligę, a wtedy żółto-biało-zielona piłka kopana przestanie być wyłącznie ciekawostką, a pieniądze potrzebne na istnienie drużyny będą coraz większe. Kto wówczas stanie na czele tego klubu? Widzę jednego tylko kandydata.
Strasznie daleko odbiegłem od tematu zasadniczego, czyli kwestii Patryka Dudka. W prasie ogólnopolskiej, coraz bardziej zasługującej na miano „kolorowej”, już pojawiły się informacje o gotowym trzyletnim kontrakcie „Duzersa” w Toruniu. Te doniesienia mocno zweryfikował ojciec żużlowca, choć jednocześnie powiedział w wywiadzie dla Radia Zielona Góra, że pieniądze jakich oczekuje w macierzystym klubie, w Unibaksie dostaje na „dzień dobry”. Nie wątpię, że może tak być, choć pewnie zarówno Sławomir Dudek, jak i Robert Dowhan mają świadomość, że rozstanie byłoby dla obu stron niezbyt korzystnym rozwiązaniem. O tym, że już od kilku sezonów jest coś na rzeczy świadczą choćby ostatnie, zaledwie roczne kontrakty podpisywane przez Patryka z Falubazem, co przy wieloletnich umowach z Piotrem Protasiewiczem, Andreasem Jonssonem czy Aleksandrem Łoktajewem musi budzić co najmniej zdziwienie (chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że wielka miłość zawodnika do drużyny może się bardzo szybko skończyć – wystarczy, że skończą się klubowe finanse). W tym miejscu należy mocno zweryfikować niedawne słowa Marka Jankowskiego, który twierdził, że problem jest tylko z mamą Patryka, bo także pan Sławomir zajął dość zdecydowane stanowisko.
Czy skapnie więc ta kropla, która przepełni czarę goryczy? Na dzień dzisiejszy raczej w to wątpię, ale jestem też niemalże pewien, że nie da się tego składu utrzymać na rok 2015. Niezależnie od tego jak zakończy się cała sprawa, na razie Falubaz i tak będzie jednym z faworytów do medali, bo tu, w przeciwieństwie do ogromnej większości żużlowych ośrodków, pytanie nie brzmi ”co będzie w przyszłym roku?”, ale „co będzie za trzy-cztery lata?”.