Piąty wyścig meczu Stali Gorzów z Unią Leszno to była uczta, jakiej przy Śląskiej dawno nie widziano. Żółto-niebiescy, tracąc 6 punktów do leszczynian, walczyli wręcz o życie. Žagar z Pedersenem doprowadzili na trybunach do palpitacji serc, kilkakrotnie bijąc się na łokcie na torze. Gdy do całego zamieszania dołączył Gapiński, euforia sięgała zenitu. Po ostatnim knock downie Žagara na Pedersenie, ludzie ryknęli z całych sił i zaczęli łapać się za głowy, myśląc, jakim cudem żaden z nich nie wylądował w karetce, i jakim cudem wreszcie wygraliśmy 5:1?! Kiedy w następnym biegu Musielak zapoznał się bliżej ze "skałą", wydawało się jasne, że rozpędzona Staleczka za chwilę "połknie" Byki. Stało się jednak coś niezrozumiałego. Stal nie poszła za ciosem i w fatalnym stylu przegrała 38:51 z - co tu dużo mówić - znakomicie dysponowaną ekipą gości pod wodzą braci Pawlickich. Stalowcy złapali zadyszkę, czy to coś poważniejszego?
Czy na Śląskiej działo się jeszcze coś ciekawego, czego nie wyłapały kamery? Po zjeździe z jednego z wyścigów Niels Iversen, znany ze swojego gołębiego serca, wybuchnął złością w stronę trenera Piotra Palucha. Niech sam ten fakt świadczy o poziomie emocji podczas tych zawodów. Oprócz tego kilku krewkich kibiców siedzących przy tunelu wykrzykiwało obelgi w stronę Piotra Pawlickiego. Co ciekawe, naładowany tego dnia "Piter" nie pozostał dłużny i wymienił z owymi pieniaczami kilka wymownych spojrzeń oraz gestów, co oczywiście tylko rozsierdziło zainteresowanych. Mimo tego incydentu trzeba przyznać, że większość kibiców na stadionie przyjęła porażkę z godnością. Nad parkingiem obyło się bez większych "hejtów" w stronę Stalowców, a nawet nagrodzono brawami zawodników Unii podczas ich rundek honorowych po biegach nominowanych. Co w Gorzowie, po przegranym meczu, wyjątkowo rzadko się zdarzało. Brawa były jak najbardziej zasłużone, gdyż widowisko stworzyli przednie. Tylko wynik miał być odwrotny...
A jednak część sfrustrowanych fanów opuściła stadion już po 13. wyścigu. W aluzji do tego wydarzenia prezes Zmora w środowym wywiadzie dla Radio Gorzów opowiadał o swoich wrażeniach z wtorkowej wizyty na Allianz Arena w Monachium, gdy kibice Bayernu po golach dla Barcelony, zamiast się załamać, wstali ze swoich krzesełek i dopingowali jeszcze głośniej. Nie bez kozery wspomniał też o tym, że tam nikt przed ostatnim gwizdkiem nie wyszedł ze stadionu, pomimo braku szans na awans.
Na drugim biegunie była grupa najwierniejszych ultrasów Stali, którzy zostali na obiekcie do końca i nie pozostawili wątpliwości wychodzącym do nich zawodnikom. "Jesteśmy z Wami, Staleczko jesteśmy z Wami" - poniosło się po obiekcie w ten smutny dla gospodarzy wieczór. Zaprezentowano też inne motywujące przyśpiewki traktujące o, powiedzmy parlamentarnie, "szybkim pokonywaniu łuków".
Wydaje się, że kluczowym czynnikiem skutkującym niedzielną porażką był diamatralnie inny tor niż ten na treningach. Szczególnie obecny sezon pokazuje, że beton Stalowcom kompletnie nie leży, co pokazały porażki w Tarnowie i Grudziądzu. W niedzielę miała być więc "paluchostrada", ale dzięki komisarzom toru wyszła "skała", jak ochrzcił tę nawierzchnię Krzysztof Kasprzak. Warto nadmienić, że wszystkie momenty dobrej jazdy gorzowian przypadły na czas po zroszeniu toru przez polewaczkę. Co nie przełożyło się na wyścigi w drugiej części meczu, gdy kurek z wodą już zakręcono. Zatem, gdy wydawało się, że Žagar z Gapińskim zdołali już znaleźć odpowiednie ustawienia, tak naprawdę nie były one najlepszym rozwiązaniem na przesuszający się tor w drugiej części zawodów. Tylko dlaczego żużlowcy tej klasy na podstawie obserwacji kolejnych wyścigów nie są w stanie podążać ze zmianami we właściwą stronę?
Cóż, Stal Gorzów nie jest pierwszą i ostatnią drużyną w naszej lidze, która sromotnie przegrała w domu, bo "trenowała na innym torze". To sie zdarza nawet w półfinałach Ekstraligi. No właśnie, tylko czy tym razem ryzyko "wtopy" można było zminimalizować? I czy problem w gorzowskiej ekipie nie leży gdzieś głębiej? Oczywiście, postawiłbym duże pieniądze, że na "Paluchostradzie" Stal by zwyciężyła. Ale dlaczego zawodnicy światowego formatu nie mogą, skoro Bartek Zmarzlik mógł wykręcić dwucyfrówkę (znowu) bez żalenia się przed kamerami, że przychodzi mu jechać na innym torze? I to pomimo dodatkowego kręcenia kółek w tygodniu - "taryfą" po osiedlu Staszica w celach marketingowych. A dwa, po co w takim razie trenowano na "kopie", skoro prognozy pogody przed meczem z Unią nie były tajemnicą? Wina trenera jest w tej sytuacji ewidentna, ale nie da się ukryć, że niemal wszyscy zawodnicy Stali, oprócz Zmarzlika, są bez indywidualnej formy, na co trener ma niewielki wpływ.
Wszyscy zwracają uwagę na problem tłumików. Wydaje się, że gorzowianie dokonali falstartu na pierwszych treningach, celując w Poldemy. Jeśli mnie pamięć nie myli, to najszybciej porzucił je... Zmarzlik. Pozostali Stalowcy wciąż są wolni i co najgorsze, nie bardzo wiadomo, co z tym fantem zrobić.
Wściekły na zawodników Ireneusz Maciej Zmora w cytowanym wywiadzie podkreślał, że zawodowcy nie mają prawa tłumaczyć się torem. Dodał, że komisarze dopuścili w niedzielę jego "podrapanie" na starcie, co i tak nie przełożyło się na dobre wyjścia spod taśmy gorzowian. Zapytany o pomysły na poprawę sytuacji był dość pewny swego, tłumacząc, że "wiemy jakie błędy z torem popełniono". Głośno też myślał nad zmianą filozofii przygotowywania nawierzchni w przyszłości - z przyczepnej na twardszą, tak by "w razie czego" być gotowym na zarządzenia komisarzy. I tak samo głośno wyrażał chęć sprowadzenia Darcy'ego Warda czy przetestowania w najbliższych spotkaniach weterana Petera Karlssona lub Craiga Cooka, którzy notują poprawne wyniki w lidze angielskiej. "Co nam szkodzi, gorzej od Linusa i Gapy pewnie nie pojadą, a może zaskoczą czymś pozytywnym" - można usłyszeć od fanów Stali. Zmora ma jednak wątpliwości, czy warto ryzykować już w arcyważnym meczu z Apatorem. Chętnie wziąłby eksperymentalny skład do Zielonej Góry, ale nie wie czy nie zostanie to przyjęte jako oddanie spotkania walkowerem. Jak widać, każda roszada w składzie niesie ze sobą obawy.
Podobne zagrożenie wiąże się z diametralną zmianą nawierzchni na twardszą. W dłuższej pespektywie może to jest jakaś myśl, ale zawodnicy będą potrzebować czasu na dopasowanie się; czasu, którego - szczerze mówiąc - nie ma. A jeśli nie zdążą tego zrobić w meczu z Toruniem (o ile w ten wariant mamy celować)? Wolę nie myśleć. Już raz, w 2013 roku, także po porażce z Unią Leszno, przygotowano nieco inną nawierzchnię na spotkanie z outsiderem ligi, Startem Gniezno. I na tym twardszym nieco torze Stal, desperacko walcząca o opuszczenie strefy spadkowej, bardzo ważny mecz wygrała ledwie o włos. Ten problem z torem można też odwrócić i zapytać: co, jeśli na twardy tor spadnie deszcz? Chyba nie trzeba szukać daleko odpowiedzi, czym to się kończy dla ekipy gospodarzy.
Zmiana trenera? Wielu kibiców, pomimo wielkich zasług Palucha w postaci tytułu DMP, właśnie o tym marzy. Nie tylko ze względu na porażki w obecnym sezonie. Mają już bowiem dosyć "Paluchostrady" i nudów, jakie ze sobą niesie. W odróżnieniu od widowisk, jakich można było być świadkiem za czasów Czesława Czernickiego czy nawet Stanisława Chomskiego. Na razie prezes Zmora w tej kwestii nie wykonuje radykalnych ruchów, choć wspomniana dwójka dżentelmenów jest brana pod uwagę na dziennikarskiej giełdzie nazwisk. Wymienia się też młodszych menadżerów w osobach Kryjoma czy Dobruckiego. Zaś część fanów, najczęściej ze "starej gwardii", pyta: dlaczego nie wziąć Śwista na trenera?
Trzeba przyznać, że cała ta kołomyja wokół nazwisk zawodników, trenerów czy kwestii przygotowania toru jest obecnie nie do pozazdroszczenia, wczuwając się w rolę prezesa Zmory. Jeżeli myśli nad zmianami, poprzez słabe wyniki drużyny i ryzyko ich pogłębienia, traci też niepostrzeżenie jeden z dotychczasowych filarów finansowania Stali. Tym filarem są gorzowscy kibice, którzy - chociaż pełni wiary - chyba w dużej części spodziewali się w niedzielę porażki. Widomym tego znakiem, a zarazem niezwykle smutnym widokiem były puste krzesełka na opóźnionej prezentacji. Bo co, oprócz braku wiary w drużynę, mogło odstraszać od odwiedzenia Śląskiej? Pierwszy mecz ligowy w domu, rywal z najwyższej półki, brak deszczu. Na trybunach zasiadło jednak tylko 11.500 fanów, co było najgorszą frekwencją na inaugurację ligi w Gorzowie od czasu ostatniej przebudowy stadionu w 2011 roku. Zaś przed katastrofalną frekwencją w meczu z Apatorem uchroniło klub tylko przełożenie tego spotkania z pierwszej kolejki, na którą prowadzono przedsprzedaż przed startem ligi. Dzięki temu na trybunach zasiądzie na pewno nie mniej widzów niż na inauguracji z Unią. Aż strach pomyśleć o dynamice sprzedaży biletów na przyszłe spotkania, jeśli w jeździe gorzowian nic się nie zmieni. Nie trzeba mieć doktoratu z nauk ekonomicznych, by postawić tezę, że jeszcze bardziej pogłębi to kryzys w i tak zadłużonej kasie klubowej.
Wśród smutnego tłumu wracającego z meczu, aż po trzykroć pomyślałem o Włókniarzu Częstochowa. Po pierwsze, dlatego, że tak tęgie baty jak w niedzielę ostatni raz na domowym torze zanotowaliśmy właśnie z "Lwami" w sezonie 2009, przegrywając 39:51. Po drugie, przypomniał mi się sezon 1997, gdy Włókniarz Częstochowa jako Drużynowy Mistrz Polski, właściwie z kosmetycznymi roszadami w składzie... spadł do drugiej klasy rozgrywkowej. No i po trzecie, czarę goryczy mojego czarnego humoru dopełniło wspomnienie tego, co się stało z drużyną Włókniarza, kiedy jej tytularnym sponsorem został pewien internetowy kantor...
Ktoś powie, że wieszczenie podobnego losu w przypadku gorzowian to czarnowidztwo. Być może. Jednak patrząc na układ terminarza, zaczynam mieć naprawdę gęsią skórkę. W niedzielę zaległy mecz 1. rundy z Apatorem, który na papierze nie wygląda tak strasznie, jednak Grigorij Łaguta czy Kacper Gomólski czują się na torze w Gorzowie jak ryby w wodzie. Nie wiadomo też czy i tym razem pogoda nie spłata figla i mecz zostanie uznany za zagrożony. Do tego cholernie długa podróż trójki Stalowców z Tampere... Może być "ciepło" w niedzielę.
Potem Stal czekają dwie beznadziejne wyjazdowe misje w Zielonej Górze i Wrocławiu, który pokazał ostatnio swoją moc w meczu z GKM-em. Dopiero spotkanie ze Stalą Rzeszów w 7. rundzie rozgrywek daje realną nadzieję na pewne dwa punkty. Tylko kto to będzie oglądał na żywo?
"A może powinien się pan podac do dymisji" - wypalił w stronę Zmory jeden ze słuchaczy Radia Gorzów. "Nie jestem przyspawany do swojego krzesła. Zapraszam chętnych na moje miejsce". Prezes Zmora powtarza to od dwóch lat, ale jakoś chętnych brakuje. Nie ma się czemu dziwić, skoro obecny szef już nie raz w wywiadach opowiadał o wielu nieprzespanych nocach w obawie o finanse klubowe.
Jak będzie? Jestem, mimo wszystko, optymistą. Wierzę, że Stal w końcu złapie wiatr w żagle i serdecznie namawiam wszystkich fanów, by tłumnie przychodzili na Śląską w ligowe wieczory. Jesteśmy teraz bardziej potrzebni, niż w chwilach chwały pod koniec sezonu 2014. I pamiętajcie, że od wyników naszej Staleczki, jakby co, świat się na szczęście nie zawali.
Michał (Gorzów)
P.S. Oglądałem w niedzielę spotkanie ROW-Orzeł. Wnioski? Więcej Skrzydlewskiego w telewizji! Zaproście go do nSportu na magazyn ligowy.