W jednym z ostatnich tekstów, a popełniłem go zimą, wspominałem kilka meczów (głównie tych z udziałem mojej Stali Gorzów), które na trwałe wryły mi się w rejestr i do których często lubię wracać, gdy zamilkną żużlowe maszyny. To, co wydarzyło się w niedzielny wieczór 20 maja 2018, można by śmiało do tej listy dopisać. Byłem bowiem świadkiem widowiska, w którym działo się wszystko to, za co tak kochamy tę zwariowaną dyscyplinę. Niebagatelny ciężar gatunkowy, zwroty akcji, jak w pojedynku pięściarskim Kliczko-Joshua, nerwowe lub śmieszne sytuacje, zwarcia na torze i po wyścigach, kipiące od emocji trybuny, pokaz sztucznych ogni po zawodach, znakomita frekwencja i zagrywki taktyczne sztabów szkoleniowych. Choć w tym ostatnim wypadku mowa raczej o fortelach, które dodatkowo podgrzały temperaturę tego widowiska, a rozpoczęły się już na dwa tygodnie przed zawodami. Co jeszcze przyniósł ten mecz? Tak subiektywnie, rzekłbym nawet "plemiennie": cholernie nieopisaną radość i dumę z żółto-niebieskich. Pomimo przeciwności losu w postaci kontuzji w ekipie. Pomimo kombinacji Cieślaka wraz z komisarzami. Pomimo ogólnej, może nie nagonki, ale niechęci w środowisku żużlowym do Stali, to ta dała radę! To uczucie radości i wspólnoty można porównać chyba tylko do zdobycia DMP, choć szczerze powiedziawszy ja nie pamiętam, by po finałach w 2014 czy 2016 r. grupki fanów wracających z meczu ulicami Zawarcia intonowały stare kibicowskie przyśpiewki, a to zdarzyło się w niedzielę. Ta radość stała się udziałem także dzięki przytomności Stanisława Chomskiego, który nie dał się wpuścić w maliny i zagrał "Narodowemu" mocno na nosie. Mina Marka Cieślaka już "po wszystkim" była bezcenna. Szczególnie w porównaniu do jego wyluzowanego wyrazu twarzy sprzed meczu, gdy wydawało się, że dopiął swego, kopiąc badawczo butem po gorzowskiej nawierzchni.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy wróciwszy do domu wczytałem się w pierwsze opinie ekspertów nc+, którzy krytykowali przygotowanie gorzowskiego toru i wspominali coś o jakichś karach. Czy to jest jakiś żart?! Oczywiście, że przemawia tu przeze mnie szczypta lokalnego szowinizmu, ale na sprawę trzeba też popatrzeć nieco bardziej obiektywnie, czego spróbuję dokonać. Czy kibice, nie tylko Stali Gorzów, w sytuacji tak wyrównanej ekstraligi, w której każdy mecz jest nie tylko na wagę play-offów, ale nawet utrzymania, chcą aby pozbawiać drużyny atutu własnego toru? Owszem, Stal Gorzów swoje za uszami w przeszłości już miewała, ale popatrzmy na to przez pryzmat bieżącego sezonu. Czy przygotowanie toru na mecz z Toruniem czy Tarnowem można było nazwać nieregulaminowym? Według mnie nie. Niebezpieczne wypadki były raczej wynikiem brawury zawodników niż pułapek na torze. Czy Marek Cieślak, rozgłaszający piórem Dariusza Ostafińskiego o kłopotliwych torach w Lesznie, Zielonej Górze i Gorzowie, miał na sercu bezpieczeństwo zawodników, czy własny partykularny interes? Gdyby to nie był "polewaczkowy", jeszcze mógłbym się na to nabrać. Ale nie w przypadku obecnego menago Włókniarza. Nie żebym się na narodowego obrażał, wręcz przeciwnie. To głównie dzięki jego zabiegom to widowisko zyskało na kolorycie. A gdybym był kibicem "Lwów", to właśnie tego, co robił Cieślak bym po trenerze swojej ulubionej drużyny oczekiwał. Chwytać się wszystkiego, co możliwe dla dobra drużyny.
Zdj. Artur Makowski
Problemem w zakulisowych rozgrywkach między Stalą a Włókniarzem nie był bowiem Cieślak, który walczy o wyniki swojej drużyny, za co mu chwała, tylko środowisko sędziów i "delegatów" z plakietkami PZMot., które na jedno skinienie palcem było gotowe mu służyć. Przyznam, że gdy zobaczyłem próbę toru przed niedzielnym meczem i twardszy niż zwykle tor, wiedziałem, że musiało dojść do interwencji komisarza i dodatkowego ubijania. Co potwierdziły późniejsze dziennikarskie relacje. No to mamy pasztet - pomyślałem. Wtedy byłem niemal pewien przegranej Stalowców, bo wiedziałem, że Madsen, któremu w Gorzowie nigdy nie szło, będzie się tutaj czuł, właśnie dzisiaj, jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Pytanie więc, z jakiej racji komisarz toru postanowił przed meczem dać ten atut akurat drużynie gości? Czy to jest fair? Pewnie, ja bym w to wszedł, ale tylko wtedy, jeśli mi zagwarantują, że w rewanżu w Częstochowie o przygotowaniu nawierzchni zdecyduje nie Cieślak, a Chomski. Dlaczego więc Częstochowa w starciu z gorzowianami miała mieć dwa razy handicap własnego toru? Gdy wydawało się, że mecz jest już spisany na straty i przewidywany przeze mnie scenariusz się sprawdza, zawodnicy Stali lepiej spasowali się na start i w końcu zaczęli wygrywać wyścigi. Słabsza, niż zwykle forma Lindgrena tylko pomogła Stalowcom i po 10. wyścigu zdołali wysunąć się na prowadzenie 32:28.
W tym momencie dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnego momentu w spotkaniu, który dla wielu jest koronnym argumentem na to, że Stal wygrała te zawody przez "spreparowanie" toru przed 11. wyścigiem. I tu wracam do obiektywnej formy obrony swojej ulubionej drużyny, już bez emocjonalnego zacięcia. Fakt, było widać gołym okiem, że toromistrz nie pożałował wody przed następną serią startów, jadąc bardzo ślimaczym tempem. Niektórzy na trybunach łapali się za głowę na ten widok, tym bardziej, że było już po zmroku i to, co wylało się z polewaczki, nie miało prawa szybko wyschnąć. Pytanie tylko, czy gdyby nie kałuża na drugim wirażu, to rozpędzona Stal wypuściłaby wygraną z rąk? Śmiem twierdzić, że nie, choć pewnie dzięki tej sytuacji wygrała nieco bardziej okazale.
Wracając do sytuacji z obfitym zlaniem wody przed 11. biegiem. Jeżeli był to taktyczny ruch sztabu gorzowskiego, to co do zasady, nie pochwalam. Ileż tego było w naszym ligowym speedwayu... Akcje typu "zepsuta" polewaczka, "awarie" dmuchanej bandy, oświetlenia, brak karetki, przekładanie meczów na godziny poranne, żeby ktoś z zagranicznych zawodników rywali nie dojechał na czas, paszporty zjedzone przez psy, "zasłabnięcia" kibiców, mierzenie gaźników, czerwone światełka i flagi, których nie było. Tego było w historii naszej ligi bez liku. Nie lubię tego typu pozasportowych zagrań, choć z perspektywy felietonisty może dobrze, że są, bo najczęściej łączą się ze sporą dawką dobrego humoru. Natomiast, jeśli w tym konkretnym przypadku chodziło o to, by zagrać na nosie pewnego siebie Cieślaka i odgryźć się za kombinacje z komisarzami, to uważam to za przejaw zwykłej obrony koniecznej. Nie jestem bowiem fanem nadstawiania drugiego policzka, w sytuacji, gdy ktoś fauluje.
Na koniec jeszcze anegdotka i tekst zasłyszany od jednego z fanów Stali jeszcze na koronie stadionu po zakończeniu spotkania, gdy publika już się rozchodziła, a rozległy się syreny wszystkich karetek opuszczających stadion. "Cieślaka wiozą na intensywną" - rzucił. Jak się potem okazało, wcale nie było tak źle, bo "Narodowy" miał jedynie kłopot z zaśnięciem, o którym - jak doniosły już media - postanowił zapomnieć porannym koszeniem trawy. "Polewaczkowemu" też polać, bo bez niego byłoby w naszym żużlu zbyt nudno.
Michał/GW