"Przewraca się ten Pawlicki", "nurkuje", "kontaktu tylko szuka i leży"... To taki krótki wyciąg z twórczości niechętnych "Piterowi" w sezonie 2017. A może i dłużej. I jak takiego lubić, "wymuszacza rozbójniczego"? W sporej więc masie brać kibicowska wszelkie - prawdziwe i wydumane - przewiny leszczyńskiego chwata piętnowała z podziwu godną zaciekłością. A jeśli fakty były takie, że często, nawet dwa lub trzy razy z rzędu, to rywale tego Pawlickiego faulowali... to tym gorzej dla faktów. Ważne, że upadał. Tym razem Pawlicki chyba stwierdził, że padać przed tegorocznym Toruniem to mezalians. Aż szkoda brudzić roboczą kufajkę. Wywożony po starcie przez Holtę pojechał dalej, dogonił Ryszarda, odpowiedział mu dokładnie tym samym - zwyciężył. A za metą, gestem wyciągniętej ręki, oznajmił: "sam narzuciłeś ramy tego pojedynku". Więc uszy po sobie - można by dopowiedzieć. Rok temu to był Ryszard Lwie Serce. Dumny, waleczny, budzący respekt. "Piter" go zwasalizował.
Znowu Toruń i znowu baty... Nużąco przewidywalny jest nastrój toruńskich kibiców po kolejnych meczach swoich ulubieńców(?), prawie tak jak monotematyczny jest los "pismaków" muszących te porażki przelewać na papier. Z jednej strony wynik 37:53 nie prezentuje się tak strasznie (przypomnę, że rok temu zmierzająca do finału Sparta oberwała na własnym torze od Falubazu 39:51), ale tym razem to był taki wynik a la akt łaski. "Kompletny" Sajfutdinow (3,3,3,3) oszczędzał już siły, a Kołodziej pewnie w jednym meczu na sto wyłoży się na prowadzeniu w takiej sytuacji, jak na Motoarenie. - Na wypadek w moim pierwszym biegu wpłynęła tygodniowa przerwa spowodowana upadkiem w poprzednich zawodach. Byłem bardzo spięty na motocyklu. Miałem potłuczoną prawą stronę. W każdym biegu starałem się rozjeździć - wyjaśniał nam po meczu.Tych toruńskich punktów równie dobrze mogło być 30 i nikt nie mógłby mieć o nic żadnych pretensji. Może poza leszczyńską księgową. Ale ona - bidulka - chyba już przywykła. Liczy i liczy... "Szóstkę z przodu" i tak znowu wypłaci. Z bonusami.
- Podciął mnie delikatnie deflektorem, nawet na kevlarze mam ślad - wyjaśnił Pawlicki przed kamerami nSport+ efekt pojedynku z Holtą. Brady Kurtz jechał nawet bez "laczka" na stopie. - To jest trudne, taka jazda, wpadniesz w koleinę i możesz wykręcić całą nogę - chwalił kolegę z drużyny Emil Sajfutdinow. Kołodziej znowu się przewrócił... a i tak Unia Leszno zaorała wzdłuż i wszerz cały KS Toruń, niczym traktorzysta ugór między Kaczkowem a Rydzyną.
Jak "prawda czasu i prawda ekranu" brzmiały słowa młodszego z Holderów ("to wciąż tylko 10 punktów straty, przegrupujemy się i wrócimy do gry!") albo Daniela Kaczmarka ("Walczymy dalej. Taktyczne teraz będą robione..."). Konfrontacja wizji z fonią pod toruńskimi strzechami musiała być bolesna. Jason Doyle wreszcie pojechał na poziomie za jaki mu płacą, to jedyny pozytyw. - Co dalej? Musimy jechać teraz do Częstochowy na trudny teren i starać się zrobić swoją robotę. To nie jest miłe, kiedy właśni kibice nie zostawiają na nas suchej nitki - mówił odrodzony Mistrz. Pozostali mówili mniej, za to częściej narzekali na tor. Najciekawsze, że senator Termiński po meczu docenił atut Motoareny...
Jeśli to taka zawoalowana ironia, to pogratulować. Nie każdy wyczuł. W sporcie na wskroś indywidualnym, z którego nieco na siłę zrobiono sport drużynowy, w dodatku będący obecnie jego lokomotywą, szalenie trudno jest przewartościować podstawową wartość - osobisty profit zawodnika. Poświęcenie go dla dobra drużyny. Menadżer w piłce nożnej, hokeju, koszykówce czy siatkówce może dowolnie rotować składem i nie musi się z tego żadnemu ze swoich podopiecznych tłumaczyć. Nikogo przepraszać, przytulać, pocieszać, chodzić za nim, ani obiecywać, że "następnym razem...". Wystarczy, że pod konkretnego przeciwnika lub pod konkretne założenia taktyczne bardziej pasuje mu zawodnik X, a nie Y. Spróbujcie posadzić na ławkę żużlowca klasy "international speedway rider". Powodzenia. Dopóki żużlowcy są jednoosobowymi firmami i dopóki "nie jadą" równa się "nie zarabiają", to ułuda. A przecież nigdy, przenigdy w życiu żaden żużlowiec nie zgodzi się wejść w kierat piłkarza, siatkarza czy koszykarza i być pracownikiem klubu. Każdy chce nadal być przedsiębiorcą, dać się skusić zimą obietnicą (np. pewnego miejsca w składzie), dostać grube pieniądze "na przygotowanie do sezonu" i móc wystawiać faktury za swoje usługi w kilku krajach. Taki jest modern speedway, nie ma od tego odwrotu. - Chciałem przeprosić kibiców za ten mecz. To nie jest tak, że nie ma refleksji. Po raz kolejny uważam, że było zbyt dużo wody wylanej na tor przed meczem... Była też nutka optymizmu: - Dziękuję Jasonowi i całej drużynie, bo naprawdę wspięliśmy się na nasze maksimum. Jason już wraca do formy, Rune Holta pojechał na swoim poziomie, Daniel Kaczmarek też walczył.... Odniósł się do tego natychmiast - żadna to niespodzianka - nasz największy żużlowy portal. I tam właśnie znalazłem następujące zdanie wysoko postawionego redaktora: ...media (w tym ja) zrobiły mu krzywdę, forsując jego kandydaturę na stanowisko menedżera Get Well. Czyli dobrze mi się wydawało, że ktoś temu Gajewskiemu robił kiepski PR, natomiast jego następcy jakby odwrotnie. Czy promowanie kogoś na intratną posadę w klubie to jest rola dzisiejszych mediów?
W Łodzi, jak to w Łodzi - wszystko płynie. Zdj. MPK Łódź
Z tym Orłem to trochę jak z tym słynnym już tramwajem. Niby to wielkie, masywne, kosztowne, a jak się już rozpędzi, powinno pruć niczym lodołamacz... a tymczasem bardziej przypomina bezużyteczną i obijaną bezkarnie przez wszystkich kupę złomu. A przecież team Skrzydlewskich gościł na torze ostatniej drużyny w tabeli, ledwie co upokorzonej przez "IV-ligową" Wandę, gdzie Orzeł wygrał 60:30; u ekipy, która w dodatku w tamtym meczu straciła wyróżniającego się (fakt, że na miernym tle) Aspgrena, a w roli zastępcy powołała ad hoc nowicjusza, najmłodszego z klanu Łagutów - Pawła. Zawodnika z zerowym doświadczniem w bojach na takim poziomie. I jak się okazało, "pary" wystarczyło mu na dwa wyścigi. Nie samemu zawodnikowi - byłoby to niesprawiedliwe względem niego - a silnikowi od Artioma, fakty jednak są takie, że Rosjanin w trzeciej i czwartej serii punktów już nie zdobył. ...I co? I to właśnie wtedy - o paradoksie - Polonia spokojnie powiększała przewagę, która już po 11. i 12. biegu osiągnęła rozmiar pozwalający trenerowi Ślączce sięgnąć po rezerwy taktyczne. Pierwszą, oczywistą (Miśkowiak za Błażykowskiego), zrobił, z opcji wykorzystania 6 razy najlepszego wówczas na torze Kościucha (3,3,3,1*) zrezygnował. Pewnie trzymał go na nominowane... Jak to często bywa, okazja uciekła. Za Tungate'a, którego występ w tych zawodach był jednym wielkim nieporozumieniem (podobnie jak Łoktajewa), do XIV biegu wyjechał młodszy Miśkowiak - i w parze z "polskim" Australijczykiem, Grajczonkiem, wystąpił w roli "gaszącego światło". Dorobek 46 punktów pilan już po 14. biegu - to musiało być bolesne dla kibiców z Łodzi. Wcześniej, poza blamażem w Gnieźnie, Orzeł - owszem - nie wygrywał, ale przynajmniej walczył o zwycięstwa do ostatniego biegu (w Lublinie, Rybniku) lub mógł zrzucać winę na losowe nieszczęścia w samej końcowce (kontuzja Bogdanowa, upadek Andersena w Gdańsku). Teraz... To jest równia pochyła a nie walka z meczu na mecz jest słabiej. Czy jest jeszcze drużyna Orła w Łodzi???? Ani stadionu ani wyników. A miało być tak pięknie.. To kilka komentarzy wynotowanych z oficjalnego "orlego" fanpejdża. Kibice widzą, co się dzieje, a nadzieja na mecz otwarcia Estadio Don Vito 28 lipca niewiele tu pomaga. Gdzie będzie Orzeł 28 lipca, skoro w tej chwili za nim w tabeli jest już tylko będąca do niedawna obiektem żartów Wanda? Optymiści (coraz mniej liczni) wciąż wierzą, że znakomita runda rewanżowa pozwoli łodzianom zanotować serię zwycięstw okraszonych punktem bonusowym (poza rozstrzygniętą już raczej rywalizacją z Gnieznem). Można i tak. Wierzyć w coś trzeba. Historia nakazuje jednak zachować pokorę. Takich, którzy zakładali "oczywisty" skok jakościowy w rundzie rewanżowej, a następnie budzili się z ręką w nocniku (czytaj: na krawędzi spadku do niższej ligi), nie brakowało. "Przeszli obok meczu"? Raczej nie... A jednak wynik kolejny raz bardzo słaby [zdj. KŻ Orzeł FB] Sursum corda, łodzianie!
Skoro po meczach "Aniołów" w Gorzowie, Tarnowie i Zielonej Górze pisałem, że nie rozumiem takich projektów, jaki powtórzono w tym roku w Toruniu, to co dodać teraz? Szkoda byłoby mi Jacka Frątczaka, gdyby jego podopiecznych dotknęła plaga 2-3 kontuzji jednocześnie, jak kiedyś Unię Tarnów na finiszu sezonu. Szkoda byłoby mi go, gdyby pojawił się w KST w roli "strażaka", ratującego klub pokarany idiotycznymi transferami prezesa - dyletanta. I nawet jeżeli takim właśnie gaszącym pożar "Jacek Falubaz" był pod koniec sezonu 2017, to przecież już jesienią i zimą sytuacja była jasna - dostał duży kredyt zaufania, duże pieniądze i wolną rękę w wybraniu sobie takich żużlowców, jakich chciał. A obserwowanie procesu "przekonywania się" Doyle'a czy Holty do Torunia było jednym z tych momentów, kiedy ostatni etniczni kibice-romantycy przejrzeli na oczy.
"Zarządzanie poprzez konflikt", skądinąd doskonale znane z korporacji i akademickich opracowań, to swoisty wkład Jacka Frątczaka w budowę nowoczesnej myśli menadżerskiej w polskim żużlu. Obawiam się jednak, że po czterech meczach przeciwko Unii i Włókniarzowi zostanie już tylko sam konflikt. Pytanie, czy jeszcze z Frątczakiem jako zawiadowcą tej stacji...
* * *
Łódź Toruniem pierwszej ligi!
Ludzie ile można tłumaczyć wyniki brakiem stadionu? Mamy najbardziej doświadczony skład wiekowo w Nice, cześć zawodników jeździ w kilku ligach a inni w zeszłych latach tez tylko w Polsce jeździli.
Jeśli przed meczem z Piłą kluczyki do prezesowego sejfu leżały na dnie Wisły, lśniąc na tle rzecznego piaseczku, i wystarczyło je tylko podnieść, to teraz połknął je wielki i tłusty sum, po czym - beknąwszy sobie - zagrzebał się w najgłębszym mule. I teraz najpierw trzeba będzie go znaleźć, potem usidlić, a następnie wyjąć mu te klucze z gardła.
Jakub Horbaczewski
Wypowiedzi pomeczowe, zdjęcia: Paulina Wiśniewska