Nie ma szczęścia Zmarzlik do wyścigów z Pedersenem. Dopiero połowa sezonu (choć w Grand Prix nawet nie 1/3), a to już druga sytuacja po której Duńczyk leży, a wykluczony jest gorzowianin. Tym razem, na szczęście, skutki nie były tak bolesne jak w konsekwencji upadku w meczu Ekstraligi. Po GP w Horsens "Power" zdecydował się skomentować tę sytuację i jazdę rywala. - W taki sposób on [Zmarzlik] jeździ: cały czas bez skrupułów. Prostuje motocykl i wjeżdża w innych. Na szczęście nie opierałem się, bo skończyłbym na bandzie. Kontrolowałem sytuację i upuściłem motocykl. To było całkiem mocne zderzenie, więc miałem szczęście, że w tym miejscu wciąż była dmuchana banda - opisał swoje odczucia dla oficjalnej strony speedwaygp.com.
Trzykrotny Mistrz Świata odniósł się także do pierwszej z kontrowersyjnych decyzji sędziego, rozstrzygającej kwestię winy po kolizji z Michaelem Jepsenem Jensenem.
- Jensen strasznie chciał mnie pokonać - uważa Pedersen. - Wszedł w pierwszy wiraż na trzecim okrążeniu, wyprzedził mnie i Pawlickiego, a potem zjechał bliżej bandy, po czym go wyprzedziliśmy. Przycinał, ale miał na to za mało miejsca. Prosta sprawa. Starałem się zmieścić, ale nie było miejsca na moje koło i nogę. Uderzył w nie. Być może, gdybym próbował się utrzymać, to bym skończył na bandzie. Nie potrzebuję już więcej kontuzji. Gdy on wjechał, to co miałem ze sobą zrobić? Mogłem tylko upaść - przekonuje.
Z samych zawodów Duńczyk jest zadowolony, pomimo dyskusyjnego rozstrzygnięcia w pierwszym podejściu do półfinału i utraty premiowanej awansem lokaty w drugim (przegrał z Artiomem Łagutą).
- Po wypadku traci się nieco koncentrację, a na dodatek motocykl ulega jakimś uszkodzeniom. Nie było idealnie, bo nie czułem się komfortowo na motocyklu. Można szukać wymówek przez cały czas, ale zdołałem wywalczyć 11 punktów w fazie zasadniczej, co było całkiem fajną sprawą. Krótkie tory nigdy nie należały do moich ulubionych, ale poszło mi w porządku, tak samo jak w porządku działał silnik - skomentował.
- Z moją ręką jest teraz znacznie lepiej. Nie na sto procent, ale teraz w razie problemów jestem w stanie utrzymać motocykl, a to pozytywna sprawa. Z tym wszystkim pora się zająć Hallstavik. Jak każdy widzi, wciąż potrafię zrobić show. To akurat prawda, choć z pewnością przybyło tych, którzy dopowiedzą, że nie takie show chcą oglądać w rywalizacji o koronę IMŚ.
Warto zauważyć, że ta druga strona, czyli Jepsen Jensen i Zmarzlik, albo kompletnie nie zgadzała się z decyzją sędziego (Jensen), albo zachowała stoicki spokój, nie komentując decyzji arbitra (Zmarzlik). - Trzymałem cały czas swój tor jazdy, nie zrobiłem nic kwalifikującego się do wykluczenia, poza tym, że Pedersen zdecydował się przewrócić - tak przedstawił swój punkt widzenia Jensen.
Zmarzlik w mediach społecznościowych nie wchodził w ogóle w polemikę z decyzją sędziego ani z Pedersenem, wstawił jedynie krótką informację na temat swojej zdobyczy punktowej. Nie próżnowali natomiast jego kibice. "Zostałeś skrzywdzony". "Okradli Cię z finału". "Sędzia chyba ślepy". "Bartek nie masz szczęścia do tego nurka" - to kilka z tych cenzuralnych komentarzy.
***
Tyle cytatów i opinii z zawodniczych ust. Faktycznie, mnóstwo osób było zbulwersowanych decyzją brytyjskiego sędziego Craiga Ackroyda. Mnie też szkoda było gorzowianina, bo tego dnia był jedynym, który w drugiej fazie zawodów szybkością nie ustępował zwycięzcy i śmiem twierdzić, że w finale mocno powalczyłby o wygraną. Ale prawdę mówiąc bardziej zbulwersowany byłbym, gdyby sędzia - po wcześniejszym wykluczeniu Jensena w bliźniaczo podobnej sytuacji - nie był konsekwentny. To dopiero zrodziłoby mnóstwo zarzutów. Daczego Jensena tak, a Zmarzlika nie?
Myślę, że Nicki Pedersen ma obecnie wysoką świadomość własnej sportowej formy, a może nawet "top-formy". Tłukąc te komplety i kolejne "trójki" dla tarnowskiej Unii, niczym kiedyś w niesamowitym sezonie w barwach Wybrzeża, bardzo trudno przychodzi mu oglądać tych samych zawodników, którzy w GP są od niego szybsi. Bo w każdym turnieju jest co najmniej 6-7 szybszych. Przynajmniej jak dotąd. Bezradność i nieposkromiona wola zwyciężania powodują szukanie takich stykowych sytuacji, które są ostatnią deską ratunku. Jedni fani się wściekają, bo "przecież to żużel, a nie sport dla panienek", inni wskażą, że wykorzystywanie nadarzających się okazji to integralna część tego sportu. A gdyby nasi piłkarze na Mundialu prezentowali choć 20% tej ambicji i woli walki, to nie zajęliby ostatniego miejsca w grupie zwanej grupą śmie(r)ci.
Ten Nicki jest obecnie niczym wytrawny napastnik, szczwany lis pola karnego, który, jeśli tylko dostrzeże nogę obrońcy, już będzie wiedział jak się w nią zaplątać z korzyścią dla drużyny. I żadne VAR-y, tumulty ani swary nie uchronią rywali od karnego. Dostrzeże wyciągniętą rękę - w mig "zacentruje". Oczywiście w nią. To dlatego klasowi obrońcy w tych stykowych sytuacjach mają dłonie splecione... na plecach. Taka piłkarska mądrość, wpajana przez trenerów już w niższych ligach. Nie dać temu z gwizdkiem żadnego pretekstu, żeby go użył. Może tego jedynie zabrakło Zmarzlikowi w Horsens. Może po obserwacji kontrowersyjnej decyzji sędziego w starciu Nicki vs Jensen nikt mu nie podszepnął, że Pedersena tego dnia wyprzedzić można, ale tylko z rękami splecionymi na plecach. I nie oddychając, bo się przewróci. A może podszepnął, tylko zawodnik nie usłyszał. "Nikt mi tego nie powiedział" latem 2018 to generalnie drażliwy temat w polskim żużlu.
Trudno też o rzeczową dyskusję, kiedy u wielu kibiców poziom lokalnego szowinizmu i "zafiksowania" w utartych stereotypach jest tak wysoki, że w zasadzie nie trzeba nawet rozwijać szczegółowo wątku jakiejś spornej sytuacji. Wystarczy podać nazwiska bohaterów. Zmarzlik - i wszystko jasne. Pedersen - o, tu dopiero jasne. A walczyć z zapisywanymi przez całe lata schematami, to jak kopać się z koniem i liczyć, że nie odda. Tymczasem mówimy o sporcie, w którym nie ma "świętych". Ciekawym eksperymentem byłoby przebrać zwycięzcę duńskiej rundy GP, uwielbianego przez zdecydowaną większość fanów za całokształt Taia Woffindena, w szaty Pedersena i posłuchać, jak ci sami kibice oceniają jego pierwszy wyścig, kiedy o mało co nie posłał do szpitala Sajfutdinowa, albo kolejny, kiedy brytyjski sędzia łaskawym okiem spojrzał na Brytyjczyka, pozwalając mu pojechać w powtórce. Pewnie w ustach wielu, nieumyślne wjechanie Emilowi w tylne koło urosłoby do rangi bandyckiego zamachu na życie, a wyczekiwanie na powtórkę w 4-osobowym składzie na pokaz cwaniactwa.
Ledwie w poprzedniej rundzie w Pradze Woffinden "startował z łapami" do Lindgrena (już kiedyś, zdaje się, okrzykniętego łobuzem przez Janowskiego), chcąc mu odpłacić za zbyt ostrą lub nierozważną jazdę. Teraz Woffindena pociągnęło i wjechał w Sajfutdinowa. Tenże Sajfutdinow dokładnie tak samo wjechał we własnego kolegę Łagutę podczas finału Speedway of Nations. Łaguta - ten to dopiero ma szczęście do znajdywania się w "złych" wyścigach, w "złym" czasie... (choć sam, Bogu ducha winny, jest przecież niemal uosobieniem torowej równowagi). Nie minęło 20 godzin od GP, a pod bandą Motoareny starli się Mistrz Świata Doyle z Wicemistrzem Dudkiem. I też raczej nie dojdą do consensusu w ocenie, kto komu powinien wtedy ustąpić. Tak można wyliczać bez końca. ...Aż dojdziemy do Grega Hancocka, któremu - jak wiadomo - nikt nigdy niczego nie zarzucił. Prawda?
Tak swoją drogą, to Woffinden już kiedyś w Grand Prix jechał "na milimetry" za tylnym kołem swojego rywala, też Mistrza Świata. Pamiętamy, czym to się skończyło.
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie - chyba nie jest aż tak źle z tym kręgosłupem Nickiego, skoro dwa razy z rzędu w krótkim czasie demonstruje - że posłużę się korpomową - "zorientowanie na cel (za pomocą upadków)". A nie zawsze tak było. Pamiętam taki mecz, kiedy autentycznie ważyły się losy utrzymania w lidze, i taką sytuację, kiedy ten rozbójnik Nicki był bezdyskusyjnie faulowany, a jednak nie zdecydował się na spotkanie z bandą.
Jakub Horbaczewski
Zdj. tytułowe: Nicki Pedersen FB