Ostatni okres, w którym Falubaz pozostawał niepokonany, trwał aż dwa tygodnie... ale tylko dzięki przerwie na mecz piłkarzy z Kolumbią. Wiem, że brzmi to dość prześmiewczo, jednak, niestety, tak wygląda aktualny wizerunek zielonogórskiej drużyny. Wydawało się, że zdobycie bonusa w Grudziądzu jest tylko kwestią formalną (53:37 w ZG!), wydawało się, że punkt bonusowy w Toruniu jest całkiem realny. Wydawało się... Te klęski są tym bardziej druzgocące, że punktem wyjścia do oceny zielonogórzan w Toruniu był ich mecz na własnym torze ze Spartą. Wszak to wtedy pojawiły się głosy o odrodzeniu zawodników spod znaku Myszki, w tym przede wszystkim Piotra Protasiewicza, będącego dla znaczącej większości kibiców nadal kapitanem, niezależnie od aktualnej formy i decyzji wewnątrzklubowych. Miesiąc przerwy - i kolejna porażka. Patrząc na rotacje składem wydaje się, że Adam Skórnicki nie wie czym dysponuje. A co my - kibice - na ten temat możemy powiedzieć?
No właśnie, co my właściwie wiemy o drużynie z Winnego Grodu po 13 meczach? Jeśli mam być szczery, to wiemy chyba coraz mniej. A dokładniej rzecz ujmując, coraz trudniej jest znaleźć jakąś logiczną przyczynę tego, że sytuacja Falubazu w tabeli nie jest satysfakcjonująca ani dla kibiców, ani dla działaczy, ani dla samych zawodników. W ciągu zaledwie kilku tygodni mamy totalny dół spowodowany przegranymi derbami, po czym jest wielka ulga po wygranej ze Spartą i głosy, że teraz musi być już lepiej. Potem jest wyraźna przegrana w Toruniu połączona z utratą bonusa względem bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie lub uniknięcie baraży, po miesiącu przerwy łomot w Zielonej Górze spuszczają nam leszczyńskie Byki, potem „kontrolowana” porażka w Częstochowie, a dzieła zniszczenia dokonuje… GKM Grudziądz. Pytanie, które mi przynajmniej samo się wręcz narzuca brzmi: jak klub wykorzystał przerwy w terminarzu, w tym przede wszystkim tę najdłuższą - czterotygodniową?
Punktem odniesienia dla Falubazu powinien być właśnie zespół z Grudziądza. Dlaczego? Dlatego, że wcale nie tak dawno temu sytuacja tej drużyny była dużo gorsza niż aktualnie zielonogórskiej ekipy. Co tam zrobiono? Przede wszystkim przy jednym stole usiedli różni przedstawiciele klubu, potem także kibice. Padło pewnie wiele gorzkich słów, ale dziś ta ekipa jest bardzo bliska zajęcia 6. miejsca, czyli utrzymania się bez konieczności rozgrywania baraży. W Zielonej Górze nikt w ten sposób nie podszedł do sprawy, czego efektem jest wylewanie się powoli jakichś nieporozumień przez media. Kiedyś siłą Falubazu był marketing i dbanie o wizerunek. Teraz jednak ta sztuka dla sztuki posunęła się tak daleko, że grozi prawdziwym krachem. Na czwartek zapowiedziano konferencję prasową z udziałem Piotra Protasiewicza i Adama Skórnickiego. Tyle tylko, że ci dwaj panowie powinni najpierw ze sobą porozmawiać w cztery oczy. Scenariusze konferencji mogą być dwa: albo pokłócą się przed kamerami i mikrofonami, albo się pogodzą i znów pójdzie w eter przekaz, że ogień został ugaszony, czyli wygra chore dbanie o wizerunek.
Bardzo dużo wylało się pretensji na barki menadżera Adama Skórnickiego. Przede wszystkim za indolencję taktyczną, za niemożność przygotowania powtarzalnego własnego toru, za rotacje w składzie i pewnie jeszcze sporo by się tu uzbierało. Oberwał ostatnio także kompletnie pogubiony Grzegorz Zengota, który od pewnego czasu zapomniał jak się zdobywa punkty w ekstralidze. W najważniejszym momencie zawiódł kompletnie Jacob Thorssell. Można się zapytać: co ma zrobić menadżer, gdy jego zawodnicy nie potrafią wygrywać wyścigów? Jaki on w ogóle wpływ na skład? Prawdę mówiąc – średni. Może co najwyżej pozamieniać numery startowe i wybrać pomiędzy Kacprem Gomólskim a wspomnianym Szwedem. Problem nie tkwi w samym A. Skórnickim. Widać gołym okiem, że tu już chyba niektórzy mają dość przebywania ze sobą. Nie ma współpracy na torze, pretensje o zły numer (czytajmy: mniejsza szansa na zarobienie większej sumy). Gdzieś w tle tego wszystkiego są zapewne finanse. Jakie i w jakim zakresie, tego się pewnie nie dowiemy. Przynajmniej nie teraz.
A jeśli chodzi o sam mecz w Grudziądzu, to moim zdaniem gospodarze wygrali tak dużą różnicą przede wszystkim dlatego, że goście pozwolili miejscowym młodzieżowcom na zdobycie aż dziewięciu punktów. Największy „udział” miał w tym niestety Mateusz Tonder, który po trzech wykluczeniach oraz jeździe zagrażającej zdrowiu zarówno jego samego, jak i innych zawodników, powinien dostać czerwoną kartkę. Niektórzy dziwią się jak to jest możliwe, że po świetnym meczu w Częstochowie zaliczył tak kompromitujący występ w Grudziądzu? Cóż, po prostu w ostatnim meczu tor był trudniejszy, a poza tym na tego chłopaka sukcesy działają, że się tak wyrażę, degenerująco. Zamiast traktować każdy wyścig jako naukę, udane biegi powodują, że czuje się jak gwiazda. Przecież po dwóch udanych wyścigach w ubiegłorocznej ekstralidze, on przypomniał sobie dopiero w połowie czerwca, że rozpoczął się nowy sezon. To są niestety także efekty „dbania o wizerunek”, czyli zwyczajnej bezkarności. Tak nawiasem mówiąc to, że po trzech naprawdę mocnych "dzwonach" ten chłopak został dopuszczony do jazdy przez menadżera, jest sytuacją, której w kulturalny sposób nie potrafię skomentować.
Wrócę jeszcze do pojedynku z 17 czerwca ze Spartą Wrocław. Wiem, że było to dość dawno, ale ten mecz jest dla mnie swego rodzaju punktem odniesienia. Reakcje nawet w samej Zielonej Górze po tym spotkaniu były skrajnie różne: od podsumowania przebiegu zawodów uśmiechem i potraktowania wyniku z przymrużeniem oka, po wielką wiarę w powrót do wysokiej formy kapitana i całej drużyny, przy jednoczesnym oburzeniu na jakiekolwiek próby podważania ewidentnego odrodzenia drużyny. Ja określiłbym mecz ze Spartą jako - uwaga, nie będzie łatwo - „materiał nie dający merytorycznych argumentów do wyciągania na jego podstawie jakichkolwiek wniosków dotyczących aktualnej formy zarówno obu drużyn, jak i poszczególnych zawodników”. Co mnie najbardziej zaskoczyło po tym meczu? W poniedziałek, jak to zwykle bywa, o godzinie 18:00 rozpoczęła się w Radiu Zielona Góra audycja podsumowującą sportowy weekend w mieście. Były wypowiedzi z konferencji prasowej oraz rozmowa dziennikarzy z Kamilem Kawickim. I podczas tejże rozmowy red. Maciej Noskowicz powiedział, że po meczu Patryk Dudek i Grzegorz Zengota przyznali, że tak naprawdę nie zmieniali jakoś specjalnie ustawień względem poprzednich spotkań. To samo przekazał zresztą Piotr Protasiewicz podczas pomeczowej konferencji. To dziwne podsumowanie, ale trochę wyglądało na to, że sami zawodnicy nie do końca wiedzieli dlaczego coś, z czym mieli problem wcześniej teraz zadziałało i dało im triumf. Jeśli tak naprawdę sami żużlowcy wcześniej nie wiedzieli dlaczego przegrywają, a teraz nie wiedzą dlaczego wygrali, to kto ma to wiedzieć? Czy tym razem tor był sprzymierzeńcem Falubazu, czy może rywal miał wyjątkowo kiepski dzień?
Zamykam temat meczu ze Spartą. Mijają dwa tygodnie, w ciągu których Piotr Protasiewicz… ani razu nie startuje. Pozostali seniorzy też startów za wiele nie mają, w związku z tym, że 26 czerwca był terminem rezerwowym dla szwedzkiej Elitserien, czyli dniem wolnym, bo żaden z wcześniejszych meczów nie był odwołany. Z wielkimi nadziejami jedziemy więc do Torunia i… już po czterech biegach przegrywamy dwunastoma punktami, której to straty nie udaje się odrobić. Ucieka bonus, ucieka dobra forma, uciekają chyba także resztki atmosfery z tego zespołu. Pozostają pytania. Nie wiem co było bardziej absurdalne – decyzje dotyczące zmian dokonywanych w pięciu ostatnich wyścigach, czy próba ich wytłumaczenia? Po trzynastu biegach najskuteczniejszym zawodnikiem Falubazu był… Sebastian Niedźwiedź, który wciąż miał dwa biegi do wykorzystania jako rezerwa zwykła (wcześniej jako rezerwa taktyczna zastąpił Mateusza Tondera). Tak naprawdę wychowanek Kolejarza Rawicz powinien już w biegu XIII zastąpić nieskutecznego znów Piotra Protasiewicza (PePe pokonał tylko dwóch najsłabszych przedstawicieli gospodarzy, przy czym w wygranej z Jackiem Holderem mocno pomógł mu Michael Jepsen Jensen). „Seba” Nie pojechał ani w XIII, ani w XIV wyścigu. Czy po takiej „lekcji pokory” młody chłopak ma jakąkolwiek motywację do wspierania swojej drużyny? Adam Skórnicki w rozmowie z red. Noskowiczem tłumaczył swoją decyzję tym, że po czterech dobrych startach Sebastiana, w tym dwóch zwycięstwach, położenie na jego barkach walki o punkt bonusowy byłoby zbyt dużym obciążeniem. Jestem o tyle mądrzejszy, że komentując tą decyzję wiem jak mecz się zakończył. Jeśli jednak, jak to się bardzo często podkreśla, jeździć powinni najlepsi, to wydaje się, że decyzja Adama Skórnickiego była co najmniej dziwna.
We Wrocławiu do dziś mówią, że to był "mecz przyjaźni", w Zielonej Górze większość zarzeka się, że normalna walka o ligowe punkty. Pewne jest jedno - gdyby nie sensacyjna wygrana "za trzy" ze Spartą, spadkowicz byłby znany już przed ostatnią kolejką
W okresie czterotygodniowej przerwy na zielonogórskim torze nie dzieje się właściwie nic, bo trening trudno uznać za wiarygodny punkt odniesienia, gdy zawodnicy nie mają styczności z realnym rywalem. Na dwa dni przed arcyważnym meczem z Unią Leszno jest wreszcie sparing z max. 70% składu Motoru Lublin. Falubaz wygrywa, przełożenia są dobrane. Przychodzi mecz z liderem z Leszna i już pierwsze dwa biegi pokazują jak wielka jest różnica pomiędzy oboma zespołami. Ostatecznie skończyło na 14 punktach straty, a najskuteczniejszymi reprezentantami gospodarzy byli zawodnicy doparowi. Liderzy w trójkę zdobyli o jeden punkt więcej niż para juniorów Unii, bo własny tor znów nie był atutem. Cóż więcej można powiedzieć? Tym razem polewaczka odmówiła posłuszeństwa… Powiedzmy sobie szczerze, że w profesjonalnym klubie, w dniu meczu takie rzeczy po prostu nie mają prawa się zdarzać. W rozmowie w Radiu Zielona Góra były trener Czesław Czernicki, znany z radykalnych wypowiedzi, dość ostro wypowiedział się o organizacyjnej stronie meczu z Unią Leszno. Powiedział, że jest to amatorszczyzna i… trudno się z nim nie zgodzić. Profesjonalny klub w najlepszej, najbogatszej i najbardziej profesjonalnej lidze świata nie ma prawa dopuszczać do tak nieprofesjonalnych sytuacji.
Czy postawa Falubazu zaskakuje? Odliczając wspomniany wcześniej mecz ze Spartą Wrocław – myślę, że nie jest to jakaś niesamowita sensacja. Wciąż jest to zespół bez armat, pierwsza linia czasem trochę jest, druga linia jest bardzo przeciętna, a całość jest bardzo nieprzewidywalna i to raczej w tym negatywnym sensie. Najgorsze jest chyba jednak to, że największym problemem Falubazu wciąż jest… sam Falubaz. Wielu rzeczy nie potrafię zrozumieć. Nie wiem dlaczego wobec wcześniejszej dwutygodniowej przerwy w ligach polskiej i szwedzkiej nie zdecydowano się na zorganizowanie jakiegoś sparingu. Sparing w tym konkretnym przypadku nie jest po to, żeby na jego podstawie dobierać przełożenia na „ostre spotkanie”. Jego celem jest raczej sama możliwość startu spod taśmy i poznawania toru, który jest przecież zagadką dla miejscowych. To możliwość przetestowania nie tylko ustawień motocykli, ale także sposobu przygotowania nawierzchni. Dlaczego podczas czterotygodniowej przerwy sparing organizuje się na dwa dni przed jej końcem? Nie wiem. Przecież od początku sezonu gołym okiem widać, że same treningi nie przynoszą właściwie żadnego rezultatu, a zarówno żużlowcy, jak i menadżer mówią, że nie rozumieją tego toru. Trening nic nie daje, bo skoro nikt nic nie wie, to nawet zwycięstwo nie pozwala na wyciągnięcie sensownych wniosków. Skoro przyjezdni czują się tu lepiej, to może zamiast pierwszoligowców spróbować zaprosić żużlowców z najwyższej klasy rozgrywkowej i porównać się do nich? Wiem, to byłaby dla nich szansa na poznanie tajników tej nawierzchni. Wyniki pokazują jednak, że zawodnicy z innych klubów i tak je znają, więc po co te pozory?
Żużlowcy muszą regularnie jeździć, żeby mieć znać swój sprzęt, żeby brać udział na bieżąco w rywalizacji i także przyzwyczajać się do zwycięstw. Tymczasem zielonogórzanie tych startów mają naprawdę bardzo mało. Piotr Protasiewicz, odliczając sparingi przedsezonowe, miał raptem dwadzieścia kilka imprez, Grzegorzowi Zengocie po słabych występach podziękowano w Szwecji, więc ostatnio wystąpił w ekstralidze czeskiej, czego raczej nie zakładał przed sezonem. Kacper Gomólski jeździ od wielkiego przypadku. Nie da się odnaleźć formy nie startując. Jeśli same treningi nic nie dają, czyli nie przybliżają ani zawodników, ani sztabu szkoleniowego do poznania tajemnic własnego toru, to wyjścia są dwa: albo do skutku organizować treningi i sparingi w najróżniejszych warunkach przygotowania nawierzchni i próbować w końcu "pokochać" ten swój obiekt, albo przyjeżdżać na W69 tylko na same mecze i jeździć „w ciemno”, a objeżdżać się na innych owalach.
Tak jak napisałem wcześniej, mam wrażenie, że od dobrych kilku lat najważniejszą kwestią w zielonogórskim klubie jest wizerunek, czyli próba dbania nawet nie o to jak nas widzą ludzie, ale raczej o to co ludzie mogą sobie o nas pomyśleć. Na dłuższą metę takie podejście jest drogą donikąd, bo z czasem chęć uniknięcia wydumanych problemów zamiast dobrego wizerunku daje efekt wręcz przeciwny. Dlatego na sparingpartnerów najlepiej dobrać sobie rywali, na których tle możemy się sprawdzić, a nie takich, z którymi będziemy potrafili wygrać, czyli pokazać się z dobrej strony. Jeśli jesteśmy profesjonalnym klubem, to przestańmy wiecznie wymagać pomocy od miasta. Przestańmy opowiadać barwne historie w stylu "milion złotych i czterdzieści silników dla szkółki". Zacznijmy wreszcie szanować kibiców, szczególnie tych najwierniejszych, nabywających karnety. Zróbmy wreszcie tor, na którym będzie coś się działo. Pewnie jestem naiwny, ale mam nadzieję, że szkolenie zawodników, będzie miało na celu uczynienie z wychowanków w przyszłości siły drużyny Falubazu i nie ograniczy się wyłącznie do wypełniania minimum regulaminowego. Nowa trójka według mnie trochę za szybko została zgłoszona do egzaminu, pewnie w celu uniknięcia kary, czyli 90 tys. zł za każdego niewyszkolonego żużlowca w klasie 500ccm, ale to tylko moje zdanie. Generalnie mam zaufanie do p. Aleksandra Janasa i wierzę, że klub stworzy mu odpowiednie warunki do pracy. Efekty nie przyjdą szybko, bo szkolenie jest procesem, który przeważnie trwa dość długo. Mam nadzieję, że za jakieś dwa lata będziemy mogli pochwalić się nowym pokoleniem utalentowanych wychowanków. O ile działacze wreszcie zdobędą się na cierpliwość.
Pytanie: co dalej? Po dwunastu kolejkach Falubaz pomimo bycia na dnie ligowej tabeli był w tej dobrej sytuacji, że nie musi się na nikogo oglądać, a możliwość utrzymania się bez baraży zależała tylko i wyłącznie od samych zielonogórzan. Zdobycie co najmniej 38 punktów w Grudziądzu i co najmniej 48 punktów u siebie z Unią Tarnów na pewno na pewno było w zasięgu możliwości żółto-biało-zielonych, nawet w obecnej formie sportowej, sprzętowej i psychicznej. Po drodze zielonogórzanie mogli pojeździć jeszcze na częstochowskim owalu, gdzie oprócz wyniku liczy się także frajda z jazdy. A propos Częstochowy, to udało mi się żużlowo spędzić pierwszy czwartek i piątek lipca. 5 lipca byłem w Pardubicach na półfinałach Indywidualnego Pucharu Europy do lat 19 (bardzo fajne zawody dla pasjonatów speedwaya - 42 biegi w jeden dzień i zawodnicy z bodajże siedemnastu krajów), a dzień później udałem się pod Jasną Górę na półfinał Indywidualnych Mistrzostw Polski, gdzie jeździli m.in. Piotr Protasiewicz, Grzegorz Zengota oraz Sebastian Niedźwiedź. Pan Piotr zaczął zawody od zera w słabym stylu, następnie wyszarpał na dystansie dwa punkty, ale jego trzy kolejne występy kibice nagradzali gromkimi brawami (jak najbardziej zasłużonymi), bo „Protas” jeździł tak, że aż uśmiech sam pojawiał się na twarzy. W końcu niecodziennie widzi się akcję, gdy zawodnik na dystansie niespełna 200 metrów wyprzedza trzech rywali. Jeździł po prostu fenomenalnie, więc siłą rzeczy nasunęło mi się pytanie: który Piotr Protasiewicz jest prawdziwy? Ten dynamiczny z meczu ze Spartą i z półfinału IMP w Częstochowie, czy może ten pogubiony z wcześniejszych ligowych występów? A może prawdziwy jest ten obecny - przeciętny? Szczerze mówiąc, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. W półfinale IMP w Częstochowie Grzegorz Zengota i Sebastian Niedźwiedź zdobyli po 6 punktów. O ile Zengi znów męczył się na motocyklu i nie potrafił znaleźć szybkiej ścieżki, to całkiem przyzwoicie pokazał się też Sebastian Niedźwiedź. Nie rozumiałem wtedy i właściwie do dziś nie rozumiem dlaczego kilka dni wcześniej, będąc najskuteczniejszym zawodnikiem Falubazu w Toruniu, pojechał tylko czterokrotnie, zamiast możliwych sześciu startów.
Tak na koniec, trochę w formie żartu, trochę w formie lekkiej złośliwości. Byłem w sobotę 4 sierpnia w Güstrow, gdzie wyłaniano najlepszego zawodnika Niemiec. Tam organizatorzy dysponowali polewaczką w postaci NRD-owskiej IFY. Ten zdecydowanie emerytowany pojazd raźno poruszał się po torze i całkiem dobrze radził sobie z efektami upału. Zielonogórska polewaczka jeszcze w środę podczas półfinału DMPJ przypominała raczej konewkę na kołach. Myślę, że to jest taka kategoria problemu, w której liczy się najbardziej chęć jego rozwiązania. Mam wrażenie, że czasem działacze naszych najbardziej profesjonalnych i najbogatszych klubów mogliby się przejechać całkiem niedaleko i zobaczyć jak radzą sobie przedstawiciele klubów uważanych u nas za żużlowy drugi lub nawet trzeci świat. Gdyby tak zrobić galerię przedstawiającą sprzęt jakim dysponują organizatorzy w poszczególnych europejskich ośrodkach, to mogłaby powstać całkiem ciekawe zestawienie.
Stara IFA w Güstrow i konewka na kołach w Zielonej Górze...
Więcej ciekawych tekstów na blogu "Żużel widziany z trybun" kibic-zuzla.pl