Po 15 latach przerwy żużlowe silniki ponownie zagrały na chorzowskim Stadionie Śląskim. Do "Kotła Czarownic" zawitała ostania runda IME. Wyniki zapewne Państwo znacie, ale nic się nie stanie, jeśli je tutaj przypomnimy. Finałową rundę, z kompletem punktów, wygrał Duńczyk Leon Madsen, pieczętując tym samym zdobycie złotego medalu w całym cyklu. Drugie miejsce zajął Szwed Antonio Lindbaeck, a trzecie, ku ogromnej radości miejscowych, Kacper Woryna. Natomiast na podium całego cyklu, poza wspomnianym Madsenem, stanęli także Jarosław Hampel i Robert Lambert. Ponowne otwarcie Chorzowa na speedway z kilku względów zasługuje na szersze omówienie.
To wydarzenie było szczególne nie tylko ze względu na fakt, że była to runda decydująca o końcowych rozstrzygnięciach w IME, ale również, czy nawet przede wszystkim, dlatego, że stadion znajdujący się przy ul. Katowickiej to obiekt o bardzo bogatej historii i przerastający swoją legendą chociażby warszawski Stadion Dziesięciolecia. W końcu to tutaj polscy piłkarze pokonali „przyjaciół” ze Związku Radzieckiego w legendarnym meczu z 1957 roku, czy Anglików w 1973. Co ciekawe, to właśnie po tym drugim meczu, po raz pierwszy nazwano Śląski mianem "Kotła Czarownic".
To w końcu tutaj, co z naszej perspektywy jest chyba najistotniejsze, znajdował się największy stadion żużlowy na świecie, na którym Jerzy Szczakiel zdobył pierwszy, i przez 37 lat jedyny, złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata dla Polski. Oprócz niego, w zawodach rangi mistrzostw świata rozgrywanych na Śląskim, medale zdobywały także takie legendy polskiego żużla jak Woryna, Wyglenda, Plech czy Jancarz. Impreza, której świadkami byliśmy w połowie września, swoją rangą na pewno nie może się równać tamtym zawodom, pomimo całkiem dobrej obsady. Wydaje mi się jednak, że powrót żużla na Śląski - czy uważamy go za udany, czy raczej nie - jest sam w sobie bardzo istotny, bo pokazał, że legendarny obiekt jest w stanie przyjmować żużlowców tak, jak to było przed jego modernizacją. Zacznijmy od sportowej strony tego wydarzenia.
Stadion z historią, zawody bez historii
Turniej nie zaczął się zbyt dobrze, bo już w pierwszym biegu dnia byliśmy świadkami bardzo groźnie wyglądającego upadku. Najpierw Huckenbeck zahaczył o tylne koło Jonssona, wywracając siebie i „Adrenalinę”, a po chwili w lecący motocykl Andreasa wpadł jeszcze Lebiediew. Wyglądało to dramatycznie, ale na szczęście skończyło się tylko na strachu. Zawody rozkręcały się bardzo powoli, bo po około godzinie rozpoczynał się dopiero trzeci bieg. Najpierw wspomniany karambol, później jeszcze taśma Rafała Karczmarza w powtórce pierwszego wyścigu i nierówny start w drugim biegu, spowodowały, że tyle to wszystko trwało.
Kiedy zawody już się „rozhulały”, na torze niestety wciąż niewiele się działo. O jakichkolwiek emocjach mogliśmy mówić dopiero przy okazji biegu 11. Groteskowe jest to, że te emocje wynikały tylko z faktu, że Josef Franc startował z najlepszego tego dnia pola pierwszego. Miły dla oka był jeszcze bieg 15., w którym Peter Kildemand pięknie sunął jedną ścieżką i pod koniec trzeciego okrążenia wyprzedził Andżeja Lebiediewa.
Jedynym wyścigiem zawodów, o którym możemy powiedzieć, że był widowiskowy, był ten numer 16. Schemat podobny do biegu 11. – słabszy zawodnik z pola A i grupa pościgowa. Tutaj tym słabszym był Andriej Kudriaszow, a grupę pościgową stanowili Madsen, Lindbaeck i Kasprzak. Polak szybko z pościgu wypadł, bo już po drugim kółku zjechał na murawę. W tym czasie Duńczyk kąsał Rosjanina, a Szwed Duńczyka. W paru momentach serce mogło zabić kibicom mocniej, bo Antonio parę razy prawie trafił w Leona. Po chwili Madsen odbierał w pełni zasłużone gratulacje za złoto IME.
Widowiskowych wyścigów było tyle, co kot napłakał, więc - żeby wymienić już wszystkie - wspomnijmy jeszcze o akcji Antonio Lindbaecka z biegu barażowego, gdzie, podobnie jak Kildemand w biegu 15., wyprzedził Mikkela Michelsena po zewnętrznej oraz udanym wjeździe „Toninha” po wewnętrznej przed Kacpra Worynę w finale. I to by było na tyle, jeśli chodzi o torowe emocje. Jeżeli zawodnicy nie umiejscowili się na swoich pozycjach na wyjściu z pierwszego łuku, to zazwyczaj robili to na wyjściu z drugiego. Mówiąc wprost, tor nie pozwalał na ściganie i walkę do ostatnich metrów. Choć w telewizji usłyszeliśmy z ust trenera Cieślaka, że był bardzo dobry, a na twitterze przeczytaliśmy, że jeśli ktoś uważa, że zawody były nudne, to nie wspiera swoich (w domyśle: wspiera obcych). Tak też można, ale szkoda czasu na takie opinie. I to jest znakomity moment, by zakończyć tematy sportowe i skupić się na szeroko pojętych sprawach organizacyjnych.
Toruńska konkurencja
Firma One Sport powstała w 2008 roku, a w 2011 wkroczyła na żużlowy rynek. Na początek odbyły się dwa mecze „Polska – Reszta Świata”, które mogliśmy śledzić na żywo na antenie TVP1. Rok później toruńska firma nabyła prawa do organizacji Indywidualnych Mistrzostw Europy na okres trzech lat, którym z miejsca zapewniła doborową obsadę oraz obecność na antenie międzynarodowego Eurosportu. W zasadzie natychmiastowe podniesienie rangi rozgrywek i ich rozwój, zaowocowały podpisaniem nowej umowy, tym razem na okres 10 lat (do 2025 roku). W międzyczasie firma rozwijała własny projekt - Speedway Best Pairs - oraz podjęła się rozwijania Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów co najmniej do 2020 roku i Pucharu Świata 250 cc.
Toruński podmiot przez tych kilka lat zgromadził w swoim CV całkiem sporo wpisów, a od chorzowskiej rundy ma jeszcze jeden, mówiący o organizacji zawodów na torze czasowym, który może się przydać przy okazji próby przejęcia praw do organizacji Mistrzostw Świata na żużlu, o czym spekuluje się od jakiegoś czasu. I przy kwestii torów, i stadionów na chwilę się zatrzymajmy.
Od kilkunastu lat widzimy, że każdego roku kilka rund IMŚ jest organizowanych na dużych obiektach. Mamy w kalendarzu cyklu Stadion Narodowy, Principality Stadium oraz CASA Arenę, a do niedawna widniały w nim Etihad Stadium, Friends Arena, czy kopenhaskie Parken. Przyznaję się do tego, że jestem zwolennikiem rund na torach czasowych, czy raczej rund na dużych obiektach. Poszedłbym nawet krok dalej niż do tej pory poszli włodarze rozgrywek i z chęcią widziałbym kalendarz Grand Prix, w którym większość rund stanowiłyby te rozgrywane na torach tymczasowych.
Muszę się jednak przyznać do tego, że, kiedy piszę te słowa, czuję jak gdzieś głęboko odzywa się wewnątrz mnie mały konserwatysta mówiący: „ale halo, jak to? Tory, na których na co dzień się nie jeździ, które istnieją tylko przez parę dni w roku, mają decydować o tym, kto będzie najlepszym żużlowcem globu?”. No, tak to. Wytłumaczmy to trochę na około.
Indywidualne Mistrzostwa Świata to najbardziej prestiżowe zawody żużlowe na świecie. Nieważne, ile „naj” postawi sobie w hasłach reklamowych PGE Ekstraliga, czy inna liga, która akurat będzie wiodła prym w tej umownej klasyfikacji. Zawsze, a może nawet ZAWSZE, to zawody o Indywidualne Mistrzostwo Świata będą zawodami o największym prestiżu.
Sport to dzisiaj biznes. Nie powrócą już romantyczne czasy, kiedy pieniądz nie miał aż tak wielkiego znaczenia, a pojawienie się obcokrajowca było wielkim świętem. By dyscyplina się rozwijała, potrzeba wszystkiego więcej – sponsorów, pieniędzy, zainteresowania, kibiców, mediów itd. Nie da się poszerzyć tego grona, jeżeli, przykładowo, jedyna runda Grand Prix rozgrywana w Niemczech, czyli kraju, który, jak się mówi, ma potencjał, by szerzej zainteresować się żużlem, jest rozgrywana na stadionie, gdzie stoi jedna trybuna i to tylko na odcinku od linii startu do wejścia w pierwszy łuk.
Oczywiście – takie stadiony, w tym ten w Teterow, mają swój klimat. Sam odwiedziłem w tym roku kilka brytyjskich torów i stanie na nasypie dwa metry od toru, będąc oddzielonym od niego jedynie siatką z dziurami, która prawie w ogóle nie zatrzymuje szprycy jest niezapomnianym przeżyciem, ale jest ono piękne tylko dla osób, które żużel już kochają, które żużlem się już interesują. Stadiony tego pokroju są świetnym miejscem do odwiedzenia w ramach żużlowej turystyki objazdowej, ale nie powinno się na nich odbywać Grand Prix. Rundy Indywidualnych Mistrzostw Świata, przynajmniej w mojej wizji, powinny odbywać się na dużych i pięknych obiektach. Dlaczego? Ponieważ to najbardziej prestiżowe rozgrywki żużlowe na świecie i powinny być one wizytówką całej dyscypliny. Wizytówką, która zainteresuje i przyciągnie. Wywoła trochę szumu. Spowoduje, że żużel stanie się popularniejszym sportem i nawet jeśli nie „chwyci” w nowych krajach, to chociaż umocni swoją pozycję w krajach, w których już jest.
Idealnym przykładem jest Grand Prix w Cardiff. Ta runda jest świętem dla całego brytyjskiego żużla, który - powiedzmy sobie szczerze – pomimo sukcesów w sezonie 2018, nie jest w najlepszym stanie. Zjeżdżają się kibice z wielu zakątków Zjednoczonego Królestwa, by móc uczestniczyć w tym wydarzeniu. Przy okazji tych zawodów wzmaga się także zainteresowanie mediów. Dla Brytyjczyków, co dla nas może być małym szokiem, wielkim wydarzeniem było pojawienie się materiału na antenie BBC, w którym prezenter próbował swoich sił pod okiem Roberta Lamberta na torze w King’s Lynn. Czy takie samo zamieszanie ma szansę wywołać runda w Teterow? Nie wydaje mi się.
Wracając do pytania małego konserwatysty. Co z faktem, że na co dzień na tych torach się nie rywalizuje? Jakby się nad tym chwilę zastanowić, możemy dojść do konkluzji, że najlepszy żużlowiec globu powinien być mistrzem w swoim fachu - jego umiejętności powinny być wybitne. Co to oznacza? Że żaden tor nie powinien stanowić dla niego problemu, bo jako mistrz świata powinien radzić sobie w każdych warunkach. Jednorazowość i tymczasowość torów wydawały mi się z początku wadami, ale teraz są to dla mnie cechy neutralne, czy nawet pozytywne. Tor będzie takim samym zaskoczeniem dla każdego zawodnika i każdy będzie miał tyle samo czasu na znalezienie odpowiednich ustawień oraz ścieżek.
Krok po kroczku
Obserwując poczynania firmy One Sport, wydaje mi się, że na prawach do IME i IMŚJ nie poprzestaną. Skłaniam się ku tezie, że ich celem będzie przejęcie praw do organizacji Mistrzostw Świata z rąk BSI. Wydaje się to być naturalną ścieżką rozwoju i takie też odniosłem wrażenie, czytając wywiad z Janem Konikiewiczem, który ukazał się na łamach WP Sportowych Faktów po rundzie SEC w Chorzowie. Odpowiedź na pytanie dotyczącego właśnie potencjalnego przejęcia praw do organizacji Mistrzostw Świata, w mojej interpretacji (być może błędnej), zawierała delikatne puszczenie oczka i sugestię, że toruńska firma nad tym tematem już od jakiegoś czasu pracuje. Tutaj cytat: To jest zupełnie inna historia. Myślę, że przyzwyczailiśmy przez lata kibiców, że nie rozgrywamy rzeczy na łamach mediów, nie rzucamy obietnic bez pokrycia i tez, które są dyskutowane w mediach. Staramy się działać po cichu. Negocjacje lubią spokój i ciszę. Robimy to, co uważamy za słuszne. Krzywa, którą podążamy pokazuje wzrost. (…).
I właśnie dlatego ten wpis do CV, o którym pisałem kilkadziesiąt wersów wyżej, jest tak bardzo istotny. Myślę, że zbudowanie toru przez Jacka Gajewskiego i jego pomagierów należy uznać za sukces. Żeby nie było – pisząc o sukcesie mam na myśli to, że dali oni radę tor ułożyć, że był on bezpieczny, a zawody odbyły się bez przerw na doprowadzanie nawierzchni do stanu używalności. Fakt, że zawody były nudne jest niepodważalny i nad tym muszą Panowie jeszcze popracować. Oni już pewnie wiedzą, co spowodowało, że było tak, a nie inaczej i nie wierzę, że popełnią ten sam błąd, czy błędy, za rok. Tak, za rok, bo będę bardzo zdziwiony jeśli Śląski nie będzie ponownie gościł najlepszych europejskich jeźdźców. Niemniej jednak, podstawy są. Teraz należy je tylko obudować i wypolerować, a będzie bardzo dobrze. Tak, czy siak, należy pogratulować Jackowi Gajewskiemu odwagi, bo nie tylko ten tor zaprojektował, ale również podjął się jego budowy.
Zaufanie jest kluczem
W przypadku przejęcia praw do organizacji Grand Prix przez One Sport, prawdopodobnie częściej niż raz w roku będą musieli się mierzyć z podobnym wyzwaniem. Tym bardziej cieszy fakt, że ekipa pod wodzą Gajewskiego podołała zadaniu. Pytanie tylko jak zostałoby to zorganizowane, bo wiemy, że przygotowanie toru w Chorzowie to był jednorazowy zryw. Gdyby teraz odpowiadali za robienie torów czasowych na rundy Grand Prix, musieliby się skrzykiwać trzy razy w roku, bo tyle jest właśnie rund na torach czasowych.
Zapewne w głowach części osób czytających ten tekst, przy okazji mowy o torach czasowych, pojawia się Ole Olsen i jego firma Speed Sport. Nie wyobrażam sobie jednak, by to firma Duńczyka była odpowiedzialna za budowę torów na zlecenie One Sportu.
Dlaczego? Dlatego, że firma Olsena jest w zasadzie przyspawana do BSI. To właśnie Olsen buduje tory dla BSI od samego początku, czyli od 2000 roku. Poza tym syn Ole, Torben, jest dyrektorem zarządzającym BSI, a nie muszę chyba przypominać jak życzliwym okiem spogląda brytyjska firma na polską. Nie wydaje mi się, by Polacy byli w stanie Olsenowi zaufać, a to jest chyba najważniejszym czynnikiem w tym całym przedsięwzięciu. Ogromu zaufania potrzeba, by powierzyć komuś budowę podstawy całej imprezy.
Brytyjscy granatowomarynarkowi
Jako że spora część tekstu dotyczy BSI, myślę, że końcówka tego tekstu to dobre miejsce, by ją trochę przybliżyć.
Firma Benfield Sports International w styczniu 2000 roku kupiła prawa do organizacji Mistrzostw Świata na żużlu. Kupiła je na, uwaga, 20 lat, za, uwaga, 25 milionów dolarów. Dlaczego na tak długo za tak mało? Szczerze? Nie wiem. Być może FIM ucieszyła się, że w ogóle ktoś się tematem zainteresował i chcieli mieć go z głowy na 20 lat. To chyba najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie, które nie zawiera jakichś insynuacji.
Następnie zmienili nazwę na BSI Speedway, a w 2007 roku stali się częścią międzynarodowego giganta tej branży – firmy IMG. Przejęcie odbyło się w zasadzie tylko w papierach (i pewnie w kieszeniach zarządzających spółką), bo wszyscy pracownicy pozostali na swoich stanowiskach.
Jak można łatwo policzyć, umowa pomiędzy FIM a BSI obowiązuje do 2020 roku. Wtedy pewnie odbędzie się konkurs ofert i zostanie wyłoniony nowy właściciel praw lub zostanie przedłużona umowa z obecnym. Generalnie nie wiadomo kto będzie miał prawa do Mistrzostw Świata w roku 2021 i w późniejszych latach. I to właśnie dlatego zszokowała mnie informacja, że umowa zawarta przez BSI z NC+ obowiązuje do… 2021 roku, bo wtedy BSI już może nie być właścicielem praw. Podobne odczucia miałem spotykając się z newsem, mówiącym o tym, że GP w Malilli i Pradze będziemy oglądali na pewno przez kolejne, co najmniej trzy lata, czyli do… 2021 roku włącznie. Jak to działa, że BSI sprzedaje towar, którego nie ma na półce? Nie mam pojęcia, bo te umowy nie są publiczne. Wygląda to jednak na to, że potencjalny nowy właściciel praw będzie musiał przez jakiś czas nosić buty uszyte przez poprzedniego.
Jedno, co trzeba działaczom BSI oddać to, to, że są świetnymi biznesmenami. Wyczuli żyłę złota nad Wisłą i pięknie się do niej podpięli. I nie można mieć do nich o to pretensji, bo to firma, a firma musi przynosić zyski. Tym bardziej będąca częścią światowego konglomeratu.
Dlatego trzymam kciuki za One Sport ogólnie i w walce o prawa do organizacji Mistrzostw Świata, choć, z tego co mi się obiło o uszy przy okazji szwendania się po parkach maszyn, może być to szalenie trudne nawet nie ze względów finansowych, czy organizacyjnych. Odnoszę wrażenie, że tam zysk, choć pewnie także jest bardzo ważny, jeśli nie najważniejszy, to przy okazji istnieje też troska o dobro dyscypliny, a jej rozwój nie będzie musiał być wymuszany zapisami w umowach.
Piotr Kaczorek 🦆 (Twitter)
PS W czasie pomiędzy wysłaniem tego tekstu do redakcji, a jego publikacją, ukazał się terminarz Grand Prix 2019. Obyło się bez większych zmian – Vojens zastąpiło Horsens, a Wrocław Gorzów Wielkopolski. Zmieniła się kolejność rund, a także ich liczba, bo Grand Prix prawdopodobnie wróci do Australii! Prawdopodobnie, bo w zeszłym roku o tej porze również wydawało się, że cykl zakończy się na Antypodach, co ostatecznie nie nastąpiło. Największe szanse w szalonym wyścigu do organizacji tej rundy ma na razie mieć Adelajda. Jeśli te informacje się potwierdzą, przyszłoroczny mistrz świata będzie odbierał mistrzowski puchar na stadionie, na którym trybunami są ziemne nasypy porośnięte trawą.
Ale bym w taki sport zainwestował!