Media zaczynają łączyć kapitana Falubazu Piotra Protasiewicza z Polonią Bydgoszcz, która dopiero co wywalczyła awans do I ligi, a żużlowcy - jak przyznaje sam Jerzy Kanclerz - ustawiają się w kolejce pod bydgoskim okienkiem. Taki teraz czas i takich newsów będzie więcej. Choćby wywodziły się od jednej rozmowy, jednego telefonu. W głównym medium "ż" napisali nawet, że Protasiewicz wie, co robi, bo "ścigał się dla bydgoszczan w latach 2005-2006". Ano, ścigał, i to z sukcesami (srebro i brąz), ale cóż to jest przy sezonach 1997-2002, kiedy PePe po ostatnim złocie dla Sparty w 1995 i nieudanym kolejnym sezonie, przeszedł do Bydgoszczy i w ciągu 6 lat zdobył z Polonią aż 4 tytuły DMP! Tyle że jakoś nigdy nie udało się ustrzelić trzech z rzędu, a tym samym powtórzyć wyczyn "nieścierukowej" Sparty 1993-95.
Kibice Falubazu w większości pewnie nie wyobrażają sobie takiego scenariusza. Kapitan, wychowanek, ulubieniec trybun, żywy łącznik między tamtym Falubazem z czasów Huszczy, Jaworka, Zarzeckiego, Szymkowiaka i Gunnestada, jeszcze pod szyldem Morawskiego, a Falubazem XXI wieku. Do tego ważny kontrakt...
Zobaczymy jak będzie. Każdy kontrakt można zmienić, są wypożyczenia. Gdyby przyjąć bezlitosną wykładnię, że jeden słabszy sezon każdemu może się zdarzyć, ale dwa słabsze sezony z rzędu, to już powód do głębszego zastanowienia - to chyba właśnie taki moment zastanowienia nadszedł. Tak pokazują liczby.
Protasiewicz 2018 - 1,556 (6,36)
Protasiewicz 2019 - 1,519 (6,35)
Falubazowi został jeszcze ostatni mecz sezonu, ale nawet jeśli częstochowscy Włókniarze zgrzeszą minimalizmem i w rewanżu zechcą jedynie "klepnąć" 34 potrzebne im punkty, siłą rzeczy, wielkich zmian już tu nie będzie.
Jest też jeszcze jedno sportowe porzekadło - "jesteś tak dobry, jak twoje ostatnie występy". Traf chce, że te ostatnie występy dla klubowych prezesów są właśnie najbardziej miarodajne, bo wykute w najważniejszych meczach sezonu, w ogniu walki o medale, gdzie nikt już nie kalkuluje, ani się nie oszczędza. Dla pana Piotra to były mecze na 3-6 punktów. Ze Spartą (dom) 4+2, Wrocław (wyjazd) 6, Częstochowa (wyjazd) 3.
A i kibicom pewnie przykro było patrzeć, kiedy taki zawodnik dostaje próbę toru (tutaj plus dla menadżera, że próbował mu pomóc), wyjeżdża do swojego pierwszego biegu... i po chwili przewraca się, o mały włos nie robiąc krzywdy własnemu koledze z pary.
Oczywiście, można te wszystkie cyferki skwitować stwierdzeniem, że nie jest to żaden "drugi słaby sezon", tylko tak już właśnie będzie. I być musiało. Ot, ligowy średniak z tendencją opadającą. Bo wiek, bo urazy, bo to czy tamto. Ze słabszymi drużynami będzie 8-9 punktów, z tymi najlepszymi 3-4. To jednak nie odsuwa pytania, czy klub taki jak Falubaz, z budżetem przekraczającym 10 mln zł i absolutnie medalowymi aspiracjami, może sobie pozwolić na trzymanie w podstawowym składzie zawodnika na 3-4 punkty? Nawet najbardziej kochanego przez trybuny...
Ta Polonia wydaje się sensownym kierunkiem, abstrahując już, czy będzie chodziło o Protasiewicza, czy któregoś z innych asów. Niby beniaminek, ale z klasą mistrzowską przewyższającą wszystkie pozostałe kluby I ligi razem wzięte. Bywało już tak, także w innych ligowych dyscyplinach i innych krajach, że po jakimś tąpnięciu, beniaminkiem zostawał klub z ogromnym dorobkiem. Że wspomnieć pamiętną aferę Calciopoli i degradację Juventusu do Serie B. W Bydgoszczy upadek miał na szczęście wymiar tylko sportowy (choć i tak co rusz czytamy doniesienia bardziej z sądowej wokandy niźli z toru, a to Hancock kontra Polonia, a to Gollob senior kontra Tillinger, a to ktoś (komornik) zajął konta po charytatywnym turnieju...). Wydaje się jednak, że najgorsze jest już za Polonią. Na trybuny wrócili kibice. Są podwaliny, jest na czym budować.
Piotr Protasiewicz nieraz wspominał w wywiadach czy gdzieś między wierszami, że obok jego własnej żużlowej kariery, równie ważne jest dla niego doglądanie kariery syna, brylującego w kartingu. Ostatnie doniesienia były takie, że wreszcie znalazł się sponsor, który w tym najtrudniejszym, finansowym aspekcie odciążył Protasiewiczów. Teraz pozostaje "ojcowskie oko" i dużo czasu oraz cierpliwości. Z pewnością jazda w I lidze to co innego niż Zielona Góra i wieczna presja. Jak nie derby, to walka o medale, a bywało - jak w sezonie 2018 - że jeszcze bardziej stresująca batalia o uniknięcie katastrofy.
A kibice? Odchodzić zawsze żal, pewnie, ale może tylko na rok? Może kiedyś wybierze drogę Skórnickiego? Ci bydgoscy fani - jestem przekonany - sławiliby imię Protasiewicza z nie mniejszym entuzjazmem. Tam wciąż jest wielu takich, którzy pamiętają jego występy z końca lat 90. Wielu właśnie teraz wróciło na trybuny, bo we wcześniejszym "dziadostwie", kiedy Polonia obrywała do 30 (albo i gorzej), a na trybunach zasiadało po 800 widzów, nie chcieli uczestniczyć.
Wszystko ma swój początek i swój koniec. Gdyby było inaczej, Damian Baliński nadal jeździłby w Unii Leszno. Kibice często dają się zwieść myśli, że "to niedorzeczne, niemożliwe". Schematom, że "tak zawsze było i tak być musi", "prędzej u nas zakończy karierę, niż spojrzy na wasz plastron", tymczasem tak nie jest. Nic nie trwa wiecznie. Tacy zawodnicy jak Protasiewicz dla fanów najbardziej związanych z ich macierzystym ośrodkiem zawsze będą "100% Falubaz" albo "100% Gorzów", ale tak naprawdę są sentymentalną własnością wszystkich kibiców. Tych, którzy biegali na Morawskiego i żałowali, że w '92 nie udało się obronić tytułu. Tych, którzy w 1995 intonowali dźwięczną przyśpiewkę: "Piotrek, Piotrek P., Protasiewicz! Ole!", bo wtedy tytuł obronić się udało, a młodzieżowa para Baron - Protasiewicz siała spustoszenie. Tych, którzy w 1997 emocjonowali się Derbami Pomorza, kiedy w Toruniu Polonia z Gollobami i Protasiewiczem przegrała 42:48, a w rewanżu sama też ugrała 48... tyle że rywale rzadko spotykane 41. I wielu, wielu innych, na niwie klubowej i reprezentacyjnej. Długo by wymieniać. Ja bym chciał, żeby pan Piotr pokazał jeszcze trochę dobrego żużla. Na takiej samej zasadzie na jakiej nie chcemy, żeby z ulubionego serialu odchodził aktor, którego oglądaliśmy od 20 lat i dłużej. A w jakim plastronie i na czyją chwałę - to już drugorzędna kwestia.
Jakub Horbaczewski