Poniedziałek 28 września, godzina 19:30. Niczym nie niepokojony przechodzę przez bramy stadionu imienia Edwarda Jancarza w oczekiwaniu na wielki półfinałowy spektakl pomiędzy Stalą a Spartą. Gdy spojrzałem na tor, a właściwie na kartoflisko, jakie przypominał, byłem pewny, że mecz się nie odbędzie. Już wtedy, od razu po wejściu na stadion, godzinę przed meczem. Utwierdziły mnie tylko w tym przekonaniu obrazki z parku maszyn, w którym żaden z zawodników nie był przebrany w kevlar, nikt nie grzał motocykli i ogólnie wszyscy jakoś leniwie się poruszali. Co za wstyd... pomyślałem.
To już czwarty, większy bądź mniejszy, skandal ekstraligowy w przeklętym dla nas wszystkich, bo COVID-owym, owianym złą sławą roku 2020. Żużlowo to nie jest udany sezon. Najpierw spalona rozdzielnia w Gorzowie, potem "tylko dwie dziurki" w Grudziądzu, następnie walkower w Częstochowie, teraz to. I wszystkie te dziwaczne zdarzenia akurat z udziałem Stali... Ciekawe, nieprawdaż? A pamiętać trzeba, że sezon jeszcze trwa, pogoda bardzo niepewna, stawka najwyższa z możliwych, a każda z drużyn podpisze pakt choćby z Diabłem, żeby tylko mieć na meczu u siebie powtarzalny tor, taki jak na treningach. To wszystko rodzi pokusy lub okazje do następnych "niespodziewanych wydarzeń". Mało? Chyba zapomniałem o takich drobiazgach jak Anlasy i osiągnięte na nich wyniki, których nic już nie zmieni, "goście niedzielni", kolejne polskie obywatelstwa sypiące się jak z kapelusza, czy wciąż nierozwiązana sytuacja z czekającym już ponad rok na wyrok POLADA Drabikiem. Szanowni Panowie zarządzający Ekstraligą. Czy nie za dużo tego wszystkiego, nawet jak na was?
Nie chcę nadmiernie dramatyzować, znowu używać ciężkich słów krytyki, bo na tych łamach popełniałem to wyjątkowo często, gdyż każdy sezon przynosił nam tego typu afery. Od dawna, patrz: pierwsze SGP w Warszawie. Pogodziłem się z tym, że to i tak nic nie zmieni, że tych afer nie będzie wcale mniej. No i nawet mi się nie chce. Pamiętacie? Kiedyś załamywałem ręce, że nie ma sezonu bez gigantycznej draki, typu nieuszanowanie śmierci Lee Richardsona na meczu Stal - Falubaz 2012, czy ucieczka Apatora Toruń z finału Ekstraligi w 2013. Jak tamte skandale wyglądają z perspektywy tego sezonu? Sielankowo, bo to "tylko" jedno żenujące zdarzenie na rok. Teraz jest tego więcej i nawet nie mam ochoty ani sił nadmiernie się irytować. Taki jest to sport, w którym nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni nas kibiców ośmieszono. A trzeba powiedzieć, że niektórzy kibice musieli dokonywać cudów, by w poniedziałkowy wieczór wyrwać się ze swojej zawodowej pracy (także daleko poza Gorzowem) i zasiąść na trybunach. Tego też nie uszanowano.
Zamiast powtarzać się i lamentować, mam tylko jeden, jedyny apel do zarządzających żużlem w Polsce. Przestańcie się wreszcie nad nami kibicami znęcać i zróbcie w końcu porządek z tym cholernym deszczem. Plandeki powinny być już dawno obowiązkowe, tak samo jak wyposażenie torów w PROFESJONALNY sprzęt - choćby taki, jak maszyny, które można ujrzeć w lidze szwedzkiej. Jeśli Ekstraliga chce być w końcu poważna, to może sobie pozwolić na odwoływanie zawodów z wyłącznie w przypadku dużej ulewy w trakcie meczu. W żadnym innym nie, koniec kropka. Gdyby w Gorzowie rozłożono plandekę w czwartek, to mecz nie tylko by się odbył w poniedziałek, ale także planowo - w niedzielę! Włodarze i udziałowcy Speedway Ekstraligi muszą zdać sobie w końcu sprawę, że odwoływanie zawodów z powodu pogody powinno być uznawane za najbardziej palący problem całej dyscypliny, w którego rozwiązanie trzeba zaangażować wszelkie dostępne środki. Myślę, że tego chcą kibice, zamiast nieustających, jałowych debat na temat procedury startowej, nowinek regulaminowych, czy dopingu technologicznym. Podobno od przyszłego roku plandeki mają być obowiązkowe. Czy to załatwi problem? Powątpiewam, czy rzeczywiście ten przepis wejdzie w życie (bo COVID, bo kryzys...), a nawet jeśli wejdzie, to czy będą te plandeki rzeczywiście używane? Zawsze można przecież powiedzież, że zabrakło ekipy do jej rozłożenia, że deszcz zaczął padać wcześniej, że komisarz toru przyjechał za późno, albo za wcześnie, albo, że przyjechał o czasie, ale zabronił jej rozłożenia, bo coś tam... Kojarzycie takie tłumaczenia z przeszłości? Czarno to widzę, jeśli ktoś tego systemowo nie "ogarnie".
Mam też duży żal do władz Stali Gorzów za wydarzenia z ostatnich kilku dni. Nie mam pretensji o to, że mecz się nie odbył. Każdy o zdrowych zmysłach musiał wiedzieć (poza działaczami Ekstraligi?), że po prawie trzech dniach niemal nieustannego deszczu, to nie mogło skończyć się dobrze. Dlaczego zatem wyznaczono Stali taki termin (tylko 24 godziny po planowanym) i do końca się go trzymano? Zawiodła natomiast komunikacja z kibicami. Wyobraźcie sobie, że nawet w poniedziałek meczowy kilku moich znajomych wybierających się na Śląską, było święcie przekonanych, że na torze przez trzy dni leżała folia, więc mecz nawet nie jest zagrożony. Pomimo zapewnień prezesa oraz trenera Stali w mediach, nic takiego nie miało miejsca, a zdjęcie zakrytego toru na jednym z portali żużlowych wykonano w... zeszłym roku. Dlaczego zatem tej prowizorycznej folii budowlanej, wzorem ubiegłorocznego meczu ze Spartą, nie rozłożono? Nieoficjalnych wersji krążących po sieci jest kilka. Począwszy od niefrasobliwości ludzi z klubu, którzy mieli nie zdążyć z tą operacją przed pierwszymi opadami, aż po oskarżenia w kierunku komisarza toru, który miał rzekomo zabronić jej rozłożenia do czasu jego pierwszych oględzin. Wiem doskonale, że próba przykrycia toru nie jest (niestety) na dzisiaj wymagana regulaminowo i wynika tylko z dobrej woli gospodarza, stąd nie wieszałbym psów na nikim, że do tego nie doszło. Pozostał jednak niesmak z powodu, tu znowu... komunikacji z kibicami. Warto wyjaśnić i wytłumaczyć skąd ten rozdźwięk między prasą a rzeczywistością się wziął.
Nie wiem, jakim cudem tego dokonano, ale w ów meczowy poniedziałek nic nie wskazywało na to, że mecz jest zagrożony. Jedynie własne doświadczenie kibicowskie i tak zwany zdrowy rozsądek podpowiadały, że będzie nieciekawie. Do mediów przed meczem nie przeciekły żadne informacje o złym stanie toru. Nawet, gdy stadion wypełnił się już kibicami, nie podawano żadnych sensownych komunikatów za pośrednictwem spikera. Tak jakby mecz miał się za chwilę zacząć: "czekamy na start zawodów, może być małe opóźnienie". Czy to normalne, żeby kibic będący w centrum wydarzeń musiał dowiadywać się o tym, co się dzieje z Internetu, albo od kolegów oglądających w tym czasie transmisję w TV, zamiast od spikera? Dodam, żeby było śmieszniej, że oficjalny fanpejdż Stali na Facebooku, zamiast informacji ze stadionu, na które wszyscy czekali, donosił w swoich postach o... wirtualnym rajdzie rowerowym.
Po co trzymano ludzi w fałszywej nadziei na stadionie? Po co ich w ogóle wpuszczono na ten stadion? Nie szkoda było tych środków na ochronę zawodów, paliwa dla ciągników, kilowatogodzin za prąd? Mam wrażenie, że prace torowe, które poczyniono, zrobiono czysto "pod publiczkę", by udawać, że bardzo się staramy, no ale tym razem nie wyszło. Wtajemniczeni twierdzą, że o wszystkim było wiadomo już późnym popołudniem, gdy tylko zawodnicy dotarli na stadion. Sami zresztą mówili o tym w wywiadach, że już wtedy ten tor nie wyglądał na zdatny do jazdy. Nie mogę zatem pojąć, dlaczego nie odwołano tego meczu w godzinach popołudniowych? Który to już raz w naszej lidze, kiedy próbuje się odjechać mecz, którego odjechać się nie da, a publiczność zebrana na stadionie o niczym nie wie? Nie zliczę.
Kibice w trakcie meczu ze Spartą... ale w rundzie zasadniczej. Ten półfinałowy nawet się nie rozpoczął
Warto na koniec wspomnieć o innym palącym problemie, który jest wielkim zaniechaniem zarządców Stali Gorzów. Mimo usilnych apeli kibiców w mediach społecznościowych, które pojawiają się od początku sezonu, nie zrobiono nic z problemem tworzących się kolejek przed główną bramą stadionu. Pomimo tego, iż "Jancarz" w tym roku świecił pustkami, nigdy nie byłem świadkiem tak ogromnych kolejek przed kołowrotkami, nawet przy kompletach widowni w przeszłości było luźniej. Powód? Kilka kołowrotków jest wyłączonych z użytku, a te, które działają, mają problem z szybkim zczytywaniem kodów na biletach. W rezultacie, za każdym razem w tym sezonie przed wejściem na mecz dochodzi do nerwowych sytuacji, wzywani (i wyzywani) są ochroniarze, tworzą się ogromne skupiska ludzi, co zwłaszcza w dobie COVID-u powinno być absolutnie niedopuszczalne. Proszę na tych łamach władze klubu o zdecydowaną interwencję, gdyż nie zadawala nikogo odpowiedź: "to przyjdźcie wcześniej". Ludzie rzeczywiście przychodzą wcześniej, nie na ostatnią chwilę, ale kolejki jak były, tak są. Oczekiwanie, że wszyscy stawią się 3 godziny przed meczem, zwłaszcza w takie dni robocze jak ostatnio, jest absurdalne.
Cóż, wypada nam tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż tych kilka ostatnich meczów dojedzie szczęśliwie do finału... albo obserwować następne żenujące przedstawienia, których chyba trzeba się spodziewać, bo terminów brak, a prognozy pogody pesymistyczne. Albo zamknąć wreszcie ten sezon i rozdać złote medale zawodnikom Unii Leszno, zanim żenadometr przebije kolejny szklany sufit.
Michał / GW