Pewien dobrze mi znany sześciolatek na meczu Ostrów - Częstochowa, pomimo chłodu, skakał z radości. Dzieci tak mają. Widział walczących zawodników, swoich ulubionych, tych z tyłu ubłoconych ciężką szprycą, "tego co miał przegrać" uciekającego do samej mety przed "tym, co miał wygrać"... Jednym słowem: widział piękną walkę na torze, która co rusz przynosiła uśmiech na twarzach innych kibiców wokół. Tych młodych i tych kilkadziesiąt lat starszych. Z jakiegoś powodu oni także, chociaż widzieli już setki albo i tysiące meczów, akurat ten jeden oglądali z "rogalami" na twarzach. I byłem przekonany, że ci przed telewizorami również. Do czasu. W połowie zawodów spektakl został przerwany. Ponoć na skutek opadów deszczu.
- Dlaczego idziemy do domu, przecież tak fajnie jadą... - zapytał chłopiec.
- Ponieważ Pan Sędzia tak mówi. Tor nie nadaje się do jazdy.
- Ale Tato, jak nie nadaje?! Przecież nawet nie ma błota, nie ma kałuż, wyprzedzają się, brrrum...
- Ale sędzia... Ehh chodźmy już, napijemy się ciepłej herbaty i pogadamy o czym innym.
Tak, dzieci w mig dostrzegają wątpliwą słuszność czy wręcz absurdalność niektórych decyzji. Co dopiero te ciut starsze dzieci, które więcej pamiętają z nieodległego przecież meczu Ostrów - Toruń, jeszcze w 1. Lidze. Natomiast wydaje się, że żużlowi decydenci ową "słuszność" widzą nieco inaczej. Sama nasuwa się odpowiedź na pytanie o spadającą frekwencję na żużlowych obiektach, a później kolejna, na pytanie – dlaczego dziecko, które ten sport przecież uwielbia, podsumowuje swoją żużlową niedzielę słowami "Ale porażka". Ktoś ją niewątpliwie poniósł, i nie są to jedynie kluby pokrzywdzone z tytułu coraz większej nieudolności arbitrów i funkcyjnych z plakietkami PZM.
Za nami trzy kolejki PGE Ekstraligi, która mianuje się „najlepszą żużlową ligą świata” i liczebnik „trzy” pokazuje nam jak na dłoni, że przypadają na nie aż dwa błędy sędziowskie rozmiaru XXL. Takie, które mogły wypaczyć wyniki meczów. To sporo, bo wydawać by się mogło, że najlepsza liga świata powinna mieć także najlepszych sędziów oraz wypracowane przez wiele lat mechanizmy chroniące ten produkt (sportowy, ale i biznesowy) przed wystawieniem na ośmieszenie. A zamiast jazdy gęsiego chcieć oferować nam walkę w każdym biegu. I jednego, i drugiego jest jednak coraz mniej, a zamiast sportowych emocji na pierwszy plan wysuwają się te związane kolejnymi z kontrowersjami. Nie znamy jeszcze nawet oficjalnego rezultatu meczu 2. rundy, a już musiy dumać, czy w 3. rundzie, przy 6-punktowej stracie Ostrovii i pogubionym Madsenie, za chwilę nie oglądalibyśmy trzeciej z rzędu porażki mocnego "na papierze" Włókniarza...
Ten pierwszy przykład, to mecz pomiędzy Unią Leszno, a Stalą Gorzów i występ sędziego Artura Kuśmierza. "Występ", bo należałoby wręczyć Oscara dla najlepszego aktora widowiska częstochowianinowi. I wszystko byłoby w porządku... gdyby nie te gwizdy na koniec meczu. Akcja (jeśli już pozostajemy w filmowo-teatralnej nomenklaturze) kręci się wokół biegu XV, a tam Piotr Pawlicki znalazł się w bliskim kontakcie z Szymonem Woźniakiem, przez co reprezentant gorzowskiego klubu upadł. Pan Artur wynik biegu jednak zaliczył, a do mety na prowadzeniu dojechał Bartosz Zmarzlik tuż przed Januszem Kołodziejem. Ostatecznie młodszy z braci Pawlickich został wykluczony, a mecz zakończył się remisem (45:45). Było to natomiast dopiero preludium do clou przedstawienia. Bo niby wszystko jest OK, ludzie trochę pogwiżdżą jak zwykle, ktoś zaklnie, na koniec jednak wszyscy rozejdą się do domów, a życie będzie płynąć dalej. Not Today! Ale nie tym razem Panie sędzio! A to dlatego, że pojawia się regulamin. Sufler chyba był na urlopie, więc może pomogę:
1. Pomimo ukończenia biegu przez co najmniej jednego zawodnika, sędzia ma prawo zasygnalizować przerwanie biegu, jeżeli wymagają tego względy bezpieczeństwa.
2. W przypadku przerwania biegu po zdarzeniu na ostatnim okrążeniu, sędzia wyklucza winnego zawodnika stosując odpowiednie przepisy dotyczące wykluczeń i ustala kolejność na mecie pozostałych zawodników uczestniczących w biegu w chwili zdarzenia w sposób określony w ust. 4 poniżej z uwzględnieniem przepisów art. 82 ust. 1.
3. Jeżeli podczas ostatniego okrążenia biegu ma miejsce zdarzenie polegające na niezawinionej utracie zajmowanej pozycji przez któregokolwiek zawodnika, o ile powodem utraty pozycji nie jest defekt motocykla i bieg nie jest przerwany, sędzia wyklucza winnego zawodnika stosując odpowiednie przepisy dotyczące wykluczeń i ustala kolejność na mecie pozostałych zawodników uczestniczących w biegu w chwili zdarzenia w sposób określony w ust. 4. poniżej, z uwzględnieniem przepisów jak dla biegu przerwanego w art. 82 ust. 1. 4. Sposób ustalania kolejności zawodników na mecie w przypadkach, o których mowa w ust. 2 i 3 powyżej:
1)jeżeli co najmniej jeden z zawodników ukończył bieg przed zdarzeniem - zgodnie z porządkiem przekroczenia linii mety, a zawodnikom, którzy nie ukończyli biegu - zgodnie z pozycjami, jakie zajmowali w chwili zdarzenia, 2) jeśli żaden z zawodników nie ukończył biegu przed zdarzeniem - zgodnie z pozycjami, jakie zajmowali w chwili zdarzenia.
Ten cytat z regulaminu jasno pokazuje, że jedynym możliwym rozwiązaniem jest zaliczenie wyniku biegu w momencie kontaktu żużlowca Pawlickiego Piotra z żużlowcem Woźniakiem Szymonem, a na prowadzeniu przypominam w tamtej chwili był Janusz Kołodziej. Jaki powinien być oficjalny wynik spotkania? Każdy może sobie dopowiedzieć, a czy zostanie on zweryfikowany?
Otóż nie wiadomo, gdyż pojawiają się głosy o możliwych INTERPRETACJACH (dowolnych?) wspominanych wcześniej punktów regulaminu, a co za tym idzie może się okazać, że pojawi się on, Leszek Demski, i mimo wcześniejszego określenia, że sędzia Kuśmierz popełnił błąd, zmieni zdanie i wypowie sławetne słowa, które i nasze wnuki pewnie będą cytować: "sędzia nie popełnił błędu, ale mógł podjąć inną decyzję". Jakiż musi być elastyczny ten regulamin "najlepszej żużlowej ligi świata", skoro pozwala na tak szerokie pole interpretacji. Nawet maturzyści muszą zmagać się z bardziej restrykcyjnym kluczem odpowiedzi.
Póki co, arbiter z Częstochowy został odsunięty od sędziowania spotkań w PGE Ekstralidze, nie wiadomo natomiast na jak długo. Warto dodać, że podtrzymuje on swoją passę z poprzedniego sezonu, gdzie w dwóch kolejkach podjął aż cztery błędne decyzje. Może czas wrócić do sędziowania w spotkaniach rangi juniorskiej? Choć i tam, ze względu na sporą ilość upadków, przydaje się mieć elementarną wiedzę i w miarę przyzwoity wzrok.
W ten sposób można przejść do sytuacji ze spotkania Arged Malesy Ostrów i CKM Włókniarza Częstochowa. Płynnie niczym zawodnik wchodzący w łuk na twardym torze, tak uwielbianym przez komisarzy, sędziów i wydaje się, że żużlową centralę również.
Zacząć należy od tego, że wszyscy w Ostrowie śledzili prognozy pogody na to spotkanie i od początku były one niekorzystne, a możliwość wystąpienia ewentualnych opadów im bliżej meczu wręcz się zwiększała. Wydawać by się mogło, że w związku z powyższym mecz już w piątek mógł zostać przełożony, ewentualnie zostać zmieniona godzina rozpoczęcia, jednak pojawia się pewien problem. Albowiem, jak komunikował onegdaj prezes Wojciech Stępniewski, dzięki kosztownym inwestycjom w odwodnienie liniowe, dzięki zakupionym plandekom, a także dzięki odpowiedniemu przygotowaniu toru, meczy odwoływanych już praktycznie nie będzie. Alleluja!
I w Ostrowie mecz rzeczywiście się rozpoczął, a na koniec sezonu będzie nawet widniał w statystykach jako "zakończony". Być może zasili też pewną nową statystykę – taką pokazującą, że wszędzie na świecie odwoływali, przekładali, ale nie w PGE Ekstralidze! U nas wszystko ruszyło punktualnie w terminie, a "wynik zaliczony". Ku uciesze Panów w dobrze skrojonych garniturach.
Dziwi zatem, że wobec niekorzystnych prognoz i mimo usilnych starań gospodarzy, meczu nie rozpoczęto niezwłocznie, bez prezentacji, wszak zachmurzenie było bardzo duże. Po 1. serii startów Włókniarz prowadził 16:8, a sędzia tego spotkania Piotr Lis zarządził jazdę bez równania toru (czyli chyba był on przygotowany raczej dobrze niż źle). Już wtedy z nieba padał drobny deszcz ze zmienną częstotliwością, jednak kompletnie nie wywoływał niebezpiecznych sytuacji podczas walki. Czasy poszczególnych wyścigów były coraz gorsze, owszem, natomiast walki na torze było proporcjonalnie coraz więcej. I widać było, że z biegiem czasu gospodarze zaczynają budzić się z zimowego snu. Tor został mocno ubity przed zawodami ze względu na status meczu zagrożonego, dobrze absorbował wodę, nawierzchnia odsuwała się systematycznie od krawężnika w kierunku środka toru i tam pojawiła się najszybsza ścieżka do jazdy. Ale czy to wypełnia znamiona "stworzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia żużlowca"?
Trzeba jasno podkreślić, że zawodnicy nie zaliczyli żadnego upadku, żadnego uślizgu, nie mieli też problemu z pokonywaniem łuków, a jako produkt dla TV zawody stawały się coraz atrakcyjniejsze. Niestety, tylko do biegu nr 9, po którym w kierunku sędziego gesty zaczął wykonywać Leon Madsen...
Po chwili arbiter przerwał zawody, co spotkało się z ogólnym niezadowoleniem kibiców, bo przecież co innego, gdyby faktycznie tor był niebezpieczny, a stojąca na nim woda nie pozwalałaby na dalszą jazdę. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Mariusz Staszewski po spotkaniu przekazywał, że po biegu nr 8. goście z Częstochowy biegali do telefonu, by zadzwonić do sędziego i przekonywać do zakończenia zawodów. Siłą rzeczy, powstaje pytanie, czy arbiter Piotr Lis nie uległ tej presji i nie postąpił w najwygodniejszy możliwy sposób - faworyt prowadzi, więc kończę i uciekam?
Można tylko spekulować i domniemywać, czy gospodarze - będący w tamtym momencie na fali wznoszącej - sprawiliby niespodziankę, gdyby pozwolono im jechać. Równie dobrze zespół spod Jasnej Góry wypracowaną wcześniej przewagę mógł jeszcze powiększyć. Nie w tym rezcz. Rzecz w tym, że pozostał niewątpliwy niesmak wśród całego środowiska. Wśród ostrowian - rzecz oczywista, wśród niezaangażowanych obserwatorów - to już widzimy w internecie. A czy kibice z Częstochowy cieszą się z takiego pokonania beniaminka? Może niektórzy. Może władze klubu...
Kibice są wściekli, bo przypuszczają, że sędzia już wcześniej planował zakończyć mecz po ośmiu biegach, ale "w geście łaskawości" postanowił sprezentować jeszcze jeden bieg gratis. Wiemy jak to z lisami bywa – najpierw dają coś na zachętę, żeby później zabrać z nawiązką. Jednym głosem mówili po spotkaniu Walasek, Smektała czy Cieślak, którzy widzieli możliwość dalszej jazdy. Czy oni nie wiedzą, co mówią?
Jeden Leszek Demski w Magazynie PGE Ekstraligi wypowiedział się inaczej: "Podstawowa sprawa to bezpieczeństwo. Jeżeli coś by się wydarzyło, to odpowiedzialność nie byłaby po stronie Cieślaka tylko sędziego. Ja nie mówię, że trzeba było przerwać, bo w telewizji tor nie wyglądał tragicznie. Nie było nas jednak na miejscu. Z drugiej strony, czy trzeba było czekać na karambol, żeby przerwać?".
Pan Leszek trzyma, jak widzimy, stały poziom wypowiedzi, tzn. "można było, ale nie mówię, że trzeba było". To jest naprawdę cudowna praca, ciekawe ile wynosi stawka za odcinek... W związku z tą opinią nie ma co się spodziewać zawieszenia sędziego z Lublina, a tym samym wzbogacenia jego sędziowskiego dossier (przypomnijmy, m.in. niesławny walkower z meczu Toruń vs Tarnów w 2012, kiedy źle policzył KSM, a po tej decyzji został zawieszony na 15 miesięcy). Zauważyć pragnę, że tym argumentem ("nic się nie stało złego, ale hipotetycznie może się stać") możemy przerwać i odwołać każde zawody, gdy tylko zacznie padać.
Parasole trzymane przez kibiców jasno wskazują, że deszcz pada i jest dokuczliwy, ale czy tak wygląda tor "zagrażający bezpieczeństwu"?
Jacek Frątczak podniósł argument, że trener Staszewski powinien stosować rezerwy taktyczne wcześniej, bo można było się spodziewać, że zawody nie potrwają dłużej niż minimum regulaminowe. Moje pytanie brzmi, czy rezerwy mają być stosowane natychmiast w strachu przed tym, że sędzia zakończy spotkanie, bo pada? Czy każdy ruch ma być już wykonywany nie na bazie 15-biegowego programu zawodów, a powodowany obawą, że widowisko sportowe kryje jakieś drugie dno, które zaraz okaże się decydujące? Nie bez powodu często słychać głosy, że eWinner 1 Liga czy nawet 2. Liga w pewnych kwestiach są lepsze, bardziej atrakcyjne dla kibica.
Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, ale w tym roku nawet tradycyjny wiosenny głód żużla nie zapełnił trybun. A przynajmniej nie tak, jak to miało miejsce w latach ubiegłych. Zwłaszcza w telewizyjne "żużlowe piątki". Być może potrzeba nam na jakiś czas tych pustawych stadionów, jakiegoś wstrząsu, który otworzy oczy władzom na takie sytuacje? Być może szkolenia sędziów i ich badania pod kątem zdolności oceny otaczającej ich rzeczywistości powinny być częstsze i na wyższym poziomie?
Pytań jest wiele, a nadziei na to, że chłopiec opisany na początku tego artykułu będzie chciał jeszcze przyjść na zawody, zamiast znaleźć sobie inne hobby, coraz mniej...
Przemysław Owczarek