Wakacje, luz, trochę zabawy, więc i z kartki papieru można coś poskładać. Może to być nawet i…Żuraw. Można też z kartki papieru zapisanej (w założeniu) silnymi nazwiskami, przy użyciu anielskiej cierpliwości, kreatywności i pokory, zbudować drużynę, w stosunku do której słowa: „żenada, wstyd, frajerstwo” nie będą się kojarzyły ze słowami Pawła Piskorza wypowiedzianymi po kurtuazyjnej wizycie Texom Stali na stadionie wzniesionym w stolicy polskiego włókiennictwa, a zagniazdowanym przez H. Skrzydlewska Orła Łódź.
Taki Sztemp!
...jak powiedział Szczepan Pocięgło (serial „Dom”) po pewnej wizycie matrymonialnej. Gwara lwowska jest mi bliska, ale wstyd należy nazywać po imieniu - zwłaszcza w przypadku artykułów prasowych zogniskowanych na efektach i afektach związanych z występem „Żurawi” na łódzkiej ziemi - na dodatek odmienianym przez wszystkie przypadki. No cóż, rzeszowski kibic rozochocony wyjazdowymi meczami „na styk”, miał prawo oczekiwać przynajmniej punktu bonusowego, a tutaj taki sztemp! (przepraszam – wstyd). Ekscytujące gonitwy, pozycje wydarte w pocie i znoju przez Jakuba Thorssella i Marcina Nowaka oraz… pozostałych(?), pozwoliły na zdobycie niebagatelnej sumy 29 punktów. Pozwoliły również na zdobycie 1. miejsca w rankingu obciachowych meczów oraz zdobycie niebywałego powodzenia medialnego, skutkującego ilością komentarzy, wzmianek, analiz i prognoz, niekoniecznie związanych z pogodą na nadchodzący tydzień. Kwitując – faktycznie taki mecz raz w sezonie zdarzyć się może, a każdy łuk raz do roku – sam wystrzelić, więc idźmy, jedźmy, albo jak kto woli - katulajmy się dalej... żebym miał co szrajbować.
Oczy szeroko otwarte
I to z całym przekonaniem, ponieważ dwa ostatnie mecze "na zicher" mogły się podobać. Zastanawiam się, jakie to rozmowy były prowadzone w kuluarach, parku maszyn, czy też katakumbach nowej trybuny stadionu przy Hetmańskiej, aby wywołać efekt WOW. Na całe szczęście oczy były szeroko otwarte, więc łatwiej je było przecierać ze zdumienia. Na pierwsze danie: Innpro ROW Rybnik (i nie mówię tu o zupie z płetwy rekina - bo łatwo nie było), tylko o zaspokojeniu głodu punktów, emocji i walki na torze. Nie będę się krygował jak panna na wydaniu, tylko prosto z mostu powiem – tego mi brakowało! Walka o każdy metr toru powinna być dewizą zawodników Texom Stali Rzeszów. A i innym tego życzę, ponieważ biegi będą ciekawsze, a i z nadciśnieniem, przez te zwyczajowe dwie godziny - da się wytrzymać.
Kiedyś od najmłodszego członka mojej rodziny usłyszałem – "talent do matematyki to mam po tobie"! Nie będę się sprzeczał, ale punkty w programie dodawać potrafię, do trzech też zliczę (a to podobno jakiś wyznacznik), więc przejdźmy do rzeczy. Kolorowe strony programu – jasna sprawa, że żużlowego, są jak równanie. Dzierżymy w spoconej z emocji dłoni kolorową, pachnąca świeżym drukiem książeczkę i analizujemy, czy lewa strona równa się prawej. Jakub Jamróg to odpowiednik Marcina Nowaka, Tkocz i Borowiak mogą pojechać podobnie do Wiktora Rafalskiego i Franka Majewskiego (ale fajny transfer!). Liczymy dalej: Greg Walasek – dojrzały, Nicki Pedersen – nie taki młody, więc mamy dwie niewiadome. Dochodzi jeszcze trzecia – jak się odnajdzie Krystian Pieszczek oraz po L4 – Brady Kurtz. Tu trzeba czasu na kontemplację i analizę statystyczną, więc czas pędzi jak szalony, a rozpoczęcie meczu się zbliża. No dobrze. Rachuba – rachubą, ale ten żużel to chyba mój ulubiony „Pan od matmy”, ponieważ wynik do końca pozostaje wielką niewiadomą, a na dodatek nie ma nic wspólnego z przedmeczowym równaniem kwadratowym. Tutaj prędzej zmierzamy do kwadratury koła, bo Nicki (14 +1), Walasek (5), Rzeszów - 46, Rybnik – 44… Mamy więc 2 punkty, a… tak to potrafi liczyć tylko „Pan od matmy”.
***
Jak mecz przyjaźni, to mecz przyjaźni! Raz my, raz oni. Więc pomijając punkt bonusowy, daliśmy sobie po razie z Cellfast Wilkami Krosno i szkoda się dalej handryczyć, a i jojczyć też nie wypada. Poklepując się po przyjacielsku z kibicami z Krosna, można co prawda skonfrontować liczbę defektów z ilością wykluczeń, ale to troczę na zasadzie wsadzania patyka w mrowisko albo kija w szprychy. Był uszczerbek na honorze i dość wysoka przegrana u siebie, to i rewanż smakował lepiej. Od pewnego czasu braliśmy od chłopaków z Krosna „oklep”, a tutaj taka niespodzianka! Nie pozbawił nas zwycięstwa ani Kenneth Bjerre, ani Václav Milík, ani nawet defekt – tym razem Wiktora Rafalskiego. Reforma po przegranych meczach była konieczna i była skuteczna. Na tor wyjechała drużyna wsparta liderami, w końcu u "Krychy" widać błysk w oku i prędkość. Młodzież zapunktowała, mamy w tabeli 8 dużych punktów, zamiast 4... i jest fajnie. A było już naprawdę niefajnie.
Być może to właśnie taka swobodna atmosfera, określana przez "mniej pilną młodzież" w wieku szkolnym znamiennym zdaniem jeszcze tylko wpierdziel od rodziców i wakacje! - zdeterminowała poczynania naszych zawodników podczas meczu z Arged Malesą. Być może to oczekiwanie na szybszą kanikułę ograniczyło moce przerobowe do 38 punktów meczowych. Być może taka postawa nie uszczupli liczby kibiców na następnym – pewnie ostatnim meczu na domowym torze, ale też raczej nie przysporzy nowych. Wytrawny, albo może lepiej – wytrzymały kibic o licu spalonym słońcem jak u poganiacza wielbłądów, z przyjemnością przyjdzie pooglądać Franka Majewskiego latającego po torze (a nie po bułki)... ale brakiem walki na torze, to nasze Żurawie raczej nie powalczą o dodatkowych fanów. W końcu człowiek wygniata plastikowe siedziska między innymi w tym celu, żeby nacieszyć się rozmaitymi akcjami na torze i wrócić do domu ze spaloną słońcem i pomalowaną emocjami gębą (i nie o wygrane "do 30" tutaj chodzi).
***
Apetyty na następne wygrane z pewnością są, wiara w drużynę i w drużynie być powinna, bo inaczej szkoda przychodzić na stadion, albo brudzić kewlary. Z pewnością jest też świadomość tego, ile waży każdy punkt w tabeli, przy wyniku drużyny, albo przy nazwisku. Do tego po ostatnich wydarzeniach kwitowanych krótkimi, wojskowymi słowami albo sformułowaniami znanymi z dzieciństwa „masz ci babo placek”, może też -„ładne kwiatki”, już raczej dojrzeliśmy.
***
Zacząłem tekst od projektów z papieru, albo na papierze, doprawiłem to odrobiną orientalnej przyprawy – origami, ale przecież mamy naszą tradycję układania papieru. Można zrobić piękną czapeczkę chroniąca przed farbą i pomalować drużynę na bardziej bojowy kolor. Można wyczarować okręcik i wypłynąć na szerokie – żużlowe wody. Można – umiejętnie pozaginać rogi, złożyć krawędzie i mamy jaskółkę (Unia Tarnów - do zobaczenia w przyszłym roku?). Co tam jeszcze mamy w zanadrzu? Oczywiście samolocik, którym dolecimy do upragnionego punktu szybciej niż mogłoby się wydawać, albo odlecimy dalej niż pierwotnie zamierzaliśmy. Na koniec ulubiona zabawka dzieci i nie tylko, czyli piekło - niebo. Piekło już było – o czym wspomniał Paweł Piskorz w znamiennych słowach (…) bo jak się nie otrząśniemy, to będzie du** bolała, jak spadniemy (albo piekła przyp. red.). Rozginamy dalej zabawkę z papieru i mamy…niebieskie! Teraz już lepiej, bo to takie „stalowskie” barwy, ale kończąc tę gawędą – „Grajmy w kolory”!
I oby było niebiesko do końca sezonu…
***
Wariacje językowe
Słyszałem już, żem frajer i durny jakiś chłopaka, bo żużel nabełtał mi w głowie. Jeżeli ktoś tak bałaka, to widocznie durś mnie zna. Jeżeli to komuś nie sztymuje, to jest ślipunder i jeszcze nie wie, jak długo mogę o żużlu rajdać.
Tłumaczę: Słyszałem już, że jestem naiwny i głupi, żużel namieszał mi w głowie. Jeśli ktoś tak gada, to widocznie zna mnie na wylot. Jeżeli to komuś nie pasuje, to jest niedomyślny i jeszcze nie wie, jak długo mogę opowiadać o żużlu.
Tomasz „Wolski” Dobrowolski