W związku z Drużynowym Pucharem Świata nasze ligi mają przerwę w rozgrywkach, co jednak nie oznacza, że w krajowym żużlu nic się nie dzieje. Ciszej zrobiło się co prawda na torach, ale za to dzieje się sporo wśród działaczy różnego szczebla, którzy próbują zaistnieć lub utrzymać się na żużlowym szczycie popularności, niekoniecznie pozytywnej. Ważne jest dla nich głównie to, żeby o nich mówić, co jest chyba pierwszym krokiem do zostania żużlowym celebrytą.
Z prawdziwą plagą kontuzji musi zmierzyć się Unibax Toruń. Życzę „Aniołom”, żeby ta fatalna seria już się zakończyła, bo w przypadku jeszcze jednego urazu może wykończyć ich... regulamin. Najwyraźniej twórcy tegorocznych przepisów nie przewidzieli takiego rozwoju wypadków i to w zupełnie dosłownym znaczeniu. Można się oczywiście cieszyć, jak robią to co niektórzy członkowie żużlowej centrali, że te poważne urazy nie zostały odniesione na polskich torach, co nie zmienia faktu, że uderzają one także w nasze rozgrywki. Czy jest to rzeczywiście okazja do chwalenia instytucji komisarza toru? Tutaj zdania są, i zapewne będą, podzielone. Najciekawsze jest to, że w całej sprawie głosu praktycznie nie zabierają sami zawodnicy. Ostatnio na antenie nSport wypowiedział się Emil Sajfutdinow, chwaląc zmiany w polskim regulaminie, choć akurat on jest przecież jednym z tych pechowców, którym zaszkodził właśnie chroniony owal. Dzięki przedsezonowym regulaminowym zmianom w najbliższą niedzielę może dojść do kuriazalnego meczu w Toruniu, gdzie gospodarze chcąc wygrać muszą jednocześnie mieć w kieszeni kalkulator i dokładnie liczyć swoje średnie. A wszystko przez to, że chciano zapobiec kombinacjom z "ZZ", jakie w ubiegłym roku miały miejsce ze strony Falubazu, gdy Jonas Davidsson wspierał drużynę... swoją nieobecnością.
Żużel zawsze będzie sportem niebezpiecznym. Można próbować ograniczać ryzyko obiektywne, ale czy ma jakikolwiek sens regulaminowe przeciwdziałanie głupocie ludzi z tego małego środowiska? Walka z głupotą zwykle kończy się tworzeniem rzeczy jeszcze bardziej idiotycznych, bo żeby ją zneutralizować trzeba najczęściej zniżyć się do tego samego poziomu, czyli zmusić ludzi rozumnych do posługiwania się niespecjalnie mądrymi argumentami. I kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, okazuje się, że... wcześniej w sumie wcale nie było tak źle. Jeśli chodzi o żużel, to tylko jedna grupa może przerwać tą spiralę głupoty – zawodnicy. Problem w tym, że sami wpadli w inne spirale. Zamiast myśleć o przyszłości dyscypliny (czyli de facto swojej własnej) oraz bezpieczeństwie wolą podwyższać wysokości kontraktów i brać udział w wyścigu technologicznym, choćby była to droga donikąd. Brakuje obecnie autentycznych autorytetów, którzy - ciągnąc za sobą resztę - potrafiliby uderzyć pięścią w stół i powiedzieć głośno „DOŚĆ!”.
Żużlowcy siedzą cicho, odkręcając od czasu do czasu manetkę gazu do oporu, a tymczasem kibice od dawna wiedzą swoje. Winne są, nie zawsze, ale najczęściej, nowe tłumiki - ten wynalazek, który zmienił pozytywny hałas w mocno stłumiony dźwięk, a charakterystyczny przyjemny zapach w smród przypalonej blachy. Ku zdziwieniu wielu nagle wystąpił przewodniczący Głównej Komisji Sportu Żużlowego mówiąc, że trwają prace nad polskim tłumikiem przelotowym. Podobno niedługo zakończą się testy i nowy wydech ma zostać zgłoszony do homologacji. Słuchając jego wypowiedzi można odnieść wrażenie, że to rozwiąże sprawę. Zobaczymy. Wcale się jednak nie zdziwię, jeśli pojawi się opór z dość nieoczekiwanej strony, a mianowicie od samych zawodników, którzy przyzwyczaili się do aktualnego sprzętu, wydali na to kupę kasy i - choć cały czas narzekają, że silniki zużywają się szybciej - wcale nie będą spieszyć się do płacenia za kolejne testy. Szczególnie ci będący na szczycie. I tu jest tak naprawdę największy problem, bo brak jedności w tym mocno ograniczonym środowisku rozwala ten sport. Liczy się kasa, którą zarabia się tu i teraz. Zmienimy tłumiki i nie ma żadnej gwarancji, że najlepsi nadal będą najlepsi. Przecież gdyby nie nagłe, nieprzemyślane wprowadzenie wydechów ograniczających dość znacznie hałas, to do dziś zapewne Tomasz Gollob dalej byłby na szczycie, a na torze wciąż oglądalibyśmy dwóch świetnych Australijczyków, którzy dali już sobie spokój ze ściganiem.
Zastanawiające jest dlaczego w martwym punkcie utknęły prace na duńskim tłumikiem, który podobno był już gotowy. Czy podobny los nie spotka jego polskiego kuzyna? Żeby wejść na rynek trzeba mieć porządną linię produkcyjną, która umożliwi zaspokojenie jego potrzeb. To wiąże się z wydatkami na inwestycje, a nie ma żadnej gwarancji, że ten zbyt będzie. Wszak uzyskanie homologacji wcale nie wiąże się z odebraniem jej dotychczasowym tłumikom. Gdzie jest powiedziane, że tunerzy nagle rzucą się na nowy produkt? Pomimo różnych zawirowań tak naprawdę wciąż jest jeden liczący się producent, czyli brytyjski King, który wcześniej był jedynym dostawcą starych tłumików. Trudno uwierzyć, że Wyspiarze, mając tak ogromne doświadczenie, nie są przygotowani na ewentualną konkurencję. Tylko po co ujawniać się z nowym produktem, skoro dotychczasowy sprzedaje się wystarczająco dobrze ze względu na bardzo ograniczoną trwałość? Czy czasem nie tutaj leży jedna z odpowiedzi? Warto przypomnieć, że King jako ostatni otrzymał homologację, po słoweńskim Akrapoviciu oraz brytyjskich Prodrivie i DEP-ie (ten ostatni dostał nawet zgodę na używanie dwóch swoich produktów). I co? I nic się tak naprawdę pod względem udziału w rynku nie zmieniło. A jeśli chodzi o kibiców, to przecież nas nie interesują wydatki żużlowców, tylko dźwięk i widowiskowa walka. Jeśli ten warunek nie będzie spełniony, to nas te ewentualne nowe tłumiki nie przekonają. Czy nie łatwiej było jednak spróbować powalczyć o zachowanie poprzednich? Czy nie można było zezwolić na ich używanie w niższych ligach?
Musimy pamiętać, że działacze poszczególnych federacji, niezależnie od tego co o nich myślimy, też należą do środowiska żużlowego. Mają większy wpływ na tę dyscyplinę, niż może się nam wydawać. W związku z tym ich działanie (w tym także to nieudolne) będzie kształtować wizerunek speedwaya. Widać to choćby po, co tu dużo mówić, nudnym tegorocznym DPŚ. Dzieje się tak ze względu na kontuzje, choć głównym powodem są problemy wewnątrz rosyjskiej drużyny. O możliwości rezygnacji czołowych żużlowców mówiło się na długo przed kontuzją Emila Sajfutdinowa. Rosjanie odpadli – Emil wraca, choć z nogą jeszcze nie jest za dobrze. Obawiam się, że gdyby pojawiły się odpowiednie pieniądze, to wyzdrowiałby dużo szybciej. A przy okazji znalazł się także powód, aby "dać szansę młodszym Polakom", jak to zostało ładnie ujęte. Wszystko fajnie, tylko po co było robić całą tę szopkę ze zmianą w naszej drużynie i problemami z kręgosłupem Tomasza Golloba? Gdyby faktycznie chodziło jedynie o ustąpienie miejsca, to "Chudy" zrezygnowałby już na etapie powołań do szerokiej kadry, nie jechałby na test-mecz do Pragi, a jednak tam się znalazł. Dlaczego nie wykorzystano wspaniałej okazji w Ostrowie, gdzie organizowany był inny test-mecz Polska - Rosja? Bo nikt, w tym sam żużlowiec, nie brał tego pod uwagę. Po półfinale pojawił się kolejny argument – zwycięskiej drużyny się nie zmienia, chociaż w Częstochowie za Jarosława Hampela i Krzysztofa Kasprzaka spokojnie mogli pojechać na przykład bracia Pawliccy, a wynik pewnie byłby podobny. Żeby było jeszcze ciekawiej, to pojawił się komunikat, że nasz dotychczasowy kapitan jest gotowy... do meczu Unibax - Falubaz. Zrobił się zupełnie niepotrzebny smród wokół całej sytuacji, a na barki pozostałych naszych reprezentantów spadła jeszcze większa presja. Wierzę, że mimo wszystko poradzą sobie i udowodnią, podobnie jak nasi skoczkowie narciarscy, że na jednym zawodniku, choćby był najlepszy, kadra się nie kończy.
Przy tym wszystkim kolejną próbę zaistnienia w mediach przez prezesa Falubazu można uznać jako tandetny folklor na własne, i pana senatora, potrzeby. Szkoda, że cynicznie posługuje się, a wręcz bawi, chyba trochę nieświadomą tego faktu Klaudią Szmaj. Można zrozumieć, że młodej dziewczynie imponują takie zachowania, ale skoro nie chce być maskotką, to im szybciej zrozumie prawdziwy cel swojego kontraktu, tym lepiej dla niej. Jeśli faktycznie chce podnosić swoje umiejętności, to „fajny” klub nie jest najlepszym wyborem, tym bardziej, że ostatnio z żużlem dali tam sobie spokój uznani za nierokujących Kacper Rogowski i Remigiusz Perzyński, a o jakichkolwiek turniejach młodzieżowych można zapomnieć. Czy Klaudia jest rokująca? Na chwilę obecną chyba nikt tego nie wie. „Fajna” atmosfera z pikniku w Mostkach jest raczej słabym wyznacznikiem sportowej wartości.