To, co w ilustracji tytułowej, to nie fotomontaż. Niestety. Znaleźliśmy to kilka dni temu w naszej redakcyjnej skrzynce. Uprzedzając - nie odpisaliśmy. Nurzanie się w szambie, to nigdy nie jest wartość dodana. Nawet jeśli kierowcą szambowozu uznane nazwisko. Ani to przyjemne, ani powód do chwały. Ale są pewne granice. Często media, także te żużlowe, strofują kibiców. Za niezdrowe emocje, "hejterstwo", nadmierną agresję... Nam też się zdarza (ot, choćby poniżej - tekst apelujący o zaniechanie nagonki na Macieja Janowskiego). Kibice grzeszą, bywa. Gorzej, kiedy przykład idzie z góry...
O co poszło? Niektórzy wiedzą, inni się domyślają, dla większości krótkie przypomnienie: we wtorek (3 czerwca) w popularnym serwisie SportowyBar.pl pojawił się mem.
Mem jak mem, upadek jak upadek. W zasadzie, obydwa siebie warte. A nawet nie tyle ten upadek (przykra sprawa, każdy normalny kibic współczuje, bez różnicy, czy mistrzowi świata, czy żużlowcowi-amatorowi), co jego - czy tylko nam się wydawało - pewna nadreprezentacja w mediach. Czy jest w tym kraju ktoś, kto tego upadku nie widział?! Momentami, używając starego, obrazowego powiedzonka, strach było lodówkę otworzyć. Czy to wina samego autora karkołomnych ewolucji nad kierownicą, czy kibiców, czy może właścicieli serwisów, które zwietrzyły łakomy kąsek - trudno powiedzieć. Wyszło jak wyszło. Pewnie gdyby nie SportowyBar, zapomnielibyśmy.
A nawet gdyby powisiało to arcydzieło dzień lub dwa, raczej biegu Wisły by nie zmieniło. Umówmy się, głowy nie urywa. To już ten filmik, parę postów niżej w kolejce do baru, "dlaczego w Lidze Mistrzów brakuje polskich drużyn?", ciekawszy (znacznie ciekawszy!). A mem? Kilkanaście godzin - i na śmietnik internetowej historii. Tak by było.
Byłoby, gdyby nie poszkodowany w upadku żużlowiec. Popołudniową porą wspomnianego dnia popularność w sieci zdobywać zaczął nie tyle sam mem, co komentarz do niego autorstwa obolałego sportowca.
Późnym wieczorem, ok. godz. 21, wstawiliśmy ten McZestaw na naszego pokredowego facebooka. Ot, ciekawostka z okołożużlowego światka. Traf chciał, że tego samego wieczoru pojawił się wstrząsający filmik z pościgu teamu Hansia_Lansia za busem Ryszarda Holtańskiego, więc nawet zagadnieniowo (i poziomem) symbiotycznie się ułożyło. Jeżeli coś nas w tym wszystkim bardziej zainteresowało, to nie tyle poziom mema (żenada), czy poziom odpowiedzi żużlowca (żenada do kwadratu), co zabawne dość położenie wymieniających uprzejmości adwersarzy. Wszak nietrudno sprawdzić, iż SportowyBar.pl jest własnością tego samego podmiotu, co SportoweFakty.pl. A obiecujący administratorom SportowegoBaru "strzała w ryj" na co dzień jest przecież cenionym ekspertem tego drugiego tytułu. Kto wie zatem, czy za chwilę w "tubę" nie wyłapie ten sam nieszczęśnik, który w weekendy wstawia przemyślenia Redaktora... I to było jedyne, co w tym wszystkim od siebie dopisaliśmy.
Dzień kolejny, zaczął się tuż po 9 rano.
Bartłomiej Czekański 4 czerwca 09:25 Drodzy Koledzy! Czemu się nie zapytacie i przez to kłamiecie? Wyjaśniam: nikomu nic nie kazałem usunąć z neta, ani z mojego ulubionego SportowegoBaru.pl...
Pełna wiadomość:
Zdziwiło nas nieco to posądzenie o kłamstwo, gdyż z zasady pamiętamy, co piszemy, zawsze jest też ktoś, kto nad tym czuwa. A przede wszystkim, ciężko skłamać na niekorzyść zainteresowanego, wklejając wiernie słowa samego zainteresowanego. Ale cóż, bywa. Może szybciej napisał, niż przeczytał, może w ogóle nie przeczytał, a ktoś mu powiedział, może upał, a może nerwowy charakter, któremu tyle miejsca poświęcił w treści... Nieważne. Rozumiemy ewentualny zły dzień i wahania nastrojów, jednak wyartykułowanego jasno zarzutu kłamstwa nie mogliśmy zbyć milczeniem, zwłaszcza jeżeli autorem osoba tak znana i poważana w środowisku żużlowym.
Stąd odpisaliśmy:
Kłamstwo łatwo zarzucić, trudniej udowodnić (zwłaszcza, kiedy strzał jak kulą w płot i bez fotoszopa ani rusz), stąd dość spokojnie oczekiwaliśmy, raczej przeprosin i załagodzenia sytuacji. Nic jednak z tego.
Ledwo się pozbieraliśmy, a okazało się, że oberwiemy z dwururki:
...ale beze mnie - dokończmy, co ucięte.
Pomijając pułap, do którego nigdy nie dojdziemy (to już tydzień jak żyjemy z tą świadomością) i gruntowne "odmłodzenie" (to akurat bardzo przyjemne), dowiedzieliśmy się, że najwyraźniej Redaktorowi wcześniej tylko tak się napisało, iż kłamiemy. On nigdy tak nie myślał. Teraz chodzi zaś o to, że "na stronie [naszej] ukazały się insynuacje, że doprowadził do usunięcia mema". Czyli kto kłamie? Internauci kłamią...
Nie dość, że przeprosin nie usłyszeliśmy, to jeszcze okazało się, że mamy Czytelników wyspecjalizowanych w pomówieniach. Krzyż swój trzeba dźwigać, coś nas jednak tknęło. Czy rzeczywiście to z naszej strony dowiedział się Redaktor o tej brutalnej insynuacji? Łańcuszkiem linków udało się dotrzeć do źródła hejterskiego potoku.
Okropne te komentarze i bulwersujące łapki w górze, jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły... tylko nie u nas. Bo fejsbukowy profil Redaktora nie jest w naszym władaniu. Nikt też z nas nie włamał mu się na konto. Sam udostępnił mema. I to pod jego "wrzutą" wywiązała się dyskusja, z której jeden (słownie: jeden) głos w postaci niemal niezmienionej został później przeklejony pod nasz post.
Jak udowodnimy, że powyższe opinie czytelników nie pochodzą z naszego facebooka? To proste. Po godzinie zamieszczenia. Godziny zamieszczenia powyższych komentarzy są doskonale widoczne (a nie były to pierwsze głosy, dyskusja trwała od 18.30). My, jak wspomnieliśmy, nasz post na FB zamieściliśmy o godzinie 20:59.
Dość jasna sprawa, odpowiadająca na zarzut Redaktora, iż "to u was". Nie u nas, Panie Redaktorze, a u Pana. Sam Pan to wstawił do sieci. "Heelloouu..."
Skoro więc argumentów brak, mem i reakcję sfrustrowanego - tak czy siak - widziały już tysiące ludzi, o co więc te żale do nas, zamiast do administratorów SportowegoBaru lub samego siebie? Przychodzi nam do głowy tylko jedno: my mieliśmy wersję wypowiedzi "niewygodną" dla Redaktora. Ta na jego profilu dzień później przeszła metamorfozę niczym z dzieła życia Owidiusza i obecnie jest już znacznie sympatyczniejsza (o ile wciąż jest - może ktoś sprawdzi). Na szczęście FB to taka bestia, która każdorazowo zapamiętuje historię zmian.
Ot, taka subtelna różnica... Widać sen posłużył. I dobrze, że posłużył, bo generalnie straszenie kogokolwiek "daniem w ryj" czy wyzywanie administratorów innej strony od "żuli-hejterów" w wieku 55+ nie przystoi. Nawet jeśli "żart" niskich lotów.
A w międzyczasie - i owszem - trwała dyskusja w sieci. I u nas, i na profilu Redaktora, i pewnie jeszcze w kilku innych miejscach. Jak wyglądała? Jak to dyskusja w sieci. Czasem na poziomie, czasem mniej. Autor jakby wycofał się z pomysłu "dania w ryj chłopcom ze SportowegoBaru (tak, żeby też się wy**bali)", natomiast niektórzy adwersarze sprawiali problemy. Zwłaszcza ci, którzy pisali niewiele, za to dysponowali dobrą pamięcią.
"Czasem trzeba babie przyłożyć..." Reakcja Redaktora: [dłuższe wyjaśnienia, że to co prawda jego tekst, ale własnej żony nie bije] i puenta...ty hejterze [i tu nazwisko Pana Janusza].
Wygląda więc na to, że można nie napisać nawet słowa, żeby przez Redaktora być nazwanym "hejterem". Skoro zaś w opinii Redaktora hejterem jest autor wklejki, to hejtem niechybnie uznać musiał... słowa samego siebie. No, ale każdy orze jak może.
To wątek poboczny, dla nas istotne było to, że na naszą prośbę o udowodnienie rzekomego kłamstwa i wskazanie fragmentu, w którym posądziliśmy Redaktora o usunięcie mema z sieci, otrzymaliśmy odpowiedź, iż "ustawiamy się na pozycji hejterów". Natomiast żądanie przeprosin - w przypadku, gdyby rzekomego kłamstwa Redaktor nie był w stanie udowodnić - zostało skwitowane: "jesteśmy bezczelni".
W tym też duchu odpisaliśmy:
Z młodzieży awansowaliśmy na "dzieci", ale zabawnie przestało być w momencie, kiedy okazało się, że Redaktor jest płodny jak Matka Ziemia w marcu, a biegłością w nowoczesnej odmianie sztuki epistolarnej ewidentnie nadrobić chce brak argumentów. A wystarczyło napisać:
"Sorry, chłopaki, mój błąd. To nie u was, a u mnie.
To te żule-hejtery. Będą leżeć w trumnie".
Przynajmniej zabawnie by się cała historia skończyła. Może nawet my też, na prośbę znerwicowanego, zedytowalibyśmy mema u siebie do "właściwej" postaci... Jako nawiązka wystarczyłoby nam przewiezienie na bagażniku, albo fotka z siodełkiem Golloba.
Raz jeszcze, ostatni, odpisaliśmy pokrzywdzonemu. Tym razem tekstu już zbyt wiele, by screen zmieścić w jednym okienku, przeklejamy więc:
Szanowny Panie. Zachowuje się Pan w sieci niczym lichy gimnazjalista, natomiast złapanemu na kłamstwie - kiedy tylko brak Panu argumentów - bardzo łatwo przychodzi Panu stosowanie owego wytrychu "wiekowego", "hejterskiego"; także tutaj, np. w stosunku do jednego z naszych Czytelników, który zamieścił w komentarzu skan Pana własnej wypowiedzi, nic ponadto, a Pan błyskawicznie był łaskaw nazwać go "hejterem". To właśnie takie komentarze zasługują na usunięcie. I to jest, niestety, Pana poziom dyskusji. Nie ma tu znaczenia, iż - jak sam Pan siebie nazywa - jest Pan "raptusem i czasem pajacem", usprawiedliwianie się rozedrganą psychiką dla osoby piszącej dla innych nie jest żadnym usprawiedliwieniem. A w pewnym wieku wręcz nie przystoi. Proszę się więc nie dziwić, że tą wyśmianą tutaj przez Pana "persona non grata" jest Pan nie tyle (i nie tylko) dla nas, ale przede wszystkim dla tysięcy polskich kibiców, często Pana byłych czytelników. Czy się Pan rozpłacze, czy nie - to naprawdę nikogo z nich nie interesuje. Tym razem naprawdę już bez odbioru.
No i wreszcie "złoty gwóźdź programu":
Tak, Szanowni Czytelnicy, wygląda dyskusja z Redaktorem. Najpierw sam coś napisze, wstawi do sieci, a kiedy rozum wróci i chciałoby się cofnąć czas: "spierdalać!", "wypierdalać!", "kopnę w dupę", "dzieci", "gówniarze", "nie żartuję", "jak was spotkam...", "strzeżcie się!".
Najpierw rozpętuje burzę, zbulwersowany wulgarnością mema, za chwilę biegnie do kompa i pisze. Słownictwem ostatniego lumpa.
Więcej, co nie powinno dziwić, niczego już Redaktorowi nie odpisywaliśmy. Poniżej pewnego poziomu się nie dyskutuje, a i "Szanowny Panie" jakoś nie chciało już przejść przez usta. Za to Redaktor, jak nam doniesiono, bardzo szybko temat kontynuował, czyniąc nas jednymi z negatywnych bohaterów swojego nowego tekstu na facebooku. Zapewne nie ostatniego. Był też łaskaw zmienić towarzyszące nam od początku hasło "Nietuzinkowo o żużlu" na "kibole-hejterzy i dziennikarze, zwłaszcza ta masa podszywających się za dziennikarzy (gimnazjalne stronki typu po kredzie i inne)".
Żeby nie być posądzonymi o wyciąganie czegokolwiek z kontekstu, oto cały wpis, dość ciekawy skądinąd:
Bartłomiej Czekańskiudostępniłlink.
+ załącznik z piosenką aktorską do słów Tuwima o bardzo jasnym, wymienionym zdanie wyżej, przekazie.
Dla nas - odrzuciwszy już zgodę lub nie na wizję dziejów Autora - to oskarżenie o bycie hejterami-gimnazjalistami, w kilka godzin po zbluzganiu nas pocztą elektroniczną, było szczególnie zastanawiające. Abstrahując już od wykazanej wcześniej hipokryzji, po pierwsze dlatego, iż akurat o językową stronę PoKredzie.pl - chociaż styl niezmiennie luźny - od samego początku konsekwentnie dbamy (także kosztem ilości publikacji), dlatego nikt dotąd nie zarzucił nam "gimbusowego" poziomu, podobnież jak nie pojawił się u nas nigdy żaden tekst poświęcony Redaktorowi. On pisał swoje, my swoje. Prawem czytelnika wybierać, gdzie zajrzeć. A można i tam, i tu.
Po drugie, co jakiś czas Redaktor sam, z własnej inicjatywy, odzywał się do nas. Ot, choćby w ubiegłym miesiącu, przy okazji powołanej przez nas samozwańczo "Komisji Śledzczej ds. Nikodema P.". To były wiadomości w stylu "Wy napisaliście xxx, ja [w domyśle: prawdziwy dziennikarz] wiem więcej, ale nie mogę pewnych rzeczy zdradzać, powiem tylko, że w sprawie Pedersena zawodnicy leszczyńscy solidaryzowali się z wrocławskimi. Oni są kumplami." (Od tamtej pory wiemy, że Janowski zna się z Pawlickimi). Więc jako takie, od człowieka łaknącego zauważenia bądź docenienia, je traktowaliśmy. Grzecznie odpisując i dziękując za zainteresowanie tekstem i naszym skromnym blogiem-portalem. Wtedy jeszcze nie wiedząc, iż pozostającym w skrytości ducha Redaktora "jakąś gimnazjalną stronką". O której nie warto wspominać.
Skoro jednak - i to po trzecie - do tej "gimnazjalnej stronki" i "tej masy podszywających się pod dziennikarzy gimnazjalistów" Redaktor sam pisał, bynajmniej z pretensjami, a jeszcze ostatnią korespondencję, właśnie tę będącą osią tekstu (czyli już post "memum" factum), rozpoczął od "Drodzy Koledzy" (zatem, rozumiemy, "koledzy po piórze" jak to się ładnie przyjęło mówić w środowisku - wszak nikt z nas osobistym kolegą Redaktora nie jest), to - zdaje się - mamy tu do czynienia z pewną, eufemistycznie mówiąc, niekonsekwencją. Inny powie - schizofrenią.
***
W tym kontekście zastanawia nas jeszcze jedno. Redaktor podkreśla na każdym kroku, iż jest zawodowcem, dziennikarzem profesjonalnym, etatowym, z dorobkiem (racja), jednym z ostatnich prawdziwych (w domyśle: nie to, co plebs "chałturzący" o żużlu w sieci). Jaki jest z Pana profesjonalny dziennikarz - pytamy - skoro za jednym zamachem narusza Pan:
- Ustawę z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe:
- art. 12. 1. Dziennikarz jest obowiązany:
1) zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło.
Jaką rzetelność i staranność zachował Pan zarzucając nam kłamstwo, nawet nie sprawdziwszy co tak naprawdę napisaliśmy? Jakiej staranności i rzetelności dochował Pan nazywając nas publicznie "gimnazjalną stroną"? Jaka jest Pańska odpowiedzialność za słowa, skoro najpierw Pan coś pisze, dzień później kasuje, a winą za sprokurowane zamieszanie próbuje obarczyć wszystkich dookoła?
3) dbać o poprawność języka i unikać używania wulgaryzmów.
... [zasłona milczenia]
- art. 10. 1. Zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu. Dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa.
Inwektywy, pomówienia, groźby i wulgaryzmy - nijak nie są działaniami zgodnymi z zasadami współżycia społecznego. Chyba, że chce Pan tu wprowadzić zasady rodem z dorzecza Amazonki. Ale na to zgody nie ma. Nawet jeśli Pan ma status gwiazdy, a pisze do tych "małych".
To normy etyczne i zawodowe, są jeszcze inne. Bo jeśli biega się po sieci, temu proponując "strzała w ryj", tamtemu "kopa w dupę", bezpodstawnie zarzuca kłamstwa i publicznie dyskredytuje czyjąś działalność, to należałoby ponadto zastanowić się, czy nie zostały naruszone:
- art. 115 kk, mówiący o groźbach bezprawnych,
- art. 190 kk, mówiący o groźbach karalnych,
- art. 212 kk, mówiący o zniesławieniu,
- art. 216 kk, mówiący o znieważaniu,
Pojawia się zatem pytanie, czy jeśli ktoś sam o sobie mówi, iż jest "raptusem i pajacem", to wolno mu w sieci wszystko? Czy jest Pan Redaktor pewien, że każdy sąd powszechny również machnie ręką, kiedy powtórzy Pan na sali: "bo ja to taki raptus jestem i pajac"? A jeśli nie, to co? Kopnie Pan sędziego w dupę?
***
Daliśmy Panu szansę, żeby przeprosił Pan za bezpodstawne oskarżenie. Po cichu, nikt by się nie dowiedział. Pan wybrał rynsztok. Teraz w tym rynsztoku Pan pozostanie. Nikt z nas na Pańskie inwektywy odpisywać nie będzie.
W zasadzie ten memowy podpis, który zrazu wydał nam się tak prymitywny i głupawy, obecnie całkiem trafnie oddaje Pańską sytuację.
Mamy nadzieję, że uda się Panu podnieść.
Zespół redakcyjny oraz współpracownicy PoKredzie.pl
Anna Schubert
Karolina Schmidt
Weronika Pizoń
Paweł Mruk
Jakub Horbaczewski
Łukasz Koźliński
Marcin Kuźbicki
Marcin Skowroński