Spełnił się najczarniejszy scenariusz, jaki mogli sobie wyobrazić kibice gorzowskiej Stali przed ostatnią kolejką rundy zasadniczej DMP. Zamiast "zaliczyć, zapić i zapomnieć" ten przedziwny, pechowy i od początku niefrasobliwy sezon, żużlowcy z Gorzowa w kuriozalnym stylu "wywalczyli" sobie baraż o utrzymanie. Czyli dwumecz, który jest absolutnie ostatnią rzeczą, jakiej Stal w tej chwili potrzebowała. W mojej głowie od zeszłego piątku gra melodia "jak do tego doszło? Nie wiem"! Warto jednak przytoczyć pełną anatomię tego upadku, gdyż co prawda zdecydował o tym zasadniczo ostatni mecz, ale zarzewie tej tragedii zaczęło się wiele, wiele wcześniej.
Praprzyczyną obecnego stanu rzeczy jest paradoksalnie sukces sezonu 2018, gdy okazało się, że drużyna zbudowana za nieco mniejsze pieniądze, jest w stanie walczyć o złoto w lidze, trafiając do samego finału. Ekipa pozbawiona gwiazd z zeszłego sezonu w postaci Iversena i Przemysława Pawlickiego, z nieobecnym przez pół sezonu Vaculíkiem, spisała się lepiej, mimo gorszego na papierze składu niż w roku 2017, gdy wywalczyła brąz po pamiętnym blamażu w półfinale ze Spartą. W związku z tym przyjęto, że w sezonie 2019 również się "uda". Skład osłabiono jeszcze bardziej, a cel pozostał niezmienny, czyli pierwsza czwórka. Nie mam pojęcia, czy strategia "zaciskania pasa" wyniknęła że złej sytuacji finansowej Stali, czy z chęci spłacenia (nareszcie) słynnego 3,5-milionowego kredytu. Fakt jest taki, że ten model oszczędnościowy nie opłacił się. Bo albo Stal zostanie w tyle z kompletowaniem składu na nowy rok, albo spadnie z ligi już teraz.
Zauważył to zresztą trener Włókniarza Marek Cieślak, zapytany bezpośrednio po ostatnim meczu o diagnozę problemów Stali w obecnym sezonie. "Tani sezon to drogi sezon" - wypalił. Narodowy zauważył, że oszczędzając na drużynie, można przy okazji stracić na wielu innych polach, czyli na odpływie kibiców, sponsorów, co bezpośrednio przekłada się na kasę. Słowem, zamiast zaoszczędzić, można doznać jeszcze większego uszczerbku na finansach. Ja bym do tej wyliczanki dodał jeszcze nerwowe kontraktowanie "strażaków", które zawsze się pojawia, gdy widmo spadku zagląda w oczy. Co jak wiadomo, również do tanich nie należy. Ale do sprawy wypożyczenia Jakobsena jeszcze się tu odniosę. Teoria Cieślaka jest bardzo ciekawa, i myślę, że mieszkańcy Grecji również zgodziliby się z faktem, że "zaciskanie pasa" w czasie kryzysu daje skutki zupełnie odwrotnie od oczekiwanych. W żużlu ta taktyka czasem może i się opłaca, ale tylko pod pewnymi warunkami, czyli szczęście, brak kontuzji, pogoda taka jak trzeba. Ale z zasady jest niezwykle ryzykowna, przez co wbrew pozorom niebezpieczna finansowo.
Kolejny kamień milowy złej passy Stali to wydarzenia przed finałem sezonu 2018, gdy zaserwowano fanom kosmiczne, jak na polskie warunki, ceny biletów na te zawody. Prezes Zmora grzmiał, że jeśli nie przyjdziemy, nie będzie na kontrakty dla "gwiazd". Jak na tak zaporowe ceny przyszło "aż" 13 000 widzów. W zamian dostaliśmy kontrakt z... Kildemandem. Dla dużej części kibiców to okazało się zbyt wiele. A w połączeniu z marnym składem na 2019 rok, najnudniejszym w lidze torem, kilkoma meczami w piątki, czy w końcu kryzysem na linii klub-kibice na początku sezonu (pisaliśmy o tym "przesileniu wiosennym" w osobnym felietonie), spowodowało frekwencyjny wstrząs w obecnym roku. "Stadion jest pusty" - nadmienił w rozmowie z dziennikarzami Matej Žagar bezpośrednio po kończącym sezon meczu z Włókniarzem (45:45).
Kolejnym "strzałem w kolano" był pomysł prezesa Zmory, by akurat w sezonie na utrzymanie się przy życiu, kombinować z torem przy Śląskiej. "Kibice chcą walki, trener o tym wie". No to mecz walki przypadł akurat na derby lubuskie, w których Piotr Protasiewicz na twardym jak skała torze mijał rywali niczym slalomowe tyczki. Przegrane derby tylko dopełniły czary goryczy pechowego początku sezonu, a mnie osobiście nie mieści się w głowie jakim cudem na to spotkanie nie przygotowano "kopy", tak by kapitana Falubazu wyeliminować z walki o punkty? Wszystkie ośrodki ekstraligowe o tym wiedziały, tylko nie Stal? Doprawdy niemożliwe. Kombinacje z torem idealnie podsumował w jednym z wywiadów Stanisław Chomski, mówiąc, że "miała być walka, by przyciągnąć fanów na stadion. A teraz nie ma ani walki, ani kibica, ani wyniku".
Inne nieszczęśliwe przypadki można mnożyć. Przecież Stal do bezpiecznego utrzymania w lidze potrzebowała ledwie jednego, jedynego małego punktu w jednym z wielu pechowych zawodów, jakie przejechała. I chyba to boli najbardziej, bo zabrakło, pomimo trudnego sezonu tak naprawdę niewiele. Może gdyby nie kontuzje Woźniaka i Thomsena? Może gdyby nie frajerstwo Kildemanda w Grudziądzu, który odjechał od taśmy i został wykluczony? Może gdyby Kościuch w Toruniu nie upadł i nie przesiadł się na nowy silnik, gdy Stał wysoko prowadziła? Może gdyby nie te potracone o jeden punkt bonusy? Może gdyby wreszcie zdobyto te cholerne 46 punktów w meczu domowym z Włókniarzem? A w nim? Można dzielić włos nie na czworo, a na dziesięcioro. Istny mecz widmo, w którym nie wiadomo, co jest grane. Może gdyby Kildemand jadąc na 5:1 nie wpadł w poślizg, tracąc jedną pozycję? Może gdyby Woźniak nie dał się wyprzedzić w jednym biegu? Może gdyby nie defekt Thomsena na starcie? Może gdyby Kildemand nie wywinął bączka na pierwszym wirażu po starcie? Może gdyby w dniu meczu nie było tak upalnie, jak w dniu treningu? W końcu... może gdyby Žagar miał defekt w 15. biegu i skończyłoby się na 5:0? To ostatnie brzmi nierealnie, ale naprawdę z całych sił się wtedy o to modliłem. Zresztą, o czym my tu rozprawiamy. Remis z osłabionym Włókniarzem na własnym torze to blamaż. Wystarczy spojrzeć na średnie punktowe zawodników gości. Do dzisiaj nie mogę pojąć jakim cudem się to "udało". Baraż jest tym bardziej nieprawdopodobny, że nie pamiętam drugiego takiego sezonu, w którym niemal każdy mecz rywali układał się korzystnie dla sytuacji Stali w tabeli. Rywale zrobili wszystko, by pomóc gorzowianom w bezpiecznym utrzymaniu. A Stal nawet tego daru od niebios nie potrafiła wykorzystać. Tej fury pecha w furze szczęścia nie sposób ogarnąć.
A może właśnie za to kochamy tę dyscyplinę? Za nieprzewidywalność, zwroty akcji i emocje. Kto by przewidział wygraną Stali z Unią Leszno, kto by przewidział remis z Włókniarzem bez Lindgrena? Chyba niewielu, choć nieskromnie powiem, że przed meczem z Unią wytypowałem zarówno dokładny wynik tego meczu (na co pokredowy Naczelny świadkiem), jak i to, że pomimo tego sukcesu i tak Stal trafi do barażu (wygrałem o to zakład). Cieszy mnie, że pomimo tylu beznadziejnych chwil trafił się mecz-perełka, czyli wspomniane spotkanie z Unią Leszno. I niech żałują ci, którzy tam nie byli, bo na kolejne takie spotkanie być może poczekamy lata.
Nieszczęście barażu jest kłopotliwe nie tylko w kontekście niepewności o ligowy byt, niepotrzebnych wydatków, ale przede wszystkim z powodu budowania budżetu, składu i wytyczania celów na przyszły rok. Słowem, zarządcy Stali mają słabą kartę przetargową w rozmowach z potencjalnymi kandydatami na wzmocnienia w drużynie. Po pierwsze, każdy z topowych zawodników ligi ma już wybranego pracodawcę, po drugie, kto zaryzykuje podpisaniem kontraktu z drużyną niepewną ligowego bytu? A jeśli nawet, to znów walczącą za rok prawdopodobnie w dole tabeli, czyli bez perspektywy zarobku w play-off.
Chociaż kto, wie? Może Stal, wzorem Falubazu, który też był po barażach, znajdzie jakiegoś swojego bogatego wujka Stanisława? Może tym dobrem wujkiem stanie się niedawno dokooptowany do zarządu klubu Marek Grzyb, który "załatwi" Stali możnych i bogatych sponsorów i jako nowy prezes, zbuduje skład oparty na gwiazdach? Inne plotki mówią jednak o kontynuacji obecnej linii, czyli wersji oszczędnościowej. Być może odejdzie ktoś z dwójki Kasprzak/Woźniak. Być może zostanie sprowadzony Milík i zarząd będzie rozpaczliwie liczył na jego "odbudowę", tak jak liczono na renesans formy Kildemanda. I co najbardziej niepokojące, dochodzą głosy, że Stal zastanawia się nad zakupem juniora z zewnątrz. Wspominał o tym choćby Władysław Komarnicki w rozmowie z lokalną telewizją:
Muszę przyznać, że byłaby to jedna z głupszych decyzji ostatnich lat. Może lepiej zamiast przeznaczyć środki na dobrego juniora spoza Gorzowa, dofinansować klub miniżużlowy w Wawrowie, by Falubaz nie kupował gorzowskich adeptów, bo już i takie sytuacje mają miejsce? Może lepiej dofinansować naszych rodzimych juniorów, bo nawet młodzież z Wawrowa zaczyna zauważać, nie warto wiązać swojej kariery na dużym torze ze Stalą. Może widzą, że inne ośrodki proponują lepsze warunki rozwoju? Przykładowo, czy krytykowany ostatnio Rafał Karczmarz musi się uciekać do zbiórek w Internecie i pracy zawodowej w zimę by mieć na czym jeździć? Czy to przystoi, by na MIMP najlepszy gorzowski junior pojechał z... Piotrem Świstem, czyli de facto bez żadnego członka sztabu szkoleniowego lub z zarządu?
Wrócę na moment do postaci Petera Kildemanda. Doceniam jego wolę walki, doceniam to, że się starał. Wizualnie, z poziomu trybun, wydawał się szybki i agresywny. Zawsze jednak czegoś brakowało. Nie rozumiem jednak, dlaczego w końcówce sezonu trener Chomski z uporem maniaka stawiał właśnie na niego?
Dlaczego nie wykorzystano w pełni możliwości Frederika Jakobsena, który zaprezentował się nieźle na tle mocnej Unii? Czy po to zatrudniono Duńczyka, by siedział na ławie? Byłoby to jedyne większe zastrzeżenie do trenera, który i tak zbiera nieprawdopodobne hejterskie ataki w Internecie. Od razu stwierdzam, że w głównej mierze niezasłużenie, gdyż szył na tyle, na ile mógł. Nie było nazwisk, by walczyć na wyjazdach, ale w domu przegrano tylko jedno spotkanie. Co przy tym składzie uznaję za niezły wynik.
Co do moich typów na baraże, po Stali można się w tym sezonie spodziewać naprawdę wszystkiego, więc trudno przewidzieć. Osobiście, jako dla kibica, występy w pierwszej lidze nie byłyby żadną katastrofą. Jednak wolę o tym nie myśleć, bo wiązałoby się to z odejściem Bartosza Zmarzlika, czego przeboleć będzie nie sposób. Mam nadzieję, że na meczu o utrzymanie w lidze wreszcie pojawi się komplet publiczności oraz że wspólnie, jako gorzowianie, przeżyjemy w ten dzień na stadionie przy Śląskiej coś przyjemnego.
Michał/GW